czwartek, 21 października 2010

26 Warszawski Festiwal Filmowy - Pogorzelisko

Pogorzelisko/Incendies
reż. Denis Villeneuve, CAN, FRA, 2010
130 min.

No i to w zasadzie koniec festiwalowych recenzji. Pominąłem tu z różnych względów kilka filmów, ale za to zakończę swoją przygodę z 26'WFF filmem, który przez tegoroczne jury został wyróżniony główną nagrodą konkursu międzynarodowego. Został także doceniony przez warszawską publiczność. Pogorzelisko Denisa Villeneuve od samego początku był wymieniany w roli głównego faworyta do Grand Prix festiwalu. Czy słusznie?

"Bliźnięta Jeanne i Simon Marwan nie spodziewali się zbyt wiele po testamencie matki. Tym większe było ich zdziwienie, gdy Jean Lebel, notariusz i wieloletni przyjaciel matki, odczytuje im jej ostatnią wolę: by dzieci osobiście dostarczyły dwa listy - jeden do ojca, którego przez lata uważali za zmarłego, zaś drugi do brata, o którego istnieniu nie mieli pojęcia. Przy pomocy Lebela, rodzeństwo mozolnie układa w całość wszystkie elementy rozdzierającej serce historii matki. Życia nękanego nieustannym cyklem walki i nienawiści. Wreszcie odkrywają jej niesamowitą odwagę i zdecydowanie. Obiektywne spojrzenie na źródło wszelkich wojen, przedstawione poprzez niezwykle intymną podróż dwojga młodych ludzi do źródeł własnej nienawiści i miłości, która potrafi wszystko zwyciężyć".

Słuszne zwycięstwo. Faktycznie film bardzo mocny i kapitalnie skrojony, bazujący na emocjach widza wystawionych na ciężką próbę. Ale też dość trudny w odbiorze, zwłaszcza pod kątem możliwości niezrozumienia tła zagadnienia. Reżyser bowiem ani przez moment nie wyjaśnia widzowi w jakim kraju toczy się akcja filmu, oraz o jakich zbrojnych konfliktach tu się rozmawia. Oczywiście średnio zorientowany, wystarczająco kumaty i obeznany w mapie geograficznej i politycznej świata widz, zda sobie w końcu szybko sprawę, że film nawiązuje do 15-letniej wojny domowej w Libanie. W końcu nie pierwsza to w ostatnich latach produkcja odnosząca się do tamtych krwawych wydarzeń. Nie mniej jednak, podczas opuszczania sali kinowej dało się usłyszeć pytania w stylu "o co tu chodziło?", "kto walczył z kim i przeciw komu?". Warto więc przed rozpoczęciem oglądania Pogorzeliska, poczytać trochę o tym konflikcie. Zwyczajnie łatwiej będzie później podczas seansu.

Na tle tych traumatycznych czasów rozgrywa się wzruszająca historia pewnej rodziny, ukazana w sposób dwutorowy. Oczami nieżyjącej już matki, oraz ich dzieci wykonujących jej ostatnią wolę, odkrywając przy okazji skryte dotąd tajemnice swego rodu oraz własnego poczęcia. Emocje aż kipią z ekranu. Twarze bohaterów (zwłaszcza kapitalnej Lubnie Azabal) krzyczą do widza i wyciągają rękę w geście pomocy.

Nie jest to kino stricte antywojenne. Choć łatwo doszukać się tu wymownych obrazów i słów potępienia. To raczej dogłębna analiza kultu wojny oraz jej wpływu na ludzkie umysły, a także losy rodzin dotkniętych wojenną zawieruchą. Nic nie jest jednoznaczne i oczywiste. A terroryści to też ludzie dotknięci cierpieniem oraz karmieni kłamstwami. Historia może i trochę zbyt oczywista, ale ani przez moment się na niej nie zawiodłem. Imponująco uderza do głowy w asyście kapitalnie dobranej muzyki Radiohead (You and Whose Army).

Mocne i solidne kino, które zwiedziło już prawie cały świat, zbierając przy tym wiele cennych nagród filmowych (m.in w Toronto i Wenecji). Teraz doceniła je także Warszawa. Film jako zwycięzca festiwalu z pewnością niedługo trafi do polskich kin. Po prostu idźcie.

5/6


1 komentarz: