Rewers
reż. Borys Lankosz, POL, 2009
99 min. Syrena Films
Dzieląc się z wami nie tak dawno własnymi refleksjami na temat Domu złego, zaznaczyłem iż palmę pierwszeństwa w tegorocznym polskim wydaniu może odebrać mu jeszcze co najwyżej Rewers. Dziś mija dokładnie tydzień odkąd zobaczyłem to bardzo głośne i szeroko komentowane dzieło Borysa Lankosza. Siedem dni, a ja nadal nie wiem co o nim ciekawego napisać. To i tak lepiej niż z najnowszym Almodovarem do którego opisania zbieram się już od dobrych dwóch miesięcy. W zasadzie to już zdążyłem o nim zapomnieć. Z Rewersem jednak aż tak źle nie jest. W ogóle nie jest z nim źle. Jest wręcz całkiem dobrze. Ale czy faktycznie zasłużył na laurkę z napisem Najlepszy polski film?
Nie ukrywam że mam z nim problem. Jest to bez wątpienia bardzo wyróżniający się obraz. Oryginalnie spłodzony, zainspirowany ciekawie ukazaną historią i zaszczycony udziałem bardzo charyzmatycznych postaci. Podoba mi się w nim znacznie więcej. Film przede wszystkim posiada klimat i mocny scenariusz. Rzadko we współczesnej polskiej kinematografii twórcy sięgają po czerń i biel jako środek ekspresji. Dzięki temu zabiegowi, oraz idealnie pasujących do całości wstawek Warszawy lat 50tych, czuć zapach ambitnego i umiejętnie zszytego na miarę kina z ludzką twarzą. Niestety w momencie kiedy tylko pojawia się na ekranie kolor współczesności... ów magia ginie.
Kolorowy morderca ogołaca dzieło Lankosza z jakości i bezlitośnie uwypukla wszystkie jego słabości. Chciałoby się więc aby opowiadana historia nie miała swojego rewersu. Aby była cały czas czarno biała, bowiem paradoksalnie właśnie wtedy jest ona najbardziej barwna. Agata Buzek wypadła w tej odsłonie wprost wspaniale. Rola tyleż udana, co i szalenie mocna, która bez wątpienia będzie mi się z nią już na zawsze kojarzyć niczym Audrey Tautou z Amelią. Czyżby więc rola życia? Pozostałe postacie dobrane tak samo dobrze. Tu chylę czoła przed trafnością wyboru przez twórców. Kryśka i Dorociński - dobrze znana nam pierwsza liga. Co ja mówię... Ekstraklasa. Babcia Polony – uroczo, dostojnie i z niemożliwą do osiągnięcia przez wiele aktorek klasą.
Gorzej niestety, kiedy do akcji wkracza teraźniejszość. Kolorowa babcia Buzek razi nieudaną charakteryzacją i koślawymi ruchami, a jej kolorowy (a raczej tęczowy) syn zdaje się żyć na bakier z prawami natury, choć z pewnością jest na bieżąco z euro poprawnością polityczną, oraz swobodą przy określaniu swojej orientacji seksualnej. Być może Lankosz stara się tym sposobem spytać „czy warto było babciu?”, a być może po prostu chce dzięki temu zapewnić sobie lepszy odbiór zagranicą. W końcu przed nim sporo walki o najwyższe laury światowej kinematografii. Jednak sukcesu na tym polu mu raczej nie wróżę.
Od technicznej czysto produkcyjnej strony nie zamierzam się już do niczego przyczepiać. Jak na nasze polskie standardy to jedno z najwyższych szczebelków drabinki. Jazzująca muzyka podkreśla wytrawny klimat filmu i poza końcową piosenką (raptem ni stąd ni zowąd obcojęzyczny kawałek w najmniej odpowiednim momencie) współtworzy interesujące również i dla ucha tło. Czego więc mi brakuje poza obrzydzeniem do koloru? Konsekwencji.
Moc i inteligencja bijąca ze scenariusza nie podlega dyskusji. I to nawet jeśli ostatnie strony napisane były w pośpiechu i nieładzie. Z pozoru dość zabawna historia trzech kobiet i tajemniczego SB-ka, w tych czarno białych (nomen omen) i trudnych czasach, do połowy seansu trzyma w uścisku tajemnicy i ciekawości. Potem im dalej tym gorzej niestety. Jakby zabrakło Borysowi pomysłu na rozwinięcie, a zwłaszcza koniec opowieści. Jeśli miałbym oceniać film po męsku i zwracać uwagę nie na to jak się zaczyna, lecz kończy, wnioski zapewne były by mało zachęcające. Jednak Rewers wolałbym ocenić w nieco bardziej subtelny i kobiecy sposób. Być może dlatego, że dominują w nim przede wszystkim silne kobiety. Może też i dlatego, że przystojny PRL-owski amant intryguje i porusza damskie sumienia. A może w końcu dlatego, że na sali kinowej zewsząd otaczały mnie urocze i uważnie wpatrzone w ekran Panie.
Ale nawet i z tego punktu widzenia jest tylko poprawnie. Rewers nie wzbudził we mnie zbyt wielu emocji. Nie dostałem na nim ani razu gęsiej skórki. Nie ma mowy o łzach. Jest za to trochę uśmiechu, nie wiele, ale na szczęście w sam raz. Gdyby nie pompowanie balona, gdyby nie Złote Lwy, gdyby... gdyby... wtedy odebrałbym go zapewne trochę inaczej. Nic tak bardzo nie irytuje jak doświadczenie zawodu po wcześniejszym napaleniu się na coś wielkiego. Może więc to też i moja wina. Trzeba było schować wysokie oczekiwania do kieszeni. Ale też z drugiej strony... dlaczego po najlepszym filmie roku nie oczekiwać mam najlepszości?
Nie mniej jednak warto go obejrzeć. Mimo moich narzekań odnoszących się bądź co bądź do detali, Rewers nadal się wyróżnia. Nadal ma świetny scenariusz. Nadal jest świetnie zagrany. Nadal bawi i czaruje. Ale też w moich oczach raczej nie zasługuje na miano najlepszego filmu, choć bez wątpienia zajmuje miejsce na pudle. Stanowi kropkę nad i w tym jakże udanym dla polskiego kina roku. Lankoszowi wróżę świetlaną przyszłość. Ma papiery na dobre kino. Oby ich tylko nie zgubił.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz