poniedziałek, 18 lipca 2011

Lepszy świat nie istnieje

Zemsta
reż. Susanne Bier, DEN, SWE, 2010
119 min. Vivarto
Polska premiera: 8.07.2011



Tak. To z pewnością będzie jeden z murowanych kandydatów do zajęcia zaszczytnego pierwszego miejsca w kategorii „Najgorsze tłumaczenie oryginalnego tytułu” w tym roku. Szwedzko-duński Hævnen (to po duńsku, po szwedzku Hämnden), w wolnym tłumaczeniu oznacza po prostu Zemstę. Nawet tłumacz Google nie ma z tym najmniejszych problemów. No ale za wielką wodą dla potrzeb tegorocznej gali wręczenia Oscarów, przetłumaczono ten niezwykle skomplikowany tytuł na In a better world. Nie wiem czym się przy tym kierowano, zwyczajnie brakuje mi danych. Być może nawet i sami twórcy filmu na wzór producentów motoryzacyjnych, postanowili opchnąć na innym kontynencie ten sam produkt zmieniając jego pierwotną nazwę i dodając większe zderzaki. Tak czy owak, pomysł chyba wypalił, bowiem Zemsta w wydaniu amerykańskim została wyróżniona Oscarem w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”, co biorąc pod uwagę celowe zangielszczenie tytułu, zalatuje co najmniej groteską.

Jednak co wolno pospolitym zjadaczom hamburgerów, niekoniecznie musi być dozwolone konsumentom podwawelskiej. Polski dystrybutor wprowadzając do kin oscarowy tytuł, bądź co bądź europejski, zerżnął tłumaczenie od jankesów, bo jak widać miał do nich bliżej. Zupełnie jakby liczył, że będzie dzięki temu łatwiej ściągnąć widza do kin. Może i słusznie, ale zupełnie bez sensu. Tak więc proszę ja was, nad Wisłą, szwedzko-duńska Zemsta, nosi tytuł amerykański, który został przetłumaczony na język polski, czyli W lepszym świecie. Nie wiem, może chciano w ten sposób ochronić „dzieło” Andrzeja Wajdy, tak aby Zemsta pozostała na zawsze tylko jedna, polska, autorstwa Aleksandra Fredro? Drogi dystrybutorze, czymkolwiek się kierowałeś... zasłużyłeś na ten zgryźliwy wstęp i szydercze oklaski.

No ale do rzeczy. Z sympatyczną Susanne Bier, mimo, że płodzi filmu już od dłuższego czasu, pierwszy kontakt miałem dopiero jakoś przed rokiem, kiedy to tak trochę kuchennymi drzwiami natrafiłem na jej Brødre (Bracia – tłumaczenie oryginalne, polskie) z 2004 roku. Film był na tyle dobry, że Amerykanie (znowu oni) ledwie pięć lat później postanowili nakręcić sequel, tyle że w wydaniu... no w amerykańskim po prostu. Z Natalie Portman, z rozmachem i tak dalej. Tak się złożyło, że zacząłem właśnie od niego niestety. Choć formalnie to nawet im wyszedł. Jednak z ciekawości rzuciłem zaraz okiem na duński pierwowzór i tak oto zaczął się mój mały niewinny romansik z Susanne przypieczętowany później jeszcze jednym jej filmem - Tuż po weselu (też podejrzane tłumaczenie).

Dlatego rzecz jasna ucieszyłem się szczerze na myśl, że całkiem szybko jak na polskie warunki trafia na nasze ekrany jej najnowszy film (ledwie 11 miesięcy po premierze światowej). Oczywiście można śmiało domniemywać, iż gdyby nie Oscar, to ta szwedzko-duńsko-amerykańsko-polska „Zemsta z lepszego świata” do naszych kin zapewne nie trafiłaby w ogóle. No ale jest i chwała niebiosom za ten błąd Amerykańskiej Akademii. Błąd, bowiem w mojej skromnej opinii, Oscar został przyznany Zemście niesłusznie. Ale nie dlatego, że film jest słaby. Nie. To konkurenci byli po prostu lepsi. Obejrzałem już wszystkich tegorocznych kontrkandydatów z tej kategorii i jestem tego absolutnie pewien. Zarówno Pogorzelisko, Biutiful jak i Kieł zadziwili i trafili do mnie bardziej. Ale też kto by się tym faktem przejmował.

Bier z typową dla swojej płci kobiecą wrażliwością i delikatnością, lubi zagłębiać się w międzyludzkie relacje i wytykać palcami naszą niestabilność emocjonalną oraz ogólny pierdolnik w głowie. Trzeba przyznać kobietom-reżyserom, że umieją czynić to całkiem zgrabnie. Pewnie znają to z autopsji. O co więc chodzi Pani Bier tym razem? No o tą zemstę przede wszystkim, która przybiera w filmie różne formy i która to tak brutalnie została wycięta ze świadomości miliona kinomanów. Poczucie niesprawiedliwości, skrzywdzenia, osamotnienia, wynikającej z nich wściekłości i rodzącej się z tego wszystkiego potrzeby zemsty dla dowartościowania samego siebie, jest motorem napędowym dla wszystkich bohaterów. A jest ich kilku, począwszy od najmłodszych i zagubionych w świecie swoich rówieśników Christiana i Eliasa, po ich rodziców, uwikłanych w separację, stratę najbliższych i problemy zawodowe.

Zemsta występuje tu w wielu osobach. W roli nauczyciela i wychowawcy, którzy tłumaczą jak należy wychowywać dzieci, oraz jak tego nie robić. W roli sędziego, który przekonuje nas, iż sprawiedliwość zawsze zwycięża i nie warto szukać jej samotnie idąc pod prąd. Także w roli księdza i etyka, którzy nakazują ustępować agresywniejszym i przyjmować najbardziej odrażającą obrazę z pokorą i wyższością. Liczne schematy wzięte żywcem z szeregu znanych nam wszystkim zasad moralnych i etycznych, zostały przez Bier brutalnie zestawione z mniej kolorową rzeczywistością. Bohaterowie szukają sprawiedliwości na własną rękę i wszyscy bez wyjątku mają z tym wielkie problemy. Momentami reżyserka odjeżdża trochę za daleko w swoją nieco naciąganą naiwność, niektóre dialogi i sceny zalatują sztucznością, nie mniej jednak nawet fajnie się to wszystko ogląda. Sporo ukrytej, acz nie wiele wnoszącej dla mnie mądrości wycieka między słowami naszych postaci. Każda z nich ostatecznie po doświadczeniu emocjonalnego wstrząsu, zostaje sprowadzona do parteru, w którym mierzy się ze swoimi lękami i wyuczonymi na blachę zasadami. Życie ciągle nas zaskakuje i zmusza do zmiany punktu widzenia. Najczęściej kiedy dostajemy mocno po dupie. Nic nowego.

Doceniam Bier za podjęcie się w sumie tak śliskiego tematu. Najtrudniej jest opowiedzieć o czymś niedefiniowalnym, co siedzi w nas i czego sami nie potrafimy okiełznać oraz prawidłowo zdiagnozować. Zabawiła się w psycholożkę i z premedytacją wykluczyła z ludzkiej świadomości wiele naturalnych oczywistości oraz szeregu zachowań. W typowo kobiecy, antywojenny sposób wyśmiała demonstrację siły i zaprezentowała własną definicję lepszego świata, który formalnie istnieje tylko i wyłącznie w naszej świadomości, w świecie równoległym, który gnieździ się na milion sposobów gdzieś w naszych głowach. To akurat wydało mi się trochę trywialne i niedopieszczone, tym bardziej, że zrobiła to już po części we wspomnianych Braciach. Jednak dość symptomatyczne wydaje się zakończenie filmu, które pozostawia otwartą furtkę na ogrom interpretacji. Całość stanowi zgrabną produkcję z ambicjami, oraz z typowym dla kina skandynawskiego klimatem. Choć, co ciekawe, momentami Zemsta przypominała mi też Babel Inarritu, co zdecydowanie jest dla niej komplementem. Dobre aktorstwo, fajne zdjęcia, niezła muzyka, niby wszystko jest z nią w porządku, ale żeby od razu Oscar?

4/6

IMDb: 7,7
Filmweb: 7,7

1 komentarz:

  1. Wszystko fajnie tylko, że nie ma kiełbasy "podkrakowskiej", jest tylko "podwawelska" skądinąd znakomita na grilla !

    OdpowiedzUsuń