Simon Killer
reż. Antonio Campos, USA, 2012
105 min.
Polska premiera: ?
Dramat
Jest taka gra dla dzieci (albo pijanych dorosłych). „Szymon mówi (Simon Says)”, w której jeden z uczestników wybierany jest na Szymona, a reszta dzieciaków/pijaków musi go z uwagą słuchać. Gdy Szymon powie: "Szymon mówi: Napijcie się piwa", pokazując przy tym ruch imitujący przechylenie kufla/butelki, wtedy wszyscy muszą się go posłuchać i przechylić kufel/butelkę (najlepiej prawdziwą). W przypadku gdy Szymon powie: "Klepnijcie stojącą koło was niewiastę w tyłek” (w wersji zniewieściałej – faceta) i pokaże ruch imitujący dawanie klapsa, ale bez powiedzenia: "Szymon mówi", to wszyscy uczestnicy muszą w tejże chwili pozostać w bezruchu (niestety). Gdy ktoś złamie zasady i się pomyli, odpada z gry. Zabawa toczy się do momentu kiedy zostanie tylko jedna osoba, która zostaje wtedy Szymonem i może iść do łóżka z dowolną ilością kobiet na imprezie (żart, sam to wymyśliłem). Film Simon Killer jest trochę jak ta gra właśnie.
Główny bohater - Simon (jakżeby inaczej), chodzi sobie po ulicach Paryża i mówi różne rzeczy, a my musimy go słuchać i albo reagować, albo siedzieć w bezruchu i męczyć się dalej. Ja niestety bardziej się męczyłem. Może nie jakoś wybitnie, ale jednak. Był pot i łzy. Przez cały film ani razu nie słyszałem komendy: „Szymon mówi”, więc pozostał mi bezruch i czekanie na kolejne hasło, kadr, dialog, tekst, napisy końcowe. Musiałem więc przebrnąć przez całą tą treść, która ciągnęła się jak leniwe kluski w tysięcznym odcinku Klanu, by koniec końców pozostać z niczym. Z niczym godnym uwagi.
A jednak mimo to dotrwałem do końca i nawet bez przewijania (sukces Faktu). Tą dość z pozoru kłopotliwą sytuację uratowały przede wszystkim niezłe zdjęcia i całkiem zgrabna muzyka. Dwa grosze dorzuciła do tego jeszcze apetyczna pupcia Mati Diop (klik!). Strach pomyśleć jakby to się wszystko skończyło, gdyby nie powyższe. Zapewne Simon nie doszedłby wtedy do Sundance, gdzie film był nominowany w kat. "Najlepszy dramat", ale skoro już zawitał na te nieco głębsze wody, to teraz trzeba się z nim trochę popluskać w jednym basenie oraz spróbować wyciągnąć jakieśzwłoki wnioski. A te są niestety takie, że to w istocie bardzo przeciętny film. W sam raz dla kinematograficznych masochistów.
Naszego Simona poznajemy już w pierwszej scenie filmu, podczas której w rozmowie z przyjacielem rodziny u którego zatrzymał się w Paryżu, opowiada mu/nam o swoim życiu. I tak już po kilku minutach od momentu ułożenia się wygodnie na kanapie wiemy mniej więcej kim jest, jakie i kiedy studia ukończył, wiemy też, że po wielu latach zostawiła go dziewczyna (znam ten ból chłopie) i teraz musi sobie dychnąć oraz poukładać w głowie wszystko od nowa. Ale generalnie i na pierwszy rzut oka, wydaje się być w porządku, acz lekko zagubionym gościem. Nawet wielu samców w jego wieku będzie mogło się z nim szerzej zaprzyjaźnić, a nawet i utożsamiać, zwłaszcza podczas wieczornych masturbacji przed komputerem, oraz w momencie otrzymywania kosza od fajnych dziewczyn poznanych na mieście. Gołym okiem widać, że nie jest mu lekko w nowym, obcym środowisku, a także, że coś mu ciąży na umyśle. I kiedy wydawać by się mogło, że piękne romanse w Paryżu trafiają się tylko na filmach, nagle uzmysławiamy sobie wraz z Simonem... że to przecież też jest tylko film. Nasz sfrustrowany bohater trafia przypadkiem do burdelu gdzie poznaje "ją" (tą od tej fajnej pupy). I nagle bum i nagle bach, znikąd pojawił się Amor z łukiem napiętym jak skóra na twarzy Ibisza, oraz z zatrutą strzałą wycelowaną w kierunku biednego Simonka. Słychać strzały.
Romans się o dziwo rozwija w najlepsze. Piszę „o dziwo”, bowiem nie wiele się w nim kupy trzyma. Nasza piękna pupa, która sama dostała od życia i rodzaju męskiego wiele pięści w twarz oraz podbrzusze, niezwykle szybko i łatwo daje się uwieść swojemu klientowi. Zagraniczny chłopak, ani specjalnie ładny, ani zaradny, bez pieniędzy, bez lokum, bez podstawowych informacji o tym skąd jest, czym się zajmuje i po co przybył do miasta nad Sekwaną, wkrada się jednak jakoś w łaski ledwo wiążącej koniec z końcem prostytutki, która (o zgrozo!) nawet kupuje mu koszulę. Jej, oraz innych "ofiar" Simona naiwne poczynania, mogą być pożyteczną nauczką dla młodych kobiet, które szukając miłości za wszelką cenę, często łamią zdroworozsądkowe zasady bezpieczeństwa. Zatem lista odbiorców filmu właśnie powiększyła się o jakiś miliard kobiet na całym świecie.
Ale są też i męskie dramaty. Mroczna tajemnica i frustracja jakie wewnętrznie gnębią Simona, poniekąd spowodowane są właśnie przez wystawienie go do wiatru przez bliżej nam nie przedstawioną niewiastę. Do czego jest zdolny zakochany facet porzucony przez swoją wybrankę serca może sobie wyobrazić pewnie każdy, kto tylko przeczołgał się przez tunel odrzucenia. Zatem jego poczynania można interpretować w bardzo szeroki i wielotorowy sposób, w zależności od posiadanej płci. Z pewnością nadają się one do analizy przez armię psychologów, ale jako, że się nie znam, to na wszelki wypadek się wypowiem. Uważam więc, że facet albo mści się na kobietach, które w jego mniemaniu wszystkie są takie same (poniekąd ma rację niestety), albo też próbuje znaleźć wśród nich zrozumienie i ukojenie bólu jaki w nim tkwi, przypisując każdej z napotkanych dziewcząt cząstkę jego własnej ex, a nawet i matki, bo jej wątek też się przewija przez ten chaotyczny łeb. Oczywiście najwygodniej można napisać, że Simon jest po prostu chory. A tam chory. To zwykły psychol jest.
Antonio Campos (reżyser) jakoś jednak tak niemrawo podchodzi do próby zdiagnozowania przyczyn tego, dlaczego nasz Simon wymyka się spod szeroko rozumianej kontroli. Nie bardzo też pomaga widzom, którzy zachodzą w głowę, by okiełznać zjawisko, w którym ze spokojnego i z pozoru normalnego faceta, Simon staje się nagle zabójcą. Myślę, że przedstawiając nam go w taki, a nie inny sposób, Campos na konkretnym przykładzie chciał nam pokazać jak wielkie i niezbadane mroczne tajemnice czają się w ludzkich samotnych i zagubionych w wielkich miastach umysłach. Nihil novi. Z pewnością. Takich, jak nie większych psycholi, spotykam każdego dnia w porannym autobusie jadąc do pracy. W dzisiejszych zabieganych za iluzorycznym szczęściem czasach niewielu umie się odnaleźć i utrzymać na powierzchni względnej normalności. Sam mam z tym czasem problem. Na szczęście jeszcze nikogo nie zabiłem, ale lać po ryjach idiotów i patrzeć przy tym, czy równo puchnie, mam ochotę często. Coraz częściej ostatnimi czasy. I to na swój sposób mnie trochę przeraża.
Simon Killer jest więc także filmem dla anonimowych frustratów i nieodkrytych jeszcze przez samych siebie psycholi. Opowiada o sfrustrowanym świecie, o sfrustrowanych ludziach, o samotności oraz potrzebie akceptacji i miłości. Historia ta jest wycinkiem z życiorysu frustrata - zabójcy, ale nie taką w stylu Falling Down, w którym grasujący z bejsbolem po autostradzie William Foster faktycznie ma jakieś powody, by nagle przepotwarzyć się w złego. Geneza zła Simona jest o wiele bardziej zawiła, a przez to niezrozumiała. Ogląda się go więc w sposób niezobowiązujący. Bez morału, bez głębszych wniosków, ot, współczesny dramat młodego człowieka zagubionego w wielkim świecie i własnym umyśle. Przyjemne zdjęcia, długie kadry, mało treści i słów udekorowanych naprawdę niezłą ścieżką dźwiękową. Przesłuchałem ją całą i prawie połowę utworów zapisałem sobie na dysku, więc chyba faktycznie jest nieźle (albo to też źle jest ze mną). A teraz tak na zakończenie „Simon mówi: Oglądajcie rozważnie i tylko jeśli nie macie nic lepszego do roboty. Film zdecydowanie na raz”. Wykonać.
3/6
IMDb: 6,0
Filmweb: 5,9
reż. Antonio Campos, USA, 2012
105 min.
Polska premiera: ?
Dramat
Jest taka gra dla dzieci (albo pijanych dorosłych). „Szymon mówi (Simon Says)”, w której jeden z uczestników wybierany jest na Szymona, a reszta dzieciaków/pijaków musi go z uwagą słuchać. Gdy Szymon powie: "Szymon mówi: Napijcie się piwa", pokazując przy tym ruch imitujący przechylenie kufla/butelki, wtedy wszyscy muszą się go posłuchać i przechylić kufel/butelkę (najlepiej prawdziwą). W przypadku gdy Szymon powie: "Klepnijcie stojącą koło was niewiastę w tyłek” (w wersji zniewieściałej – faceta) i pokaże ruch imitujący dawanie klapsa, ale bez powiedzenia: "Szymon mówi", to wszyscy uczestnicy muszą w tejże chwili pozostać w bezruchu (niestety). Gdy ktoś złamie zasady i się pomyli, odpada z gry. Zabawa toczy się do momentu kiedy zostanie tylko jedna osoba, która zostaje wtedy Szymonem i może iść do łóżka z dowolną ilością kobiet na imprezie (żart, sam to wymyśliłem). Film Simon Killer jest trochę jak ta gra właśnie.
Główny bohater - Simon (jakżeby inaczej), chodzi sobie po ulicach Paryża i mówi różne rzeczy, a my musimy go słuchać i albo reagować, albo siedzieć w bezruchu i męczyć się dalej. Ja niestety bardziej się męczyłem. Może nie jakoś wybitnie, ale jednak. Był pot i łzy. Przez cały film ani razu nie słyszałem komendy: „Szymon mówi”, więc pozostał mi bezruch i czekanie na kolejne hasło, kadr, dialog, tekst, napisy końcowe. Musiałem więc przebrnąć przez całą tą treść, która ciągnęła się jak leniwe kluski w tysięcznym odcinku Klanu, by koniec końców pozostać z niczym. Z niczym godnym uwagi.
A jednak mimo to dotrwałem do końca i nawet bez przewijania (sukces Faktu). Tą dość z pozoru kłopotliwą sytuację uratowały przede wszystkim niezłe zdjęcia i całkiem zgrabna muzyka. Dwa grosze dorzuciła do tego jeszcze apetyczna pupcia Mati Diop (klik!). Strach pomyśleć jakby to się wszystko skończyło, gdyby nie powyższe. Zapewne Simon nie doszedłby wtedy do Sundance, gdzie film był nominowany w kat. "Najlepszy dramat", ale skoro już zawitał na te nieco głębsze wody, to teraz trzeba się z nim trochę popluskać w jednym basenie oraz spróbować wyciągnąć jakieś
Naszego Simona poznajemy już w pierwszej scenie filmu, podczas której w rozmowie z przyjacielem rodziny u którego zatrzymał się w Paryżu, opowiada mu/nam o swoim życiu. I tak już po kilku minutach od momentu ułożenia się wygodnie na kanapie wiemy mniej więcej kim jest, jakie i kiedy studia ukończył, wiemy też, że po wielu latach zostawiła go dziewczyna (znam ten ból chłopie) i teraz musi sobie dychnąć oraz poukładać w głowie wszystko od nowa. Ale generalnie i na pierwszy rzut oka, wydaje się być w porządku, acz lekko zagubionym gościem. Nawet wielu samców w jego wieku będzie mogło się z nim szerzej zaprzyjaźnić, a nawet i utożsamiać, zwłaszcza podczas wieczornych masturbacji przed komputerem, oraz w momencie otrzymywania kosza od fajnych dziewczyn poznanych na mieście. Gołym okiem widać, że nie jest mu lekko w nowym, obcym środowisku, a także, że coś mu ciąży na umyśle. I kiedy wydawać by się mogło, że piękne romanse w Paryżu trafiają się tylko na filmach, nagle uzmysławiamy sobie wraz z Simonem... że to przecież też jest tylko film. Nasz sfrustrowany bohater trafia przypadkiem do burdelu gdzie poznaje "ją" (tą od tej fajnej pupy). I nagle bum i nagle bach, znikąd pojawił się Amor z łukiem napiętym jak skóra na twarzy Ibisza, oraz z zatrutą strzałą wycelowaną w kierunku biednego Simonka. Słychać strzały.
Romans się o dziwo rozwija w najlepsze. Piszę „o dziwo”, bowiem nie wiele się w nim kupy trzyma. Nasza piękna pupa, która sama dostała od życia i rodzaju męskiego wiele pięści w twarz oraz podbrzusze, niezwykle szybko i łatwo daje się uwieść swojemu klientowi. Zagraniczny chłopak, ani specjalnie ładny, ani zaradny, bez pieniędzy, bez lokum, bez podstawowych informacji o tym skąd jest, czym się zajmuje i po co przybył do miasta nad Sekwaną, wkrada się jednak jakoś w łaski ledwo wiążącej koniec z końcem prostytutki, która (o zgrozo!) nawet kupuje mu koszulę. Jej, oraz innych "ofiar" Simona naiwne poczynania, mogą być pożyteczną nauczką dla młodych kobiet, które szukając miłości za wszelką cenę, często łamią zdroworozsądkowe zasady bezpieczeństwa. Zatem lista odbiorców filmu właśnie powiększyła się o jakiś miliard kobiet na całym świecie.
Ale są też i męskie dramaty. Mroczna tajemnica i frustracja jakie wewnętrznie gnębią Simona, poniekąd spowodowane są właśnie przez wystawienie go do wiatru przez bliżej nam nie przedstawioną niewiastę. Do czego jest zdolny zakochany facet porzucony przez swoją wybrankę serca może sobie wyobrazić pewnie każdy, kto tylko przeczołgał się przez tunel odrzucenia. Zatem jego poczynania można interpretować w bardzo szeroki i wielotorowy sposób, w zależności od posiadanej płci. Z pewnością nadają się one do analizy przez armię psychologów, ale jako, że się nie znam, to na wszelki wypadek się wypowiem. Uważam więc, że facet albo mści się na kobietach, które w jego mniemaniu wszystkie są takie same (poniekąd ma rację niestety), albo też próbuje znaleźć wśród nich zrozumienie i ukojenie bólu jaki w nim tkwi, przypisując każdej z napotkanych dziewcząt cząstkę jego własnej ex, a nawet i matki, bo jej wątek też się przewija przez ten chaotyczny łeb. Oczywiście najwygodniej można napisać, że Simon jest po prostu chory. A tam chory. To zwykły psychol jest.
Antonio Campos (reżyser) jakoś jednak tak niemrawo podchodzi do próby zdiagnozowania przyczyn tego, dlaczego nasz Simon wymyka się spod szeroko rozumianej kontroli. Nie bardzo też pomaga widzom, którzy zachodzą w głowę, by okiełznać zjawisko, w którym ze spokojnego i z pozoru normalnego faceta, Simon staje się nagle zabójcą. Myślę, że przedstawiając nam go w taki, a nie inny sposób, Campos na konkretnym przykładzie chciał nam pokazać jak wielkie i niezbadane mroczne tajemnice czają się w ludzkich samotnych i zagubionych w wielkich miastach umysłach. Nihil novi. Z pewnością. Takich, jak nie większych psycholi, spotykam każdego dnia w porannym autobusie jadąc do pracy. W dzisiejszych zabieganych za iluzorycznym szczęściem czasach niewielu umie się odnaleźć i utrzymać na powierzchni względnej normalności. Sam mam z tym czasem problem. Na szczęście jeszcze nikogo nie zabiłem, ale lać po ryjach idiotów i patrzeć przy tym, czy równo puchnie, mam ochotę często. Coraz częściej ostatnimi czasy. I to na swój sposób mnie trochę przeraża.
Simon Killer jest więc także filmem dla anonimowych frustratów i nieodkrytych jeszcze przez samych siebie psycholi. Opowiada o sfrustrowanym świecie, o sfrustrowanych ludziach, o samotności oraz potrzebie akceptacji i miłości. Historia ta jest wycinkiem z życiorysu frustrata - zabójcy, ale nie taką w stylu Falling Down, w którym grasujący z bejsbolem po autostradzie William Foster faktycznie ma jakieś powody, by nagle przepotwarzyć się w złego. Geneza zła Simona jest o wiele bardziej zawiła, a przez to niezrozumiała. Ogląda się go więc w sposób niezobowiązujący. Bez morału, bez głębszych wniosków, ot, współczesny dramat młodego człowieka zagubionego w wielkim świecie i własnym umyśle. Przyjemne zdjęcia, długie kadry, mało treści i słów udekorowanych naprawdę niezłą ścieżką dźwiękową. Przesłuchałem ją całą i prawie połowę utworów zapisałem sobie na dysku, więc chyba faktycznie jest nieźle (albo to też źle jest ze mną). A teraz tak na zakończenie „Simon mówi: Oglądajcie rozważnie i tylko jeśli nie macie nic lepszego do roboty. Film zdecydowanie na raz”. Wykonać.
3/6
IMDb: 6,0
Filmweb: 5,9
Mam tak dobre wspomniania z seansu. Spotkanie z Camposem i Corbetem po seansie było cool. Z kina wyszłam baaardzo zadowolona, jak zazwyczaj się wychodzi po obejrzeniu dobrego (w twoim/swoim) mniemaniu filmu. Chyba jestem kinematograficzna masochistką. Campos lubi psycholi/odchylańców, patrz. Afterschool. Dokładnie ta sama sytuacja co z Simonem - polecam.
OdpowiedzUsuńNo i muzyka. tak, muzyka.