poniedziałek, 30 listopada 2009

Hartowanie zła

Biała wstążka
reż. Michael Haneke, GER, AUT, FRA, 2009
144 min. Monolith Plus


Czas na jeden z najgłośniejszych tytułów tego roku. Głośny przede wszystkim z tego powodu, iż na festiwalu w Cannes uznano najnowsze dzieło Michaela Haneke filmem najlepszym. A to nie w kij dmuchał wyróżnienie. Słusznie czy nie, prawa festiwalowe rządzą się własnymi regułami. Nie mniej jednak postaram się w kilku, mam nadzieję niezbyt nudnych akapitach, zanalizować słuszność dokonanego przez szacowne jury wyboru. Albo nie... Wróć. Po prostu skupię się na własnym odbiorze Białej wstążki. W głowie kłębią mi się już różne zawiłe teorie i wysnute, bądź dopiero szykujące się do rozkwitu wnioski, które to zarysowały mi się w trakcie oglądania filmu. Czas ją przewietrzyć.

No więc tak. Może najpierw słów parę o samym reżyserze. Siwobrody i poczciwy Haneke to bez dwóch zdań jeden z najlepszych niemieckich reżyserów. Dla mnie osobiście wielki z dwóch powodów. Pierwszy powód brzmi Pianistka (2001), a drugi Funny Games (1997). A to tylko czubek góry lodowej jego dokonań. Michael Haneke niemal we wszystkich swoich filmach z brutalną wręcz szczerością dokonuje analizy ludzkich zachowań, które skrywają w sobie jakiś ból, chorobę psychiczną, zboczenia czy też agresję. Seryjni mordercy, zboczeńcy, maniacy seksualni, autorytarne charaktery... to ulubieni filmowi bohaterzy z których usług korzysta Haneke. Jednocześnie bezkompromisowo udowadnia całemu światu, że tacy ludzie są wśród nas. I to na wyciągnięcie ręki. Być może i w nas czai się zło. Dlatego jego filmy są tak bardzo trudne w odbiorze i nie każdy widz potrafi przez nie przebrnąć. Być może właśnie dlatego, że w ten sposób i przez zupełny przypadek, reżyser demaskuje nasze słabości.

Podobnie jest i tym razem. Tłem dla Białej wstążki jest mała niemiecka protestancka wioska usytuowana w realiach, które można określić mianem „ciszy przed burzą”, czyli na rok poprzedzający wybuch pierwszej Wojny Światowej. Haneke już na dzień dobry ułatwia widzowi przeprowadzenie skutecznej analizy, poprzez rozrysowanie losów tej wiejskiej społeczności w czarno białych barwach. Tak aby każdy z nas mógł łatwiej zlokalizować, określić i odpowiednio oddzielić od siebie dobro i zło. Aby na nic innego nie zwracać uwagi. Nie ważne są barwne pola jęczmienia, wiejskie krajobrazy i czyste powietrze. To co interesuje reżysera czai się w głowach mieszkańców.

W rolę konferansjera tej opowieści Haneke wcielił wiejskiego nauczyciela, który bez zbędnych emocji i przesytu w treści przybliża nam historię mieszkańców wsi, oraz rządzącego nią i utrzymującego bogatego barona wraz z rodziną. We wsi dzieje się wiele dziwnych wydarzeń. Zaczyna się od wypadku lekarza, by na porwaniach i torturach dzieci zakończyć. Choć tak naprawdę nie owe zdarzenia są w filmie najważniejsze, lecz to, do czego doprowadzają one jego mieszkańców. Czające się we wsi zło i psychoza w tych z pozoru prawych i bardzo religijnych ludziach żyjących według harmonii narzucanej przez niebiosa, demaskują ich lęki i słabości. Surowość i bezwzględność w opisywaniu zasad panujących we wsi jest porażająca. Haneke ukazał je w absolutnie perfekcyjny sposób. Bez kompromisów i pójść na łatwiznę. Tam gdzie miało zaboleć, ukłuć i szokować, tak też się działo.

Najwięcej uwagi reżyser poświęcił licznie występującym w filmie dzieciom. Bowiem to właśnie na nich najbardziej odbija się panująca we wsi dyktatura i chorobliwa żądza ich rodziców domagająca się bezwarunkowego posłuszeństwa względem anormalnych zasad moralnych. Jest bicie dzieci, karanie za byle drobiazg, a zwłaszcza żądanie od nich dorosłego i odpowiedzialnego podejścia do życia kosztem dziecięcej beztroski i zabawy. Nawet rodzic jest dla nich tyranem, mimo że na co dzień pełni rolę uczonego i dobrodusznego pastora, czy ratującego ludzkie istnienia lekarza. Wszystko to w imię nauk płynących z Biblii. Hipokryzja i moralne zacofanie.

Dzieci pozbawione czułości, ciepła rodzicielskiego i dotknięte już od najmłodszych lat dyktaturą i grającą przeciw nim przesadną dyscypliną, z czasem zaczynają wyzbywać się pewnych zasad moralnych, a wyniesione z domu surowe zasady i nauki ojcowskie, zdają się być idealnym podłożem dla czekającej na nie za lat kilkanaście kolejnej, tym razem ideowej oraz globalnej dyktatury. Haneke zatem, może niebezpośrednio, lecz w dość wyraźny sposób odnosi się do genezy powstania pokolenia nazistów, łatwości ich wychowania i podporządkowania nieludzkim i totalitarnym ideom. W Białej wstążce to właśnie te kilku i kilkunastoletnie dzieci stanowić będą narybek przyszłego Fuhrera. Pozbawione miłości, bite, poniżane, wykorzystywane i zagubione w świecie którego nie rozumieją, łatwo odnajdują się w świecie dyktatury. Innego bowiem nie znają.

Oczywiście nie wszystko w filmie ukazane jest jako zło permanentne. Aby zachować zdrowe proporcje, jest w nim także trochę miłości i czułości, choć bardzo prymitywnej i zupełnie nam obcej z punktu widzenia i perspektywy współczesnych realiów. Oglądając film, odczuwałem cały czas niepokój i obrzydzenie. Nie, nie fizyczne obrzydzenie do krwi i innych mięsopodobnych okrucieństw, mam na myśli obrzydzenie do totalitarnego systemu nakazującemu innym bezbronnym ludzkim jednostkom podążanie jedną i tylko jedną ścieżką życia. Zawsze mnie to brzydziło, a Haneke wzbudził we mnie dodatkowe skrajne emocje, bowiem skaził nieludzkim systemem zupełnie bezbronne dzieci, które w odwecie pokazały swoim oprawcom czym to się kończy.

Trudne to kino. Wymagające skupienia i samozaparcia. Minimum inteligencji i bogactwa cierpliwości. Michael Haneke celowo ogołocił film z kolorów i muzyki. Minimalizm i aż kłująca w oczy sterylna surowość emanują brutalną siłą przekazu. Choć nie bezpośrednio. Jest tu wiele niedopowiedzeń i jakby tylko muśniętych zjawisk i problemów. Reżyser stara się niczego nie oceniać. Jak zawsze w swoich filmach zwyczajnie opowiada nam daną historię zbytnio nie angażując się w ustalanie wniosków, ale też i niczego przed widzem nie ukrywa. Po napisach końcowych zostawia nas samych wgniecionych w fotel i oddala się niczym pięcioletnie dziecko zaraz po drobnym przeskrobaniu. I wiecie co? Doskonale rozumiem już decyzję jury w Cannes. Wszyscy bowiem jesteśmy dziećmi które potrzebują ciepła i troski. A poczciwy Haneke tylko po prostu nam o tym przypomniał. Brawo. Wielkie kino.

5/6


1 komentarz:

  1. No no, widzę, że byłeś w nocy w uderzeniu ;)

    Zbyt wiele słów, by się do wszystkiego odnieść, ale najpierw co do tych nieszczęsnych komentarzy. Jak Salmę Hayek kocham, nie mam pojęcia o czym ty do mnie rozmawiasz. Nigdzie w ustawieniach nie znajduję opcji zmiany sposobu zamieszczania komentarzy. Nawet nie ustawiałem nigdy konieczności przepisywania jakichś literek. Samo tak jakoś.

    Co do innych sugerowanych zmian. Pewnie bym zmienił kilka drobiazgów, logo np. możesz mi wymyślić jakieś, bo ja tam tempa strzała w świecie grafiki jestem ;)
    Co do rozbudowania menu, rośnięcia w siłę, zwiększania zasięgu i popularności, szmery bajery, to wiesz. Mi tam na rozgłosie i dużej ilości odwiedzin w ogóle nie zależy. Kto ma zajrzeć ten zajrzy. W większości przypadków dzieje się tak pewnie przy okazji klasycznego zabłądzenia w sieci. I bardzo dobrze. Z tym jest u mnie jak w mojej podstawówce. Ponoć dobrze recytowałem wiersze. Szybko się ich uczyłem. Ale jak trzeba było stanąć przed całą szkołą na sali gimnastycznej przy okazji jakiejś uroczystości, to się spalałem. Nie lubię tłumów i już.

    Pozdro chłopak ;)

    OdpowiedzUsuń