reż. Władysław Pasikowski, POL, 2012
107 min. Monolith Films
Polska premiera: 9.11.2012
Ciężko trawię filmy o Holokauście. Nie lubię tej tematyki w kinie, w książce, na małym ekranie, czy w czasopiśmie. Uwiera mnie ten temat swoją nachalnością. Przeraża mnie, że świat nadal chce i nakazuje innym rozliczać się z tej traumy, jednocześnie zapominając o innych, nie mniej licznych ofiarach okrutnej i krwawej rzeczywistości pierwszej połowy XX wieku. II WŚ pochłonęła ponad 72 mln. ofiar na całym świecie, z czego niecałe 6 mln. to byli Żydzi. Polaków zginęło łącznie ponad 4 mln, a jak doliczymy tych, którzy zostali zlikwidowani przez NKWD zaraz po wojnie, to wyjdzie na to, że my Polacy, mieliśmy swój własny Holokaust i to wcale nie mniej tragiczny w skutkach. Ale to nie my jesteśmy dziś ofiarami w oczach świata i Europy. Jest nim naród wybrany, który uczciwie trzeba przyznać, ciężko sobie na to miano zapracował. My w nagrodę za własny heroizm i waleczność dorobiliśmy się definicji polskich obozów zagłady oraz antysemityzmu wysysanego z mlekiem matki. Zamiast więc walczyć z tymi krzywdzącymi nas i kłamliwymi stereotypami, sami podkładamy głowę pod topór, padamy na kolana i błagamy o wybaczenie.
Nie chcę się na to godzić. Niby dlaczego mamy przepraszać? I za co? Za tych pięćdziesięciu chłopów, którzy zabili 300 Żydów w Jedwabnem? Jak się ma ten oczywiście jak najbardziej haniebny czyn do przeszło 5 milionów straconych Żydów przez nazistów? Jak ma się „nasze” okrucieństwo do 2500 uratowanych żydowskich dzieci przez Irenę Sendlerową? Przed wojną byliśmy wielokulturowym, jednym z najbardziej tolerancyjnych narodów w Europie który potrafił współegzystować z liczną mniejszością żydowską obecną na naszych ziemiach. Żydów nie lubi dziś prawie cały świat, u nas też, a jakże, ale to właśnie o Polakach mówi się młodym Izraelczykom w ich szkołach, że byli współodpowiedzialni za holokaust, a na ulicach szerzy się wszechobecny antysemityzm. Kto więc tu bardziej nakręca spiralę nienawiści?
Nie chcę padać na kolana, uważam, że nie powinienem, tak jak nie powinien tego robić żaden inny Polak (pomijam komunistyczne i antypolskie szumowiny). Nie chcę przepraszać za Jedwabne. Nie czuję takiego obowiązku ani wewnętrznej potrzeby. Chcę sprawiedliwości, jak każdy, jak Żydzi również, ale to nie ja jestem autorem pogromu w Jedwabnem sprzed 60 lat. Nie zabił ich wtedy także polski rząd na uchodźstwie, ani żołnierze Wojska Polskiego, czy polska inteligencja, nikt z kim można się teraz identyfikować, poczuwać do dziejowej współodpowiedzialności. Tego mordu dokonało 50 mieszkańców małej wsi z dzisiejszego powiatu łomżyńskiego i to z inspiracji trzech zdrajców, byłych współpracowników radzieckiego NKWD. Za ten mord po latach przeprosił już prezydent Kwaśniewski a winni zostali osądzeni. Nie twierdzę że powinniśmy o tej tragedii zapomnieć, celowo odrzucić od siebie i udawać, że nas to nie dotyczy. Pamiętajmy. Ale nie wstydźmy się za nią przesadnie i nie przepraszajmy rytmicznym echem.
Jeśli już jednak ktoś tak bardzo chce się poczuwać do odpowiedzialności i pragnie naprawiać cudze błędy z przeszłości, to niech będzie konsekwentny. Niech upomni się też o słowo przepraszam od Rosjan, za dziesięcioletnie czystki, grabieże, mordy naszych ojców i gwałty na naszych matkach. Za Katyń, za pomylenie i zbesztanie ciał smoleńskich, za liczne błędy oraz niedociągnięcia w śledztwie oczerniającym tylko i wyłącznie stronę polską. Niech nie zapomni poprosić współczesnych Niemców o słowo przepraszam za zniszczenie naszej stolicy przez ich przodków oraz za wyrżnięcie w pień połowy kraju. Anglików za swoją bierność i ostateczną zdradę, a Francuzów za tchórzostwo oraz oddanie Stalinowi wschodniej i centralnej Europy bez walki. Po dziś dzień nie usłyszeliśmy od nikogo choć jednego słowa przepraszam. Nie otrzymaliśmy żadnego odszkodowania za wyrządzone nam krzywdy. Nie powstała też na nasz temat ani jedna rzetelna zagraniczna produkcja filmowa która wyznałaby wszystkie grzechy, przeprosiła Polskę i prosiła ją o wybaczenie. Mało tego. Nie doczekamy się tego już nigdy i od nikogo. Niestety nie zasługujemy na słowo przepraszam. Nawet specjalnie nie chcemy go usłyszeć. Każdy kto dziś cofa się pamięcią do poprzedniego wieku z garścią roszczeń i zażaleń uznawany jest z marszu za oszołoma. „Nie domagajcie się przeprosin, sami przeproście!” Dziękuję. Postoję.
Tomasz Gross, autor szalenie kontrowersyjnej książki Sąsiedzi, którą inspirował się Władysław Pasikowski, tak jak i całe wielobarwne środowisko jego licznych zwolenników uparcie twierdzą, że Polska i Polacy musieli się w końcu zmierzyć z traumą z przeszłości. Że czas najwyższy rozliczyć się z naszymi grzechami i że jesteśmy to Żydom po prostu winni. Być może. Tylko jak dla mnie, słowo przepraszam dysponuje największą mocą tylko i wyłącznie gdy pada po raz pierwszy i zarazem ostatni. Gdy ktoś przeprasza drugi raz, trzeci, piąty za to samo, jest to już majaczeniem głupca. Słabego głupca. Przeprosiliśmy raz. Bardzo oficjalnie i uroczyście. Uczynił to prezydent w imieniu całego narodu polskiego klęcząc pod pomnikiem w Jedwabnem. Wystarczy.
Zadziwia mnie upór ludzi wychowanych na utopijnej wizji tolerancji dla których słowo przepraszam jest wytrychem do drzwi prowadzących do ich definicji perfekcyjnego świata. Zatrważa mnie ich krótkowzroczność, wręcz zamierzona i w pełni kontrolowana ślepota która nie może, lub prędzej, nie chce dostrzec drugiej strony ciężkiego medalu. Chcą przepraszać Żydów, przy okazji wbić szpilkę innym dumnym Polakom, ale nie chcą już dostrzec cierni tkwiących w zadkach swoich idoli. Czy te osoby chcą też może przepraszać Żydów za ich zajęcie i okupację ziem Palestyny, oraz za masowe mordy na Palestyńczykach? A może za Strefę Gazy, która jest rezerwatem dla ludzi o ograniczonych swobodach obywatelskich? Co z przeprosinami Żydów za wybudowanie przez nich samych wielkiego muru na wzór hitlerowskiego getta i za bezprawne powstanie ich państwa? Poproście ich, aby nakręcili film o tym, jaki wpływ na obecne stosunki świata arabskiego z cywilizacją zachodnią miało powstanie państwa Izrael. Nie. Wybaczcie. Nie przeproszę. Nigdy.
Dlatego właśnie z inspirowanym wydarzeniami w Jedwabnem Pokłosiem Władysława Pasikowskiego miałem i w sumie nadal mam ogromny problem. Ten film po prosu musiał powstać, wiem o tym doskonale. Siedem lat trwało zbieranie funduszy a ja czekałem na dzień sądu ostatecznego. Doczekałem się go w ramach WFF. Zastanawiałem się jednak kilka dni czy skorzystać z okazji i iść do kina, by wraz z twórcami filmu przepraszać za Jedwabne i antysemityzm oraz jeszcze za to płacić. To była dość trudna decyzja. Rozmyślałem nad tym, czy ze swoim poglądem na historię Polski, jak i świata w ogóle, wyposażony we własną, lekko sprzeczną z wiodącymi w mediach trendami filozofią i ideałami, czy aby nie strzelę sobie tym do własnej bramki? Ale też z drugiej strony, bo zawsze jest jakaś, nie lubię patrzeć na świat w surowy, zero-jedynkowy sposób. Staram się czasem zajrzeć nawet do obozu moich potencjalnych wrogów ideologicznych, by sprawdzić ich nastroje i punkt widzenia na to samo nurtujące mnie zagadnienie. Strasznie irytuje mnie nachalna propaganda nawet głoszona w teoretycznie bliskim mi świecie prawych zasad i cnót moralnych. Dlatego dla zachowania czystości i jasności na umyśle, oraz dzięki wewnętrznej potrzebie spojrzenia na całość zagadnienia widzianego z dwóch perspektyw, postanowiłem zaryzykować i udałem się na uroczysty pokaz festiwalowy.
I jak na złość, po obejrzeniu filmu moich problemów i moralnych zagwostek wcale mi nie ubyło. Wręcz przeciwnie. Mam ich teraz jeszcze więcej niż przed seansem. Sam nie wiem jak mam ocenić ten film. Cokolwiek o nim zaraz napiszę, będzie zapewne niemiarodajne, niepełne i być może też nie do końca uczciwe. Ale jako, że jestem jednostką ludzką spaloną nieco innym słońcem, nie mam zamiaru się z tego powodu przed nikim kajać ani też udawać kogoś, kim w istocie nie jestem. Żeby jednak zachować pozory względnej uczciwości i rzetelności, na których tak na marginesie, wcale mi nie zależy, to podzielę Pokłosie na dwie części. Merytoryczną, drugą zaś czysto techniczną. Tak będzie wygodniej.
Co do merytoczności, to w zasadzie już się trochę w pierwszej części tekstu wypowiedziałem. Byłem i nadal jestem na nie w publicznym tarzaniu się w historii naszego antysemityzmu, którego według mnie nie ma ani większego, ani też mniejszego niż gdziekolwiek indziej na świecie. Bałem się mocno uwierającej moją narodową wrażliwość antypolskiej ekspresji której się spodziewałem w liczbach hurtowych, ale o dziwo, aż tak wiele się jej nie dopatrzyłem. Jest trochę ideologicznych "przeszkadzajek", idzie jednak je zaakceptować. Czyli jakby zaskoczenie. W tym miejscu gładko przechodzę do części drugiej oceny Pokłosia. Film od strony czysto technicznej, oceniając go tylko i wyłącznie w sposób kinematograficzny, jest po prostu świetny. Tak właśnie. Pasikowski wraz z innymi zasłużonymi dla polskiego kina tuzami, Allanem Starskim (scenariusz) i Pawłem Edelmanem (zdjęcia), stworzyli wizualny majstersztyk. Musieli dopinać budżet podróżując po całym niemal świecie. W sukur przyszły im m.in. radzieckie, przepraszam, rosyjskie konsorcja, które widnieją na końcowych napisach i tylko dodają oliwy do ognia. Parę groszy dołożył też PISF, do którego tak na marginesie mam nawet mały prywatny żal, gdyż nie chciał dać ani złotówki m.in. na film o Generale Pułaskim, czy też o Historii Roja, której powstanie Instytut cały czas skutecznie blokuje, ale na pogrom Żydów przez Polaków dofinansowanie się u nich znalazło. Ale mniejsza o większość. Pokłosie, zwane pierwotnie Kadiszem, miało ostatecznie rozliczyć Polaków z mordem na Żydach. I robi to wbrew sporej części polskiego społeczeństwa oraz przy poklasku establishmentu i środowiska GW, ale na szczęście i o dziwo, robi to w całkiem akceptowalny przeze mnie sposób. Uff…
Nie wiem co się Pasikowskiemu stało, że raptem postanowił po długich jedenastu latach powrócić na wielki ekran i to z takim właśnie tematem. Może celowo chciał wywołać szok, zaznaczyć swoją obecność i wzbudzić kontrowersje, wszak zawsze lubił ten poziom gęstej ekspresji. A może też ktoś go do tego namówił, nie wiem, chętnie się tego dowiem, ale nie ukrywam, że w pierwszej chwili mocno byłem tym faktem zasmucony. Ceniłem go i chciałem dalej oglądać, ale niezupełnie w takim wydaniu. Jednak nawet nie odstawiając na bok swoich ideologicznych uprzedzeń okazało się nagle, że film wyszedł mu nawet strawny, sprawny i wytrawny. Scenariusz autorstwa Edelmana, luźno nawiązujący do literackiego pierwowzoru Grossa, jest wyjątkowo mocny, zgrabnie napisany i w zuchwały sposób przeniesiony na ekran. Nie atakuje widza polskim, antysemickim jadem, jednak tu i ówdzie uwiera go trochę w tyłek. Być może momentami zalatuje też naszą zaściankowością, ale też bez jakiegoś poczucia wielkiego niesmaku. W każdym bądź razie, miałem się w trakcie oglądania filmu całkiem spokojnie. Ciśnienie w żyłach nie rozsadzało a pięści się same nie zaciskały. Nie mniej jednak odpuściłem sobie dyskusję po seansie z udziałem historyka, socjologa i aktorów. Dmuchnąłem na zimne.
Opowieść o odkrywaniu bolesnej tajemnicy małej wsi sprzed lat, którą próbują rozgryźć dwaj zupełnie różni od siebie bracia Kalina, ogląda się z dużym zaciekawieniem i prawdziwą przyjemnością. Mroczny klimat oraz liczne naleciałości gatunkowe z klasycznych thrillerów, filmów grozy oraz kryminału i sensacji, stawiają Pokłosie na półce z innym, bardzo podobnym do niej tytułem jakim jest według mnie Dom Zły. To w istocie bardzo dobra rekomendacja. Świetny i mocny scenariusz, kapitalne zdjęcia, gra aktorów wszystkich planów, zwłaszcza Ireneusza Czopa, bo Maciej Stuhr, mimo, że zagrał poprawnie, jakoś nie pasował mi do powierzonej mu roli wiejskiego chłopka. Emocje stopniowo narastają i trzymają w napięciu do samego końca. Film nie ma jałowych przestojów, wszystko jest przemyślane od początku po kres czarnego ekranu, acz kilka scen z samego końca wyciąłbym w pień. No cóż. Do Pokłosia trzeba podchodzić z dużą mądrością, wiedzą i anielską cierpliwością. Zamiast traktować go jako semicką i antypolską propagandę, chciałbym nazywać go solidną, polską produkcją, opartą na rzetelnie odwzorowanym, acz kontrowersyjnym scenariuszu. Problem w tym, że film zapewne zostanie wykorzystany do walki z szeroko rozumianym antysemityzmem, przez co istnieje duże ryzyko, że przez to zrobi się wyjątkowo niestrawny.
Pomimo tego, że wolałem, aby ten film nigdy nie powstał i nadal traktuję go jako zło konieczne, to jednak po dogłębnym przemyśleniu uważam, że skoro już jednak jest, powinniśmy się cieszyć z tego, że nie nakręcili go Izraelczycy, Rosjanie, czy Niemcy. Nie jest to obraz stricte antypolski jaki mógłby być, lub jaki chcieliby aby był, nie mniej jednak definicja polskiego patriotyzmu kreślona przez Pasikowskiego jest mi daleko odległa i się z nią nie identyfikuję. Nie czuję dumy, nie odczułem nawet chwili zadumy w trakcie napisów końcowych. Czuć za to zachowawczość, jakby bano się przekroczyć niebezpieczną granicę po której jest już tylko publiczny lincz i niska frekwencja w kinach. Osobiście dumę w kinie poczuję dopiero gdy zobaczę podobnie skonstruowany film np. o 150 tyś. Polakach zamordowanych na Wołyniu, o ofiarach wojny polsko-bolszewickiej, lub o kampanii wrześniowej. Chciałbym być dumny nawet z naszych narodowych bolesnych traum i z krwawej historii Polski. O tym nikt przecież za nas filmów nie nakręci. A już na pewno nie Żydzi. Ale cóż. Może kiedyś. Póki co Pokłosie musi zmierzyć się z polskim widzem. Nie będzie mu łatwo. Od strony konstrukcyjnej jest całkiem niezłym filmem, ale powstaje on w bardzo złych czasach, w samym środku wojny polsko-polskiej. Zostanie z pewnością wykorzystany przez obie strony konfliktu, na czym albo szalenie straci, lub wiele zyska. Osobiście obstawiam to pierwsze. Tak czy owak ma przerąbane. Czy udźwignie ten ciężar? Za trzy tygodnie wszystko będzie już jasne.
3/6
Wybieram się na ten film w ramach katowickiego RegioFun właśnie z ciekawości, jak wypadnie pokazanie naszej mniej chlubnej historii. Bardzo jestem ciekawa, Twoja recenzja zachęciła mnie jeszcze bardziej do wyrobienia sobie swojej własnej opinii!
OdpowiedzUsuń