piątek, 18 października 2013

29'WFF - vol.5

Betonowa noc
reż. Pirjo Honkasalo, FIN, 2013
93 min.
Polska premiera: ?
Dramat



No i w pizdu wylądował. Zawsze musi znaleźć się jakiś outsider, który wyrwie się z szeregu, przez co zburzy jakąś sensowną prawidłowość. Dotąd szło jak po maśle. Co film, to niemal lepszy, lub przynajmniej tak samo dobry jak poprzedni. Do końca mojej listy zostało ich już niewiele, więc byłem prawie pewny, że tak już zostanie aż po szczęśliwy finał. Niestety musiał trafić się jakiś rodzynek, który, co tu dużo gadać, sponiewierał mną okrutnie.

Aż nawet dziw mnie bierze, że Betonowa noc w reżyserii Pirjo Hankasalo (dopóki nie zobaczyłem jej przed seansem, myślałem że to facet) zakwalifikowała się do Konkursu Międzynarodowego. To pierwszy i zapewne jedyny film w tym roku, z którego miałem ochotę wyjść, czego zasadniczo nigdy nie czynię, bo skoro płacę za bilet, to właśnie po to, aby z szacunku do pieniądza siedzieć na dupie do końca (zasady trzeba jakieś mieć). A nóż będą pod koniec jakieś cycki i potem będę żałował.

Niestety cycków nie było. Był kac. O, właśnie. To dobry trop. Oglądanie tego filmu było jak patrzenie skacowanego na słońce. Jak picie ciepłej gorzały z mydelniczki o poranku. No same oczy mi się zamykały i głowa odwracała, a od wspomnianego wyjścia z sali powstrzymał mnie jedynie nagły i niespodziewany atak snu, do którego koniec końców na szczęście nie doszło. Raz mi się to kiedyś zdarzyło, generalnie nie polecam. Nie mniej znalazło się takich śmiałych uciekinierów, ja wiem, a będzie z piętnastu. Reszta tak jakby z lekką zazdrością na nich patrzyła i w duchu sobie w tejże chwili zapewne pomyślała: „Szczęściarze, mają to już za sobą”. Był to zresztą jedyny film jak dotąd z moim udziałem, który po seansie nie został nagrodzony brawami (swoją szosą, jak nie ma na sali autorów filmu, to po cholerę klaskać?). Dwie osoby obok mnie oceniły go na moich oczach na „bardzo zły”, co tylko utwierdziło mnie w moich smutnych przypuszczeniach, że znajduję się aktualnie w złym miejscu i w złym czasie.

Co prawda nie jest to film bezdennie głupi, czy też zwyczajnie bez sensu. Jest zły, ale z zupełnie z innego powodu. Jest po prostu przesadziście wręcz zgłębiony w jakiejś abstrakcji, przez co wydaje się być mocno zagubiony w swej irracjonalnej głębi. Aktorzy nie rozmawiają ze sobą, tylko recytują jakieś mocno zawoalowane językowo brednie np. o skorpionach. Lubię ambitne kino, głębokie myśli i psychologiczne rozważania, ale Kieślowskim to trzeba się po prostu urodzić. Pani z Finlandii zdeczka się zagalopowała, acz chętnie przeczytałbym na temat tego filmu kilka słów komentarza popełnionych przez uznanych krytyków. Może to po prostu ze mną jest coś nie w porządku? Może rzeczywiście ostatnio za mało jem?

Opowieść o dwóch braciach, starszym Ilkka i młodszym Simo, jest oparta na powieści Pirkko Saisio, ale nie sądzę, aby to akurat było jego (chyba, że to też kobieta – nie chce mi się sprawdzać) winą, że ekranizacja, delikatnie mówiąc, nie wyszła. W tej dramatycznej historii drzemie jednak jakiś potencjał i nawet bardzo obiecująco się to wszystko zaczyna. Piękna retrospekcja snu Simo na dzień dobry przyjemnie smyrała mnie po potylicy. Czerń i biel jako środek przekazu też zasługiwał na gromkie brawa (mam dziwną słabość). Ale na tym me emocjonalne oklaski się zakończyły. Już koło 15 minuty filmu rozum zaalarmował resztę mojego baniaka, że nic z tego już nie będzie. Od tamtej pory czekałem tylko na finał i walczyłem z bezwładnością łba, który samoistnie przechylał mi się we wszystkich kierunkach.

Całość tej fraszki o dwóch braciach - starszym, czekającym na wielomiesięczną odsiadkę i młodszym - zagubionym, szukającym swojej tożsamości oraz ślepo wpatrzonym w starszego brata, można by było zmieścić najwyżej w dwudziestu minutach taśmy filmowej. Reżyserka (niestety) uznała, że to jednak trochę za krótko, że nikt nie będzie jej zapraszał na festiwale, chyba, że filmów krótkometrażowych, i każdą niemal myśl oraz scenę przeciągnęła do granic możliwości, a nawet dalej. Film się niemiłosiernie dłuży, męczy i nuży. A wszystko to, co powinno dawać do myślenia oraz nękać moją wyobraźnię, rozbijało się o jakieś pseudointelektualne pierdoły. Nie ma w nim żadnej puenty, poza tą, aby wiać.
Unikać.

2/6








Stockholm
reż. Rodrigo Sorogoyen, ESP, 2013
91 min.
Polska premiera: ?
Dramat, Romans



Po tym ciężkostrawnym emocjonalnym rozgardiaszu jak powyżej, byłem tak potwornie skołowany i wymęczony, że potrzebowałem już tylko jednej z dwóch rzeczy. Alkoholu, albo lajtowego filmu. Najlepiej obu na raz. Mało czasu jednak miałem na przesiadkę z jednego kina w drugie, więc darowałem już sobie szukanie procentów w bufecie i modliłem się tylko o to, aby Stockholm jaki mnie oczekiwał w Kinotece, okazał się lekiem na mą zranioną duszę.

I niech mi ktoś powie, że Bóg nie istnieje - dam mu w ryj. Modły me zostały wysłuchane i zaledwie pół godziny po helsińskiej masakrze piłą łańcuchową, doświadczałem już ciepłego (wbrew mylącego tytułu) powiewu znad Półwyspu Iberyjskiego. Oł fakin jes. Tego właśnie mi było trzeba. Nagle znalazłem się na ulicach Madrytu, w jakimś mieszkaniu, w dodatku na imprezie. „Mają alkohol!” - zawyłem z bólem w swej płaczącej głębi. „Nie dla psa kiełbasa” - odpowiedział mi bezczelny ekran.

Stockholm, to początkowo bardzo zabawna opowieść o mężczyźnie i kobiecie, którzy poznają się na imprezie, przez pół nocy oraz taśmy filmowej rozwijają swoja znajomość, lądują razem w łóżku, a rano… a rano nic nie jest już takie jak przedtem. Przez cały czas obserwujemy tylko dwie postacie. On – lokalny cwaniaczek i bajerant, kobieciarz, któremu nagle wpada w oko Ona – nieśmiała, ostrożna w damsko-męskich relacjach, wyobcowana i początkowo zupełnie niezainteresowana zalotami swojego natrętnego amanta. Ich wspólna przygoda przypominała mi w pierwszej chwili klasyczny romans uliczny Przed wschodem słońca wraz z jej kolejnymi kontynuacjami. Obcy sobie mężczyzna i kobieta wędrują przez nocny Madryt i rozmawiają. Dużo rozmawiają. On różnymi sposobami próbuje ją poderwać i zaciągnąć do siebie (wiadomo po co hehe), Ona udaje niedostępną i ostro mu się opiera (no jak w życiu).

Jest lekko i zabawnie. Przez przyjemne dialogi, które stoją na całkiem wysokim poziomie, swobodę i naturalność naszej dwójki, oboje wzbudzają szczerą sympatię. Nawet im się kibicuje, aby On w końcu umoczył, a Ona mu dała. Nasz amant w końcu osiąga cel i sprowadza swą ofiarę do swojego królestwa. Tam następuje konsumpcja. Poranek przynosi jednak bolesne rozczarowanie. Gdy wyparował już z organizmu alkohol, a nocny blask księżyca zaszedł w niepamięć, wszystko to co zostało przez naszą dwójkę gołąbków dotąd zbudowane, legnie w złowrogich zgliszczach. "To już nie jest ten sam chłopak. A może to już nie jest tam sama dziewczyna? Kończy się świat znany z romantycznych filmów, a zaczyna walka o władzę i psychologiczne rozgrywki. Mocny scenariusz napisany przez kobietę i mężczyznę, zagrany przez kobietę i mężczyznę, który opowiada o kobiecie i mężczyźnie pozostawionych na polu walki płci." Wybornie się to ogląda.

4/6



7 komentarzy:

  1. A jednak mam dobrą pamięć-bo zainteresował mnie ten tytuł gdy czytałam o filmach na nadchodzący tydzień kina hiszpańskiego i coś tak mi zaświtało w głowie że chyba czytałam kiedyś u Ciebie o filmie Stockholm;)
    Czyli oprócz pamięci także i przeczucia dobre i warto iść do kina (bo w necie chyba nie da się obejrzeć?)
    A ja właśnie od 24h jestem pod wrażeniem filmu pt....
    Nieee.. Chyba nie powinnam się przyznawać bo czytałam opinie że to banalny film dla 16latek:)
    No ale co mi tam. TAK. Jestem niepoprawną romantyczką i w pewnym sensie naiwną dziewczynką a ten film wzbudził we mnie wiele emocji. Mowa o TRZY METRY NAD NIEBEM:) Nie wiem czy zakochałam się bardziej w filmie czy aktorze (wygląda na to że z niegrzecznych chłopców się nie wyrasta;p)
    Niby banalny oklepany temat o miłości między bad boyem i dziewczynką z dobrego domu, no ale gdyby filmowała mnie ukryta kamera to chyba przez większość filmu miałam na twarzy uśmiech (a może i łezka na koniec się zakręciła-a już na pewno poryczałam się na drugiej części przy scenach z matką-bo te sceny również były mi bliskie i dotknęły jakiejś struny mej duszy). A czyż nie o to chodzi by film wzbudzał emocje?:) Choć dotyczy to głównie pierwszej części bo druga to pokazuje jedynie starą gorzką prawdę ile jest warta miłość faceta.. (Po dwóch latach ona ciągle zakochana i nieszczęśliwa a jemu już przeszło i jest szczęśliwy z inną:] choć dzięki takiemu rozwiązaniu film odbiega od standardowych happy end'ów i ma to w sumie swój sens. Oczywiście używam skrótów myślowych odnośnie tego konkretnego przypadku bo absolutnie nie wymagam by facet się umartwiał całe życie z powodu swojej pierwszej czy kolejnej miłości.)
    A wracając do emocji to chyba dawno żaden film we mnie aż tylu nie wzbudził. I niech będzie że jestem infantylna i w ogóle8) Ufff.. Mogłabym dużo napisać ale niekoniecznie chcę by każdy to czytał a żeby nie wiem jak głęboko zakopany komentarz to i tak widać go od razu na głównej stronie:) W każdym razie ten ich pierwszy raz w nadmorskiej scenerii obudził we mnie wieloletnie marzenia.. Aż spać nie mogę:)) Ba! Nawet libido tak jakby otworzyło oko po długim śnie zimowym (i nie o kalendarzowej zimie mowa:))
    Tak. MORZE etc odegrało tu niewątpliwie niebagatelną rolę:) (Szkoda/dobrze? że nie widziałeś mego komentarza który napisałam na gorąco pod Twoim tekstem apropo's All Is Lost8))
    Choć w sumie chwila... Jeśli chcę się znaleźć trzy metry nad niebem tudzież zahaczyć o siódme niebo, to raczej powinnam zrewidować swe marzenia i żeglugą POWIETRZNĄ się zainteresować a nie tylko morze i morze:)
    Echh.. Tak czy siak teraz znowu będę marzyć choć wiem że marzenia się już raczej nie spełnią. I w sumie to smutne że odchodząc z tego świata nawet niby tak banalne marzenia będę miała niespełnione.. No ale ciach bajera;)
    Ps. A chciałam tylko o tym Stockholmie napisać:]
    Chyba powinnam się podpisywać 'WIADOMO KTO' bo moja nawijka swoisty podpis stanowi;) choć oczywiście zawsze mogą się pojawić plagiatorzy..
    no ale jak mawiają: KRÓLOWA JEST TYLKO JEDNA 8)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany! Jaki to jest potem szok jak się widzi już zamieszczony komentarz i jego DŁUGOŚĆ:]
    A tak na marginesie. U Ciebie nie ma możliwości edytowania i usunięcia komentarza? Czy to ja nie widzę takiej możliwości? Bo czasem jest napisane że 'komentarz usunięty przez autora' czyli że jakoś można usuwać swe komentarze?
    Bo często jak czytam swe komentarze (po jakimś czasie a nieraz już następnego dnia albo i tego samego) to chętnie bym skasowała większość głupot;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edytować się faktycznie nie da, ale kasować już jak najbardziej. Pod komentarzem jak byk występuje w przyrodzie. A podpisywać to byś się jednak mogła, ty Anonimowo królowo;)

      Usuń
    2. Najpierw zasnęłam nad komentarzem (no ale przecież w nocy nie spałam tylko trzy metry nad niebem fruwałam:)), potem cuś mi się niechcący dotknęło i komentarz poleciał w eter, więc do trzech razy sztuka i tym razem krótko i na temat:
      Jak bonie dydy i bum cyk cyk nie pasie się u mnie żaden byk!
      tzn nie mam opcji kasowania komentarzy:)

      Usuń
    3. W takim razie jesteś moim blogowym ewenementem 8)

      Usuń
  3. No ba! W każdym słowa tego znaczeniu 8))

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak w ogóle przed chwilą strasznie nudny film obejrzałam.
    Pod tytułem.... Trzy metry nad niebem:))
    Bajeczka dla małych dziewczynek:)
    Powinnam więc chyba wyjaśnić że tamta wersja co mi się spodobała to była wersja hiszpańska. A dziś włoski pierwowzór obejrzałam a raczej 'zmęczyłam'.. Na drugą część (Tylko ciebie chcę) nawet nie będę tracić czasu.
    I teraz nie wiem czy to ja mam już taką schizofrenię że w zależności od dnia (a raczej nocy) tak różnie coś odbieram, czy te filmy tak się faktycznie różnią, czy może wtedy zadziało prawo pierwszego razu (w sensie obejrzenia tego filmu) i akurat takie miałam w tamtej chwili emocje że mi się spodobało, czy może cały urok hiszpańskiej wersji to zasługa aktora..
    Pewnie wszystkiego po trochu, ale faktem jest ileż znaczy AKTOR.
    Niby ten we włoskiej wersji też fajny, brunet z niebieskimi oczkami-taki typowy Włoch, no ale Mario Casas to zupełnie inna bajka!
    Gdyby nie był Hiszpanem i miał dobrą reklamę to by go okrzyknęli nowym Jamesem Deanem:) Faktem jestem że zawsze mi się Latynosi podobali i nawet zastanawialam się czy w jakimś wcieleniu nie byłam Latynoską, bo ciągnęło mnie do Mexico City, no i tequilla była mą ulubioną gorzałką:)
    O tym że chciałam wyglądać jak Salma to już nawet nie wspomnę8)
    No w każdym razie powinnam teraz odszczekać to co sądziłam o robieniu remake'ów, bo hiszpańska wersja jest zdecydowanie lepsza od włoskiej (moim zdaniem).
    To tak gwoli wyjaśnienia bo aż mi się glupio zrobiło że ktoś mógł pomyśleć że ta włoska bajeczka tyle emocji we mnie wzbudziła:)
    Choć niewykluczone że i hiszpańską wersję bym dziś inaczej odebrała. Nic dwa razy się nie zdarza:)
    Nawet nie pytam czy oglądałeś ten film (choć pytalam w tamtym komentarzu co poleciał w eter) bo chyba wolę nie usłyszeć co o nim sądzisz;)
    Pozdrawiam wiosennie:)
    Ps. A poza tym polskie kino nadrobiłam w ostatnim czasie. Muszę powiedzieć że NIE JEST ŹLE. W porównaniu z głupimi komediami które pojawiały się kiedyś niemal jako jedyne, to w ostatnim czasie naprawdę sporo niezłych filmów powstało. Nawet i Bilet na księżyc z przyjemnością dziś obejrzałam (i okrutny sentyment do tamtych czasów poczułam:))
    Jutro (tzn dziś bo już piąta rano się zrobiła;p) Kamienie na szaniec.
    Ty pewnie już widziałeś? Tak jak i Stronga etc..
    Zapewne oglądasz dużo więcej filmów niż recenzujesz;)
    Mógłbyś nieraz parę słów stuknąć co tam oglądasz/obejrzałeś etc- niekoniecznie musi być zawsze wypracowanie;)

    OdpowiedzUsuń