Moonlight
reż. Barry Jenkins, USA, 2016
110 min. Solopan
Polska premiera: 17.02.2017
Dramat
W ubiegłym roku w szczycie sezonu oscarowego polityczna poprawność ustami czarnoskórych artystów, oburzonych feministek, lewicowych aktywistów oraz liberalnych mediów zarzucała Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej rasizm, bowiem wszystkie dwadzieścia oscarowych nominacji w kategoriach aktorskich przypadło aktorom o białym kolorze skóry. I to już drugi rok z rzędu. Wiadomo. Skandal, gradobicie i koklusz. Przewodnicząca Akademii Cheryl Boone Isaacs, żeby było śmieszniej - czarna jak noc - pod presją opinii publicznej i mediów przyznała rację krytykom i obiecała nawet rozszerzyć skład Akademii o osoby o odmiennym zróżnicowaniu rasowym, płciowym i etnicznym, wszak okazało się, że 93 procent jej członków jest białych, a 3/4 stanowią, o zgrozo - mężczyźni. A gdzie parytety? Gdzie równość rasowa i etniczna? Zagrzmiało pół wiecznie zdziwionego świata.
W tym roku można zatem było stawiać swoją chałupę, samochód, wszystkie oszczędności życia, a nawet własną matkę na to, że pojawią się nominacje dla czarn… znaczy się Afroamerykanów. Akademia, żeby mieć w tym roku święty spokój poszła nawet krok dalej. Co ja gadam, dwa kroki. Nie dość, że przyznała nominacje Denzelowi Washingtonowi (raz), Ruth Negga (dwa), Maheshali Ali'emu (trzy), Violi Davis (cztery), Naomie Harris (pięć) i Octavii Spencer (sześć... razy więcej niż w ubiegłym roku), to jeszcze dosypała do kupki trzy filmy z czarnoskórymi aktorami w rolach głównych: Fences, Hidden Figures i... Moonlight. Na wszelki wypadek, żeby nikt nie poczuł się urażony, Akademia postanowiła udobruchać także środowiska LGBT. A co tam, niech i oni mają swoje pięć minut rozkoszy. Wilk syty i Kansas City. Uff. No to teraz pozostają już tylko czerwone dywany, ścianki i drinki z palemką. Skandalu nie będzie. Acz ja nie byłbym tego taki pewien, wszak na liście nominowanych nadal nie widzę Eskimosów, Albinosów i tych no, Aborygenów. Pieprzeni rasiści.
Ale dziś będzie tylko o Moonlight. Podchodziłem do niego jak dziwka do konfesjonału. Pół internetu zachwycona, za oceanem ochy i achy, krytyka pieje i tylko patrzeć jak będzie znosiła złote jaja. Z drugiej strony wpisy typu: "pieprzony film o pedałach, nie oglądać!". Jako, że nie lubię jak ktoś mi mówi co mam myśleć, co oglądać, a czego broń Boże unikać, to Moonlight rzecz jasna sobie obejrzałem, ale na wszelki wypadek z tyłu głowy miałem zakodowane: "uwaga, strefa homo". Nie to, że jestem uprzedzony, chociaż nie, wróć. Pewnie, że jestem, niech mnie usłyszą. W kinie zniosę wszystko, poza jednym. Ok, dwoma. Śpiewaniem i tańczeniem, przez co nie oglądam np. musicali (sorry fani La La Land - recki nie będzie) i tych no, ckliwych historii o pederastach. Zwyczajnie nie lubię jak chłop z chłopem... no wiecie. Klapki na oczach, beznadziejny ze mnie przypadek i do piachu. Ale też w myśl głoszonej przez pół świata tolerancji mam do tego pieprzone prawo i tej wersji będę się trzymał.
Moonlight. Ciężki orzech do zgryzienia. Sześć razy zmieniałem ocenę na Filmwebie. Najpierw, że średni, potem, że niezły, no ale jakże tak niezły, skoro jednak średni? I znów powrót na stronę. Do końca pisania tej zapewne nieco homofobicznej recki będę się zastanawiał jak mam ocenić ów dzieło. Najchętniej bym tego nie czynił w ogóle. To u mnie rzadki przypadek, zatem jednak istnieje coś, co Moonlight wyróżnia. To przed czym zamierzam film trochę obronić przed hejtem, to na pewno fakt, że jest wizualnie piękny. Autentyczne, wyraziste kolory, wysmakowane kadry, kapitalna praca kamer, mocowanie obiektywów a to na drzwiach samochodu, a to lokowanie ich symetrycznie za leniwie snującymi się ulicami bohaterami. Wyborne, serio, lubię to i szanuję bardzo. Gra aktorów? Też na plus. Jest autentycznie i przekonująco. Typowe siarczyste i czarne, nawet lekko kino gangsta. Pełno afro stereotypów - przemoc, narkotyki, uliczna patologia, złodziejstwo i to co lubię najbardziej - wyzywanie się nawzajem od czarnuchów. Gdyby nie to, że film nakręcił czarnoskóry Barry Jenkins, to znów byłby lament, że to obraza uczuć tych, którzy dali się złapać w siatkę białym w Afryce, a tak to pewnie nawet Spike Lee da lajka na Facebooku.
Klimat jakiś więc jest, relacje pomiędzy małym Chironem, nastoletnim Chironem i dorosłym Chironem, a jego matką są świetnie zobrazowane i kryją w sobie wiele emocji oraz kunsztu aktorskiego. Powiedziałbym wręcz, że relacje te są nawet lekko niedoszacowane. Osobiście uważam, że zamiast wątku homo Jenkins powinien bardziej skupić się właśnie na nich, acz wiadomo, że wtedy nie byłoby Moonlight tu gdzie jest, czyli z ośmioma nominacjami do Oscara. I teraz płynnie przechodzimy do tego co mi się w tym filmie nie podoba, acz nie odkryję Ameryki, bo już zdążyłem wam zdradzić miedzy wierszami, że mam klapki na oczach. Otóż, ja zasadniczo nie lubię takich ckliwych historyjek o tym jak to jeden chłopiec ma ochotę na drugiego chłopca, ale w zasadzie to nie wie jak zagadać. Żeby uwypuklić jego wielki dramat Jenkins ulokował wrażliwego chłopca zamkniętego w jakimś dziwnym ciele w amerykańskich slumsach Miami, gdzie rządzi przemoc i prawo ulicy. A tam jak powszechnie wiadomo, nie tak łatwo jest być ujawnionym gejem. Nieujawnionym zresztą również. Tak już jest skonstruowany ten świat, stety, czy niestety, kolejny film o tym niczego nie zmieni. Swego czasu te same ścieżki przecierał Brokeback Mountain i też było wiele hałasu o nic. Moonlight staje się więc kolejnym współczesnym manifestem w obronie uciśnionych i prześladowanych mniejszości seksualnych, oraz głosi te same motywujące teksty pisane helveticą na tle ładnych zdjęć: "bądź odważny, sam decyduj o tym kim chcesz być, rób co czujesz, bądź odważny....", acz na jego szczęście autorzy nie przesadzają i nie przekraczają jakichś trudno akceptowalnych norm przez, nazwijmy to ludzi normalnych (ledwie jedna scena lekkiego niesmaku), co w moich oczach go finalnie ratuje i daje nadzieję na ogólną przyzwoitość, acz Moonlight niesmak jakiś po sobie na pewno we mnie pozostawił.
I tu dochodzimy do ostatniego akapitu w którym będę musiał w końcu jakoś finalnie ocenić dzieło Jenkinsa. Postaram się zrobić to uczciwie, na tyle na ile potrafię, na ile jest we mnie uprzedzonego homofobicznego ciemnogrodczanina, oraz człowieka otwartego na sztukę, artyzm i drugiego bliźniego. Moonlight nie jest filmem wybitnym, to jest pewne jak techno w Trendzie i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Oczywiście środowiska LGBT i ci od walki z rasizmem, szowinizmem, czy tam inni przeciwnicy zabijania wigilijnych karpi będą wynosić film na ołtarze, co zresztą już się dzieje, ale ciach scyzorykiem wszystkie te ideologiczne ekstrema. Nie tylko lewe, ale bliższe mi prawe również. Zostaje więc do zagospodarowania umiarkowane i wyważone centrum. A dla niego film powinien być co najwyżej poprawny, nieco nudnawy, acz ładny dla oka i tyle. Zatem trzy i pół cycka ode mnie. Głównie za klimat, za zdjęcia i realizację, do czego przyznaję, mam słabość. Reszta jest milczeniem owiec.
IMDb: 8,0
Filmweb 7,0
reż. Barry Jenkins, USA, 2016
110 min. Solopan
Polska premiera: 17.02.2017
Dramat
W ubiegłym roku w szczycie sezonu oscarowego polityczna poprawność ustami czarnoskórych artystów, oburzonych feministek, lewicowych aktywistów oraz liberalnych mediów zarzucała Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej rasizm, bowiem wszystkie dwadzieścia oscarowych nominacji w kategoriach aktorskich przypadło aktorom o białym kolorze skóry. I to już drugi rok z rzędu. Wiadomo. Skandal, gradobicie i koklusz. Przewodnicząca Akademii Cheryl Boone Isaacs, żeby było śmieszniej - czarna jak noc - pod presją opinii publicznej i mediów przyznała rację krytykom i obiecała nawet rozszerzyć skład Akademii o osoby o odmiennym zróżnicowaniu rasowym, płciowym i etnicznym, wszak okazało się, że 93 procent jej członków jest białych, a 3/4 stanowią, o zgrozo - mężczyźni. A gdzie parytety? Gdzie równość rasowa i etniczna? Zagrzmiało pół wiecznie zdziwionego świata.
W tym roku można zatem było stawiać swoją chałupę, samochód, wszystkie oszczędności życia, a nawet własną matkę na to, że pojawią się nominacje dla czarn… znaczy się Afroamerykanów. Akademia, żeby mieć w tym roku święty spokój poszła nawet krok dalej. Co ja gadam, dwa kroki. Nie dość, że przyznała nominacje Denzelowi Washingtonowi (raz), Ruth Negga (dwa), Maheshali Ali'emu (trzy), Violi Davis (cztery), Naomie Harris (pięć) i Octavii Spencer (sześć... razy więcej niż w ubiegłym roku), to jeszcze dosypała do kupki trzy filmy z czarnoskórymi aktorami w rolach głównych: Fences, Hidden Figures i... Moonlight. Na wszelki wypadek, żeby nikt nie poczuł się urażony, Akademia postanowiła udobruchać także środowiska LGBT. A co tam, niech i oni mają swoje pięć minut rozkoszy. Wilk syty i Kansas City. Uff. No to teraz pozostają już tylko czerwone dywany, ścianki i drinki z palemką. Skandalu nie będzie. Acz ja nie byłbym tego taki pewien, wszak na liście nominowanych nadal nie widzę Eskimosów, Albinosów i tych no, Aborygenów. Pieprzeni rasiści.
Ale dziś będzie tylko o Moonlight. Podchodziłem do niego jak dziwka do konfesjonału. Pół internetu zachwycona, za oceanem ochy i achy, krytyka pieje i tylko patrzeć jak będzie znosiła złote jaja. Z drugiej strony wpisy typu: "pieprzony film o pedałach, nie oglądać!". Jako, że nie lubię jak ktoś mi mówi co mam myśleć, co oglądać, a czego broń Boże unikać, to Moonlight rzecz jasna sobie obejrzałem, ale na wszelki wypadek z tyłu głowy miałem zakodowane: "uwaga, strefa homo". Nie to, że jestem uprzedzony, chociaż nie, wróć. Pewnie, że jestem, niech mnie usłyszą. W kinie zniosę wszystko, poza jednym. Ok, dwoma. Śpiewaniem i tańczeniem, przez co nie oglądam np. musicali (sorry fani La La Land - recki nie będzie) i tych no, ckliwych historii o pederastach. Zwyczajnie nie lubię jak chłop z chłopem... no wiecie. Klapki na oczach, beznadziejny ze mnie przypadek i do piachu. Ale też w myśl głoszonej przez pół świata tolerancji mam do tego pieprzone prawo i tej wersji będę się trzymał.
Moonlight. Ciężki orzech do zgryzienia. Sześć razy zmieniałem ocenę na Filmwebie. Najpierw, że średni, potem, że niezły, no ale jakże tak niezły, skoro jednak średni? I znów powrót na stronę. Do końca pisania tej zapewne nieco homofobicznej recki będę się zastanawiał jak mam ocenić ów dzieło. Najchętniej bym tego nie czynił w ogóle. To u mnie rzadki przypadek, zatem jednak istnieje coś, co Moonlight wyróżnia. To przed czym zamierzam film trochę obronić przed hejtem, to na pewno fakt, że jest wizualnie piękny. Autentyczne, wyraziste kolory, wysmakowane kadry, kapitalna praca kamer, mocowanie obiektywów a to na drzwiach samochodu, a to lokowanie ich symetrycznie za leniwie snującymi się ulicami bohaterami. Wyborne, serio, lubię to i szanuję bardzo. Gra aktorów? Też na plus. Jest autentycznie i przekonująco. Typowe siarczyste i czarne, nawet lekko kino gangsta. Pełno afro stereotypów - przemoc, narkotyki, uliczna patologia, złodziejstwo i to co lubię najbardziej - wyzywanie się nawzajem od czarnuchów. Gdyby nie to, że film nakręcił czarnoskóry Barry Jenkins, to znów byłby lament, że to obraza uczuć tych, którzy dali się złapać w siatkę białym w Afryce, a tak to pewnie nawet Spike Lee da lajka na Facebooku.
Klimat jakiś więc jest, relacje pomiędzy małym Chironem, nastoletnim Chironem i dorosłym Chironem, a jego matką są świetnie zobrazowane i kryją w sobie wiele emocji oraz kunsztu aktorskiego. Powiedziałbym wręcz, że relacje te są nawet lekko niedoszacowane. Osobiście uważam, że zamiast wątku homo Jenkins powinien bardziej skupić się właśnie na nich, acz wiadomo, że wtedy nie byłoby Moonlight tu gdzie jest, czyli z ośmioma nominacjami do Oscara. I teraz płynnie przechodzimy do tego co mi się w tym filmie nie podoba, acz nie odkryję Ameryki, bo już zdążyłem wam zdradzić miedzy wierszami, że mam klapki na oczach. Otóż, ja zasadniczo nie lubię takich ckliwych historyjek o tym jak to jeden chłopiec ma ochotę na drugiego chłopca, ale w zasadzie to nie wie jak zagadać. Żeby uwypuklić jego wielki dramat Jenkins ulokował wrażliwego chłopca zamkniętego w jakimś dziwnym ciele w amerykańskich slumsach Miami, gdzie rządzi przemoc i prawo ulicy. A tam jak powszechnie wiadomo, nie tak łatwo jest być ujawnionym gejem. Nieujawnionym zresztą również. Tak już jest skonstruowany ten świat, stety, czy niestety, kolejny film o tym niczego nie zmieni. Swego czasu te same ścieżki przecierał Brokeback Mountain i też było wiele hałasu o nic. Moonlight staje się więc kolejnym współczesnym manifestem w obronie uciśnionych i prześladowanych mniejszości seksualnych, oraz głosi te same motywujące teksty pisane helveticą na tle ładnych zdjęć: "bądź odważny, sam decyduj o tym kim chcesz być, rób co czujesz, bądź odważny....", acz na jego szczęście autorzy nie przesadzają i nie przekraczają jakichś trudno akceptowalnych norm przez, nazwijmy to ludzi normalnych (ledwie jedna scena lekkiego niesmaku), co w moich oczach go finalnie ratuje i daje nadzieję na ogólną przyzwoitość, acz Moonlight niesmak jakiś po sobie na pewno we mnie pozostawił.
I tu dochodzimy do ostatniego akapitu w którym będę musiał w końcu jakoś finalnie ocenić dzieło Jenkinsa. Postaram się zrobić to uczciwie, na tyle na ile potrafię, na ile jest we mnie uprzedzonego homofobicznego ciemnogrodczanina, oraz człowieka otwartego na sztukę, artyzm i drugiego bliźniego. Moonlight nie jest filmem wybitnym, to jest pewne jak techno w Trendzie i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Oczywiście środowiska LGBT i ci od walki z rasizmem, szowinizmem, czy tam inni przeciwnicy zabijania wigilijnych karpi będą wynosić film na ołtarze, co zresztą już się dzieje, ale ciach scyzorykiem wszystkie te ideologiczne ekstrema. Nie tylko lewe, ale bliższe mi prawe również. Zostaje więc do zagospodarowania umiarkowane i wyważone centrum. A dla niego film powinien być co najwyżej poprawny, nieco nudnawy, acz ładny dla oka i tyle. Zatem trzy i pół cycka ode mnie. Głównie za klimat, za zdjęcia i realizację, do czego przyznaję, mam słabość. Reszta jest milczeniem owiec.
IMDb: 8,0
Filmweb 7,0