Mamut
reż. Lukas Moodysson, SWE, DAN, 2009
125 min. Kino Świat
Ciężka praca od rana do nocy, zaciągnięty kredyt na 30 lat, brak czasu dla/na dzieci. Skąd my to znamy? To szara codzienność wielu z nas. Społeczność całego już rozwiniętego i ciągle rozwijającego się globu cierpi na te same przypadłości. Świat pędzi na złamanie karku i osiąga absurdalne prędkości w imię żądzy pieniądza. Lukas Moodysson tak jak i w poprzednich swoich filmach, proponuje widzowi zatrzymanie się na chwilkę i zaprasza do głębszej refleksji nad swoim konsumpcyjnym żywotem.
Moodysson, jak na wychowanego w socjalistycznym raju szweda przystało, w swoim najnowszym obrazie rozprawia się z definicją rodziny. W zasadzie to z wieloma definicjami jednocześnie, ale myślą przewodnią jest dogłębna analiza modelowego związku złożonego z męża, żony i małego dziecka.
Tym razem jednak tłem dla jego socjologicznego wywodu nie jest jego rodzima Szwecja jak np. w głośnych Fucking Amal, czy Lilja 4-ever. Reżyser za pośrednictwem Mamuta wypływa na znacznie głębsze wody. Problemy wychowawcze i kryzys rodziny w Szwecji zastępują wreszcie ogólnoświatowe problemy milionów ludzi. Oczywiście w jego filmach można było dopatrzeć się zjawisk i patologii obecnych również i w naszej szerokości geograficznej, jednak oglądając je odbierałem je przede wszystkim jako zwierciadło w którym odbijała się codzienność uporządkowanych szwedów.
Moodysson za miejsce akcji wybrał zupełnie uniwersalny i reprezentatywny dla całego cywilizacyjnego globu Nowy York. Miasto – reprezentant naszych szalonych czasów. Żyje i mieszka w nim sobie młode małżeństwo. Ciągle tkwiący w świecie małych i nieokrzesanych chłopców Leo i bardzo wrażliwa, oraz oddana dla sprawy Ellen. Wraz z nimi ich bardzo inteligentna ośmioletnia córeczka Jackie. Jednak już na pierwszy rzut oka widać że nie jest to typowa rodzinka z którą mógłby utożsamiać się cały świat. Leo jest bowiem przeokropnie bogaty. Wymyślił przed laty internetowy serwis o grach komputerowych... i dorobił się dzięki temu fortuny. Ellen z kolei to przedstawiciel ciężkiej i czasem nieludzkiej wręcz pracy. Jest ambitnym lekarzem w miejskim szpitalu i spędza w nim całe dnie jak i noce. Pozbawiona styczności i bliskości z rodzicami bardzo bystra Jackie przebywa pod opieką Glorii – dobrodusznej opiekunki z dalekich Filipin.
Wszystkie wymienione postacie mają w filmie przypisaną tylko i wyłącznie do siebie własną historię, a nawet w porywach i przygodę. Moodysson całkiem trafnie i rzeczowo ukazuje ich charaktery, pragnienia, a także popełnione błędy. Przeplata je między sobą w taki sposób, aby widz sam je dostrzegł i wyciągnął płynące z nich wnioski. To bardzo mądre i szalenie typowe dla tego reżysera podejście.
I tak Leo udając się do dalekiej Tajlandii na wyprawę biznesową w celu podpisania ważnego kontaktu, zapomina się i zatraca na chwilę w bajecznym romansie z tamtejszą prostytutką. Ellen z kolei pochłonięta pracą i chęcią niesienia pomocy innym, zapomina o tym, że najwięcej czułości i pomocy potrzebuje przede wszystkim jej rodzona córka, która spędzając całe dnie z opiekunką bardzo się z nią wiąże. Ale i owa niania skrywa jakiś ból i cierpienie. A są nim pozostawieni w Filipinach dwaj dorastający i tęskniący za matką synowie.
Akcja filmu przeskakuje więc z bohatera na bohatera. Z Nowego Yorku do Tajlandii, po czym do dalekich Filipin. I tak w koło aż w końcu nasi ulubieńcy powiedzą głośne i chóralne STOP. Zrozumieją co tak naprawdę jest w ich życiu najważniejsze. Oczywiście Moodysson nie odkrywa Ameryki. Promuje przede wszystkim zdrowy i uczciwy układ oparty na wartościach złożonych z miłości, wierności i czułości. Jednak podoba mi się to w jaki sposób nasi bohaterowie do tego wszystkiego dochodzą, oraz jaką drogę muszą pokonać by to zrozumieć.
Być może cały obraz jest nieco przerysowany, nienaturalny, a nawet i trochę obcy, to jednak widać że reżyser bardzo starał się aby problemy naszych bohaterów kojarzyły się z tymi naszymi znanymi z prawdziwego życia. Bo tylko w ten sposób główne przesłanie filmu zostanie przez nas odebrane dosłownie. Moodysson celowo i bardzo umiejętnie posłużył się kontrastem, dzięki któremu rozwiązuje skomplikowane równanie i znajduje gdzieś głęboko ukrytą niewiadomą. Jest bogata ale też i ciężko pracująca rodzina która nie ma czasu dla siebie. Obok nich, niby w innym świecie, są slumsy i biedota która co prawda ma czas dla siebie, ale nie ma środków do życia i aby je zdobyć rodzina musi zostać rozbita. Człowiek aby zupełnie się nie zatracić i godnie żyć, musi w tych trudnych czasach mieć cały czas oczy szeroko rozwarte i trzymać rękę na przysłowiowym pulsie. Troszkę dołujące, nie? Gdzie w tym wszystkim są drobne przyjemności, korzystanie z życia i czerpanie garściami z tego co nam przynosi los? Bez obaw. O tym też sporo w tym filmie. Na szczęście nie wszystko jest tak jednoznaczne.
I to właśnie jest najwyższą wygraną Lukasa Moodyssona. Niby pokazuje co jest, lub co powinno być w naszym życiu ważne, a co ważne mniej, to jednak nie krytykuje i nie potępia jednoznacznie pozostałych ludzkich wyborów. Nawet tych głupich. W końcu wszyscy jesteśmy dorośli i sami decydujemy o tym co jest dla nas dobre. Popełnianie błędów też jest nam czasem potrzebne. Chociażby dlatego, abyśmy wiedzieli jak bardzo potrafią one zaboleć nas i naszych najbliższych, oraz jak ich w przyszłości uniknąć.
Wiele uniwersalnych mądrości płynie z tego obrazu. Podoba mi się dobre i dość przekonujące aktorstwo (zwłaszcza fajnie zagrał mój ulubieniec Bernal), klimatyczna muzyka i różnorodny sytuacyjny obraz w stylu Inarritu (stąd sugerowane tu i ówdzie podobieństwa do jego Babel). Ale do pełni szczęścia brakuje mi w nim czegoś więcej niż tylko opowiedzenia mi o tym o czym sam doskonale już wiedziałem od dawna. Jednak nie nudziłem się na nim w kinie. Szkoda tylko że raczej nie zapowiada się na to iż pojawi się on w naszych wielosalowych i śmierdzących spalonym popcornem multipleksach. Film premierę światową miał w styczniu. U nas nadal nawet nie ma dystrybutora. Polecam zatem torrenty. Już się ponoć pojawił. Bo co innego nam pozostaje? W Konstytucji mamy zagwarantowany szeroki dostęp do kultury. Zapewnijmy więc go sobie sami ;)
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz