poniedziałek, 9 listopada 2009

Wódko, pozwól żyć

Dom zły
reż. Wojciech Smarzowski, POL, 2009
106 min. ITI Cinema


Na nowy film Wojtka Smarzowskiego czekałem z niecierpliwością odkąd tylko dotarło do mnie, że to szalenie udana i budząca wiele pozytywnych emocji produkcja. Czyli stosunkowo nie długo. Będzie z miesiąc. Na Festiwalu w Gdyni Dom zły zgarnął bardzo prestiżowe i reprezentacyjne nagrody. Za scenariusz, reżyserię i montaż. Ci co go już widzieli wcześniej, porównywali go nawet do owianego tu i ówdzie legendą Fargo. No nie powiem... Do kina podążałem z dużą dawką ciekawości i szczyptą ekscytacji. Ostatnio tego typu podniecenie do polskiej produkcji odczuwałem dokładnie rok temu, kiedy to udawałem się na premierowy pokaz 33 scen z życia Małgosi Szumowskiej.

Wojciech Smarzowski znany jest przede wszystkim z dość głośnego Wesela (2004). Pamiętam gdy ów film wchodził do kin, został on przeze mnie dosłownie i w przenośni zlany. Nie interesowały mnie wtedy ani liczne pochlebne recenzje, ani przyznane mu nagrody. Po zajawkach w TV oraz składzie aktorskim, stawiałem film na równi z twórczością Jacka Bromskiego i sagą U Pana Boga za/w... Niby fajne, swojskie, nawet śmieszne, ale nadające się najwyżej do obejrzenia przy świątecznym i rodzinnym stole w telewizorni. No i gdy właśnie podczas jakiegoś zupełnie przypadkowego seansu w TV, po latach, być może nawet i podczas świąt, któryś z kanałów zdecydował się puścić Wesele w porze najdłuższych wielogodzinnych bloków reklamowych... z nudów, bądź też z braku laku, rzuciłem nań okiem. No i ciach. Stało się. Film autentycznie mnie porwał. Serio. Zupełnie znienacka zostałem zaatakowany mnogością wydarzeń, fenomenalnymi dialogami, taką swojską naturalnością i szczerością przekazu. A liczne zwroty akcji i bardzo urocza gra aktorów przemówiły do mnie i wzbudziły poczucie skruchy. Nazwisko reżysera zapisałem więc wtedy sobie w pamięci co by więcej już na głupka nie wychodzić, a i do kilku aktorów zupełnie zmieniłem podejście.

Tak więc z najnowszym filmem Smarzowskiego tego samego błędu popełniać już nie zamierzałem. Dom zły reprezentuje praktycznie ten sam skład aktorski co w Weselu. Z fenomenalnym Marianem Dziędzielem na czele. Z resztą był nawet na sali i oglądał film razem z nami. Akcja filmu toczy się w smutnych latach 80-tych, a dokładniej w dwóch stale przeplatających się ze sobą i odległych o cztery lata czasoprzestrzeniach. Ze szczerą brutalnością ukazują one całą degrengoladę tamtych czasów. Małomiasteczkową wiejską biedę i kryzys wartości moralnych na tle szarej i smutnej PRL-owskiej rzeczywistości.

No ale przede wszystkim oglądając film, cały czas miałem nieodparte wrażenie, że głównym bohaterem filmu nie jest człowiek, lecz polska wódka (to w sumie analogicznie jak i w Weselu). Gdyby była prawdziwa (zapewne dublowała ją zwykła woda), to po ilości spożycia jej na planie, połowa ekipy filmowej spektakularnie zeszła by z tego świata na amen. Było jej tak dużo na ekranie, że siedząc naprzeciwko na fotelu aż czułem jej smak w gardle i uparcie zapijałem ją colą. Pili i piją ją w filmie wszyscy. Funkcjonariusze milicji, prokurator, lokalni przedstawiciele jedynej słusznej partii, mieszkańcy wsi, mąż, żona... gdyby w filmie grały dzieci, zapewne też by piły.

Dla młodego pokolenia, które PRL zna tylko z opowieści i podręczników od historii, realia tamtych czasów mogą wydawać się bajką stawianą na równi z Opowieściami z Narnii. No ale trzeba uczciwie powiedzieć, że dzięki wódce pojawia się na twarzach widzów dużo radości i szczerych uśmiechów. Prowokuje ona bowiem naszych spitych bohaterów do zabawnych zachowań i do płodu świetnych dialogów. Skąd my to znamy? Jak to skąd. Samo życie ;)

Wbrew pozorom Dom zły nie jest komedią. Choć szczerze... sam już nie wiem, czy więcej jest w tym dramacie groteski, czy może jest też zupełnie na odwrót. Smarzowski na tle małomiasteczkowej i zabitej dechami rzeczywistości, rozprawia się z naszymi polskimi przyzwyczajeniami i słabościami. Cechy Polaka, które dziś - 20 lat później, może i bardziej wygładzone i ugrzecznione, są jednak nadal naznaczone zawiścią, zazdrością, niedbalstwem i pijaństwem. W takim oto właśnie ciut filozoficznym, czy po prostu socjologicznym sosie, reżyser podaje nam interesującą i z początku zupełnie niepozorną historię o pewnej nocy w domu na odludziu i jej skutkach, czyli morderstwie. O akcji i reakcji. O skutkach i prowokacjach własnych czynów. W końcu film o nas samych. O Polakach właśnie.

Prawdziwość wydarzeń i autentyczność bohaterów jest porażająca. I to mimo, że w głównych rolach mamy chociażby mało rozgarniętego Zenka ze Złotopolic grającego porucznika Mroza. Wiecznie kojarzącego mi się z durnymi serialami i marnej jakości show na Polsacie - Arkadiusza Jakubika w roli mocno głównej. A nawet Waldusia Kiepskiego i innych aktorów kojarzących mi się ze wszystkim, tylko nie z poważnym kinem, do tego z dramatem. No a tu proszę. Mimo tych głęboko zakorzenionych we mnie myśli i sieci skojarzeń, mój odbiór granych przez nich bohaterów jest wręcz zaskakująco poprawny. Na te ponad 100 minut trwania seansu, zwyczajnie zapomniałem o ich telewizyjnej przeszłości. To naprawdę wielka sztuka. Tu i teraz chylę przed nimi i Smarzowskim czoło.

Nie będę rozpisywał się zbytnio o fabule, można o tym przeczytać w innych miejscach. Przyznam tylko rację, a raczej tylko połowiczną rację, tym wszystkim, którzy głosili tezę iż Dom zły jest polskim Fargo. Zgadza się. Jest... ale lepszy. Bo nasz. Swojski. W dość nostalgiczny sposób nawiązuje do lat minionych. Rozprawia się z przeszłością oraz ośmiesza absurdalny i zbrodniczy system. Tworzy definicję prawdy i zakłamania na nowo, bawiąc przy tym wspaniale widza. Jest po prostu do bólu prawdziwy.

Pragnę jeszcze poświęcić na koniec jeden akapit stronie technicznej produkcji. Film jak wspomniałem na początku, został zaszczycony nagrodą za najlepszy montaż tego roku. Ten kto czyta mnie regularnie wie, jak wiele uwagi przywiązuję do tej sfery produkcji. Zwłaszcza w polskim filmowym wydaniu. Tak więc krótko, co by nie zanudzać. Czapki z głów Panowie i Panie. Rzadko widuje się w polskim kinie tak dobre podejście do obrazu, dźwięku i montażu. W zasadzie trudno jest mi się do czegokolwiek przyczepić. Marzę o czasach, kiedy będzie to u nas w końcu standardem.

Dom zły to bez wątpienia najlepszy polski film jaki w tym roku widziałem. Być może zagrozi mu jeszcze Rewers, którego moje oczy jak dotąd jeszcze niestety nie doświadczyły, ale spodziewam się że będzie miał ciężko. Dawno polski twórca tak bardzo mi nie zaimponował. I to na tylu płaszczyznach jednocześnie. Oryginalna historia, jej zobrazowanie, oraz jakość produkcji. Do tego wiele smaczków i ukrytych motywów. Wszystko w akompaniamencie szczypty mądrego humoru. U nas w kinach pod koniec miesiąca. Zdecydowanie warto poświęcić na niego parę złociszy. Tak samo jak warto powiedzieć na koniec iż to najlepszy tegoroczny film na WFF według publiczności. Nasz polski najlepszy. Od dawien dawna. Od Podwójnego życia Weroniki Krzysztofa Kieślowskiego.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz