środa, 30 czerwca 2010

Braterstwo wilków

Bracia
reż. Jim Sheridan, USA, 2009
104 min. ITI Cinema



Odnoszę wrażenie, że amerykańskie społeczeństwo zaczyna coraz głośniej krzyczeć – „Nie chcemy już wojować!”. O ile w czasie II WŚ, później w erze zimnej wojny, czy sprezentowanej im gehenny w Korei i Wietnamie, stosunkowo łatwo było przeforsować tezy głoszące słuszność ponoszenia wielkiej ceny w imię walk ideologicznych dwóch wrogich systemów. Lub też po prostu, stając w obronie demokracji i bezpieczeństwa na świecie. Dziś, przekonywanie społeczeństwa do wysyłania swoich synów, mężów i braci na wojnę, nie przychodzi państwowej administracji już z tak lekką łatwością. Czasy się zmieniły, a wojna z szeroko rozumianym „terroryzmem”, staje się często tylko wytrychem do zbijania politycznego i ekonomicznego kapitału. Stąd coraz częściej w amerykańskiej kinematografii powstają obrazy wzywające do dyskusji nad sensem ponoszenia kolejnych ofiar w imię, no właśnie... w imię czego?

Bracia Jima Sheridana, to tak na prawdę hollywoodzki tylko wiernie odwzorowany remake duńskiego pierwowzoru Brødre z 2004 roku. Z zupełnie naturalnych przyczyn, powinien dostać u mnie pierwszeństwo w ocenie i bonusowe punkty za scenariusz, który żywcem i w całości został zerżnięty przez Fabrykę Snów Company. Niestety jak dotąd, nie udało mi się jeszcze upolować oryginału, więc siłą rzeczy zmuszony jestem bazować na amerykańskiej podróbie, za co w tym miejscu wszystkich zwolenników produkcji Pani Susanne Bier, przepraszam.

Oglądając film, miałem z kolei przed oczami inną amerykańską wojenną produkcję, która to kilka miesięcy temu niespodziewanie zgarnęła sześć statuetek Oscara. Chodzi rzecz jasna o Hurt Locker o którym tu jeszcze w sumie nie pisałem. W zasadzie, to tak po prawdzie, nie zrobiłem tego tylko z braku weny i jakiegoś ciekawego pomysłu. Jednakże bardzo mi się oba filmy ze sobą skojarzyły i to z wielu względów. Tak więc korzystając z okazji, szepnę parę słów i o nim.

Wybaczcie, będą spoilery.

Tytułowi bracia, to rodzeństwo stworzone z ognia i wody. Zupełne przeciwności. Sam Cahill (Tobey Maguire), to zawodowy żołnierz, przykładny mąż i ojciec. Pupil całej rodziny, a przede wszystkim swojego grubiańskiego ojca. Na przeciwległym biegunie znajduje się Tommy (Jake Gyllenhaal), czarna owca i zakała rodziny, spędzająca swe najlepsze lata za więziennymi kratami. Mimo różnic, relacje i więzy między braćmi w odróżnieniu od reszty klanu Cahillów, są wzorowe.

Wyjście z więzienia syna marnotrawnego zbiega się z kolejnym wyjazdem Sama na misję wojskową do Afganistanu. Rodzina traci więc z oczu swojego bohatera, w zamian otrzymując jego marną imitację w postaci nieroba, lenia i kryminalisty. Z tego faktu niezadowoleni są wszyscy, a najbardziej żona Sama – Grace (Natalie Portman), oraz ich dwie córki nie pojmujące definicji rozłąki i konieczności wyjazdu swojego tatusia na wojnę.

Misja w Afganistanie jak łatwo się domyślić, staje się dla całej rodziny bolesnym dramatem. Sam znika podczas jednej z akcji, a do domu rodzinnego nadchodzi najgorsza z możliwych informacji – śmierć. Ten niespodziewany cios dla Cahillów w jednej chwili zmienia wszystkich i wywraca do góry nogami ich codzienne zobowiązania i wzajemne relacje. W Tommy’m, nagle rodzi się konieczność zaopiekowania się osieroconą bratową wraz z jej córkami. Jego tarcia z zrozpaczonym ojcem osiągają apogeum. Żal, pretensje i wzajemne oskarżenia dotykają całą rodzinę i wypędzają z domu ład i harmonię. Jednak egzamin z dojrzałości i braterskiej lojalności, Tommy zdaje nadzwyczaj dobrze i to mimo komplikacji w postaci narodzin uczucia jakie postanowiło na złość zdrowemu rozsądkowi, zakiełkować w głowach jego i Grace.

Śmierć Sama okazuje się jednak przedwczesna i po wielu miesiącach afgańskiej niewoli, podczas której zostaje poddany okrutnym psychicznym torturom, wraca do kraju w glorii chwały. Jednak to jest już zupełnie inny człowiek. Nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości, doświadczenia wojenne mocno wyprały mu mózg. Dochodzi do tego, że rodzone córki zaczynają bać się własnego ojca i wolą przebywać w towarzystwie jego brata, który z roli nieudacznika i zakały rodziny, niespodziewanie awansował do miana ostatniej deski ratunku dla całego klanu.

I po spoilerach.

Scenarzysta Anders Thomas Jensen nakreślił swoją opowieść w sposób dość jednoznaczny, lecz bynajmniej niebanalny. Cena wojny i jej wpływ na życie żołnierzy oraz ich rodzin, stanowi dość oczywisty antywojenny wydźwięk. Jednakże przy tym także chętnie epatuje niedopowiedzeniami i całą masą psychologicznych rozważań, zadając gdzieś między scenami fundamentalne pytania: „Czy warto się tak poświęcać?”, „Co powinno być ważniejsze?”, „Jak Ty byś się w takiej chwili zachował?”

Nie wiem tylko czy w Braciach jest więcej scenarzysty Jensena czy też reżysera Sheridana. Który z nich mocniej pociągał za sznurki by ich marionetki wyraziły to, co sobie obaj na początku zaplanowali? Zapewne łatwiej będzie mi odpowiedzieć na te pytania dopiero po obejrzeniu duńskiego pierwowzoru.

A gdzie w tym wszystkim jest wspólny mianownik z Hurt Locker? Wydźwięk i przesłanie obu filmów jest na pierwszy rzut oka kompletnie ze sobą sprzeczne. Ale paradoksalnie, to właśnie je ze sobą łączy. Właścicielka szczelnie wypełnionego Oscarami koszyczka Kathryn Bigelow, zaprezentowała punkt widzenia żołnierza (sapera) dla którego wojna jest niezbędnym do życia pokarmem i w których warunkach czuje się najlepiej. Stworzyła więc obraz, który wydaje się być więc bardziej pro wojenny, choć na szczęście nie na tyle zmanipulowany, by uznać go za fałszywy. Pokazuje również znane i nam z telewizyjnych newsów okrucieństwa wojny, lecz robi to w sposób jakby widziany trochę z innego punktu widzenia.

Natomiast Sheridan celuje bardziej w uwypuklenie antywojennego przesłania. Opisując dramat i wiarę w mundur amerykańskiego żołnierza, skupia się co prawda tak samo jak i Bigelow na psychice i jego wnętrzu. Jednak w odróżnieniu od historii narwanego sapera, pokazuje także (a może przede wszystkim) w jaki sposób ów wydarzenia wpływają na najbliższe otoczenie żołnierza, na jego rodzinę. Można by rzec, że Sheridan postanowił sfotografować pewien wycinek z życia innych za pomocą szerokokątnego obiektywu, a Bigelow skupiła się bardziej na pracy tylko w trybie makro.

Mimo tych dwóch różniących się od siebie technik, wyciągam z nich obu bardzo podobne wnioski. Dyskurs antywojenny jest mimo wszystko dość widoczny w obu filmach. Tyle że w Hurt Locker jest on nieco bardziej zawiły i nieoczywisty. Bracia dotykają zagadnienia w bardziej kompleksowy sposób. Pokazują reakcje innych, ich zmiany w psychice, w zachowaniu, także ewolucję poglądów, czy nawet narodziny uczucia wyklutego na gruncie rodzinnego dramatu. To właśnie ten obraz trafił do mnie bardziej, gdyż sprawia wrażenie dokładniejszego, dotykającego wielu płaszczyzn jednocześnie. Myślę też, że nie zaistniał w żaden sposób na Oscarowej gali tylko dlatego, że to bądź co bądź, tylko wierna kopia stworzona przede wszystkim dla potrzeb amerykańskiej publiczności. Dobra kopia, no ale jednak. Można się jeszcze kłócić, czy też i nie dlatego, że jego antywojenny wydźwięk nie koliduje czasem za bardzo z agresywną kolonialną polityką rządów USA. Można, ale mi się nie chce.

Bracia nie są klasycznym kinem wojennym. To bardziej mądre dramatyczne kino ze szczyptą romansu i tylko z wojną w tle. Co za tym idzie, tu wszystko jest o wiele bardziej subtelne. Nie ma oszałamiających scen batalistycznych, nie ma nadmiaru krwi i przemocy. To wszystko jest tu zupełnie niepotrzebne. Wojna tkwi w głowach bohaterów. Są to często brutalne konflikty samych z sobą oraz ze swoimi najbliższymi. Afganistan wpływa na Amerykę w znacznie większym stopniu niż to się może na pierwszy rzut oka wydawać. Myślę, że także bardziej niż myślą o tym sami Amerykanie. Warto o tym pomyśleć także ze względu na nasze, polskie ofiary afgańskiej misji.

Natomiast nie do końca przekonali mnie do siebie odtwórcy głównych ról. O ile Tobey „Spider-Man” Maguire niespodziewanie dla mnie zdał końcowy egzamin z wyróżnieniem, o tyle Natalie Portman już jakby nie koniecznie. No ale przyznaję, że z bliżej nieznanych mi pobudek, mam do niej pewne uprzedzenia. Warto na koniec wspomnieć też o muzyce. Ta jest autorstwa etatowego hollywoodzkiego kompozytora filmowego Thomasa Newmana. Po raz kolejny stworzył na podstawie prostych gitarowych akordów klimatyczny nastrój i zacne tło do opowieści. Dzięki temu całość trzyma się całkiem nieźle jednej kupy. Zachęcam do obejrzenia, jednak może w odróżnieniu ode mnie - w odwrotnej kolejności. Zacznijcie od Brødre. Koniecznie.

4/6

1 komentarz: