czwartek, 3 października 2019

Ćwir ćwir, pierdu pierdu

Mowa ptaków
reż. Xawery Żuławski, POL, 2019
138 min. Velvet Spoon
Polska premiera: 27.09.2019
Dramat



Jesień to trudny czas dla ciepłolubnych mieszkańców trzeciej planety od słońca. Skłania do refleksji nad kondycją naszego aktualnego jestestwa szczelnie kryjącego się pod grubym swetrem, zmusza nas także do rozliczeń z tego co udało nam się fajnego zrobić w dopiero co zakończone wakacje, zazwyczaj jednak konstatujemy ze smutkiem fakt, że znów więcej nam uciekło i przepadło na zawsze, niż przybiło z nami radosnego żółwika. Czas okrutnie depcze nasze wybujałe wyobrażenia o pięknym życiu, ale też nie ma czasu by nad tym dłużej zaszlochać, bo też szara powinność dnia powszedniego nie pozwala nam na chwilę zadumy.

Ale jesień to także obfitość w zacne premiery kinowe, co z kolei przekłada się na dotkliwy drenaż portfeli szanujących się kinomanów. To trudny dla mnie okres, gdyż jakiś wewnętrzny głos ciągle mi się wpieprza między wódkę i zakąskę, woła, żebym odstawił te prymitywne rozrywki - „idź się odcham” - wrzeszczy - „zaczerpnij trochę kultury głupcze” i „musisz to obejrzeć, teraz, bo jak zobaczysz za tydzień, to będzie już za późno i w ogóle bez sensu”. I ja proszę ja was pędzę do kina jak ten idiota przez pół miasta w strugach deszczu, żeby tylko mieć czyste kinematograficzne sumienie, żeby tylko odznaczyć film jako obejrzany i wydać swój wyrok, jakby od tego zależało moje dalsze istnienie. Prawie jak Adaś Miauczyński dźwigam swój garb męczeństwa po ubłoconych chodnikach mojego życia. Czasem żałuję, że nie mam innej zajawki, np. kolekcjonowanie pustych butelek po wódce. Zawsze to powtarzam, odczłowieczone chamy, pijaki i debile bez szkoły i żadnych zainteresowań to najszczęśliwsi ludzie na tym padole. Ale do brzegu.


Mamiony tym nieco iluzorycznym pragnieniem zaliczenia kolejnego nowego filmu udałem się w te deszczowe monsuny na dość osobliwą Mowę ptaków Xawerego Żuławskiego i to pomimo tego, że recenzje oraz komentarze na temat tejże produkcji które do tej pory przeczytałem/wysłuchałem były tak jak kino Żuławskiego seniora, mocno chaotyczne i bardzo awangardowe, od totalnego zeszmacenia, po natychmiastową beatyfikację. Jako umiarkowany fan dorobku nieżyjącego już Andrzeja Żuławskiego (właściwie to podobały mi się tylko Opętanie i Na srebrnym globie), który jednocześnie mocno szanuje jego twórczość, miałem duże obawy przed tym, jak w konfrontacji z dziedzictwem ojca oraz z pozostawionym przez niego ostatnim szkicem niedokończonego scenariusza poradzi sobie jego syn – Xawery. Mimo oczywistych dziedzicznych genów, to jednak trochę inny rozmiar kapelusza. Żuławski junior wychował się w innej nomenklaturze i czasach, dysponuje zupełnie inną wrażliwością i co tu więcej pisać, raczej nie emanuje talentem ojca. Zatem trudno było oczekiwać dosłownej kontynuacji myśli Żuławskiego seniora. Spodziewałem się raczej artystycznego hołdu złożonemu własnemu ojcu, to oczywiste, ale też konwersji nieco starej już filozofii jego ojca na własny język, ten bardziej współczesny. Spodziewałem się mixu dwóch światów, tego nieco romantycznego i awangardowego jaki bezpowrotnie już odszedł, z nowym, tym dzisiejszym i bardziej zrozumiałym dla szerszego odbiorcy, w końcu spodziewałem się nawet tego, że może mi się to wszystko jakimś cudem spodoba.

Niestety, zobaczyłem coś zgoła odmiennego. Wszystkie grzechy tego co kojarzone jest z twórczością Andrzeja Żuławskiego, oraz wszystkie przekleństwa tego co dzisiejsze i aktualne, czyli jednym słowem - rozczarowanie. Duże rozczarowanie, powiedziałbym wręcz, że rozczarowanie roku, albo nie, bo to jest trochę niesprawiedliwe, wszak od Mowy ptaków wiele nie oczekiwałem i bynajmniej nie czekałem na nie jak na zbawienie. To co zobaczyłem w kinie nazwałbym bardziej dosadnie. Np. najgorszym filmem jaki widziałem w tym roku. Tak, to jest zdecydowanie najbliższe prawdy.

Zmęczyłem się tym intelektualnym wulkanem lirycznego kiczu, tym epatowaniem infantylną myślą i treścią tak bardzo oderwaną od rzeczywistości, że przy nich nawet uczestnicy Love Island na Polsacie lokują swoje ziemskie byty znacznie bliżej sensu istnienia. Bohaterowie filmu (skądinąd bardzo dobrze prezentujący się od strony warsztatowej, tu akurat nie mam nikomu nic do zarzucenia, a wręcz przeciwnie, wypada ich bardzo pochwalić) nie rozmawiają ze sobą, niczego nie tłumaczą, nie próbują też dotrzeć do widza próbując zarazić go jakimś ciekawym spostrzeżeniem, nie, oni recytują jakieś absurdalne monologi, jakby recytowali Pana Tadeusza w rytm muzyki plemienia Himba z Namibii. Są emocjonalnie rozchwiani, nieprzystosowani do życia, mocno roszczeniowi i chaotyczni w swoich jestestwach, że aż trudno jest wejść z nimi w jakikolwiek uczciwy układ.


Żuławski junior próbuje za ich pośrednictwem ukazać kondycję dzisiejszych czasów, Polski szczególnie, tej zmęczonej i zastygłej w konflikcie narodowej dumy i historycznej martyrologii z emancypacją ducha i cywilizacją nihilizmu. Robi to jednak w sposób karykaturalny i mocno przerysowany, co czyni jego obserwacje w zasadzie mało interesującymi. Do jednego wora wrzuca wszelkie patriotyzmy, nacjonalizmy, rozliczenia historyczne i dumę narodową przedstawiając to wszystko jako najgorszą zarazę, zło i tępotę, co jest nie tyle szkodliwą generalizacją, co wręcz potwornie głupim spostrzeżeniem. Zupełnie jakby autor nie rozróżniał poszczególnych znaczeń i nie znał historii w ogóle, a na co dzień poruszał się innymi ścieżkami humanizmu. Obiektywem smartfonu sfilmowany jest wulgarny obraz Polski, z jednej strony rzygającej swoją historią, z drugiej, tej, która siedząc w okopach nie ma niczego lepszego do zaoferowania. Jest to zlepek niedbałych scen cechujących się niechlujnością, pretensjonalnością, grafomaństwem i słabością intelektualną, w dodatku przedstawionych w sposób anachroniczny, nieuporządkowany i bardzo niedbały. W zasadzie ciężko jest stanąć tu w obronie czegokolwiek, no, może poza grą aktorów, ale jeśli chodzi zarówno o treść, obraz i ogólną konstrukcję filmu, to właściwie wszystko jest tutaj złe, nieprzyjazne, pstrokate, patrzące i rzygające na nas z góry. Bracia Mroczek, flagi ONRu, parodia Thrillera Michaela Jacksona... Mowa ptaków jest jak występ Behemotha na dożynkach gminnych w Szydłówku w powiecie szydłowieckim. Manifest nihilizmu.

Należy więc traktować ją trochę jak rozliczenie się z demonami Andrzeja Żuławskiego, trochę jak oddanie mu w pełni zasłużonych honorów przez syna, a trochę jak podsumowanie jego twórczości i tylko do tego momentu da się to obronić. Problem w tym, że Xawery Żuławski dodał także coś od siebie, coś, co w jego mniemaniu było świeże i współczesne, co będzie trafnym komentarzem do aktualnej sytuacji społecznej, kulturowej i tej politycznej. Jednak w moich oczach bardziej wygląda to na pesudointelektualny bełkot kogoś oderwanego od rzeczywistości, zupełnie jakbym słyszał głos celebrytów zabrany na ważny społeczny temat, ale którzy na co dzień żyją zamknięci w swojej bańce informacyjnej i nawet nie wiedzą co i o czym mówią. Niemniej, żeby być też do końca uczciwym, to napiszę, że Mowa ptaków jest projektem bardzo odważnym, szalenie trudnym w odbiorze, zgoda, ale na swój sposób szanuję autora za próbę zrobienia czegoś na wskroś odmiennego i ambitnego, co wyróżnia się na tle polskiego nomen omen gówna. Nie wyszło, trudno, acz są tacy, którym to się podoba. Jednak ja się do tego klubu nie zapisuję i dodaję go do ignorowanych. Ćwir ćwir.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz