poniedziałek, 1 listopada 2010

Przez żołądek do serca

Jestem miłością
reż. Luca Guadagnino, ITA, 2009
120 min. Gutek Film


Zmierzyłem się wczoraj wreszcie z filmem, który oczarował światową krytykę, podbił Wenecję, a nawet został ochrzczony współczesnym arcydziełem gatunku. Być może słusznie. Luca Guadagnino filmem Jestem miłością składa hołd samemu Luchino Viscontiemu – słynnemu włoskiemu neorealiście, który z wielką subtelnością tworzył przed laty obrazy pełne realizmu, nasączone malarskimi kadrami, imponującą scenografią z mocno zmysłowym melodramatycznym zacięciem. I faktycznie. Przynajmniej w teorii nawiązanie do jego dzieł w Jestem miłością jest duże. W praktyce, ciężko będzie mi to jednoznacznie osądzić, bowiem z Viscontim nigdy nie było mi specjalnie po drodze. Ale po tym co wczoraj zobaczyłem... trochę żałuję.

W filmie przedstawiono losy rodziny Recchi'ch. Majętny klan rodem z Mediolanu, właściciel fabryki z branży tekstylnej, pełen przepychu i podwyższonego standardu, żyje według wytycznych, którymi rządzi pieniądz i permanentny savoir-vivre. W każdej dziedzinie. Także uczuciowej. Klan żyje w hermetycznym świecie pełnym niuansów charakterystycznych dla świata bogaczy. Czaruje, ale także i razi nadętością jednocześnie.

Luca Guadagnino w bardzo interesujący sposób przedstawia nam losy poszczególnych bohaterów. Z jednej strony, w iście dokumentalnym stylu, stara się subtelnie wcisnąć obiektyw kamery między gości zasiadających do rodzinnego stołu, zbytnio im przy tym nie przeszkadzając, a jednocześnie sprzedaje widzowi wystarczającą ilość informacji na temat poszczególnych członków klanu. Po tylko kilku sekwencjach, widz czuje się po trochu członkiem rodziny. A dzięki skupieniu się reżysera na nic nie znaczących detalach wokół, z czasem czujemy zapach podawanej zupy do stołu, a także zaczynamy rozumieć filozofię Recchi'ch.

Nie mniej jednak przez cały czas mojego obcowania z rodziną, ciągle coś mi przeszkadzało. Coś prowokowało mój niepokój i wyraźnie irytowało. Zupełnie jakby w moich niezwykle wygodnych butach siedział jakiś mały kamyk którego za żadne skarby nie mogłem się pozbyć. Podobny niepokój zaczął w końcu gnębić także drugą damę rodu Recchi'ch, Emmę (Tilda Swinton). I dopiero w tym momencie reżyser podał do stołu danie główne opowieści.

Nieskazitelny klan okazał się więzieniem dla Emmy, która za młodu przybyła za ukochanym z rosyjskiej surowej rzeczywistości, do snobistycznej i kapitalistycznej enklawy przepychu. Dzikie żądze i braki uczuciowe, które przez przypadek zakiełkowały w niej podczas jedzenia krewetek w restauracji (kapitalna scena), wzbudziły w niej tęsknotę za czymś daleko odbiegającym od norm etycznych i moralnych panujących w „lepszym” świecie.

Film przybiera więc niespodziewanie melodramatyczne pozy. Ale Guadagnino nawiązując do standardów Viscontiniego, nie raczy widza tryskającą kiczem fontanną taniej zmysłowości, lecz skupia się na sferze intymnej, zakazanej i nieokiełznanej. Na rzeczach małych i drobnych. Na wspaniałej kuchni, na smakach i aromatach, na pięknie krajobrazu i przyrody włoskiej riwiery. Postępujące uczucie Emmy do kucharza, przyjaciela jej syna, wprowadza chaos do poukładanej rodziny i ostatecznie doprowadza do tragedii. Zadane na końcu retoryczne pytanie czy było warto, mam wrażenie że w tej samej chwili otrzymało twierdzącą odpowiedź.

Mimo, iż film sprawia wrażenie uszytego na miarę kobiecej wrażliwości (męska w wielu przypadkach może sobie z tym nie poradzić), dobrze się czułem w świecie Recchi'ch. Trochę jak bym był gościem ekskluzywnego wernisażu w prestiżowej galerii sztuki. Guadagnino niczym wykwintny artysta malarz, skupił się na detalach, na barwach, zapachach i smakach, które w umiejętny sposób przeniósł na płótno. Duch wysmakowanego europejskiego kina artystycznego z minionych dekad unosił się w powietrzu przez cały czas trwania filmu. A fenomenalna Tilda Swinton aż prosi się o oklaski na stojąco na najważniejszych galach filmowych na świecie. Kunszt aktorski pierwszej wody.

Jestem miłością to smakowita odskocznia od dań rodem z fast fooda. To istny raj dla podniebienia, wykwintne danie, choć podane w małych ilościach. Jak ktoś chce się po prostu najeść, niech zmieni lokal. W tym filmie chodzi o delektowanie się obrazem i notoryczne zaostrzanie sobie apetytu. Oglądania na pusty żołądek nie polecam ;)

4/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz