reż. Ché Sandoval, CHI, 2013
85 min.
Polska premiera: ?
Dramat, Komedia
To już drugi chilijski film po jaki sięgam na festiwalu i drugi raz pękam z dumy nad trafnym wyborem. Chyba mam nosa do wywąchiwania ciekawych produkcji bazując przecież tylko na wiedzy szczątkowej, bo poza Banklady, która przecież nie była jakaś tragiczna, to do tej pory trafiam na same dobre kino. Jestem lepszy od ciebie to intelektualne kino ulicy. To coś na wzór jednego z moich planów na film (gdybym w świecie dajmy na to równoległym był nagle panem reżyserem), w którym opowiadam o nocnym życiu Warszawy z punktu widzenia jednego gościa będącego w konflikcie z samym sobą oraz resztą świata, który pod wpływem różnych używek zwiedza je podążając z knajpy do knajpy, z klubu do klubu i z parku do parku napotykając przy tym zjawiskowe, niezwykle różnorodne postacie z jakimi rzecz jasna nawiązuje różniste i zawsze cenne relacje. Takie trochę kino drogi, tyle, że w mieście.
Mniej więcej właśnie z tym mamy do czynienia w filmie sympatycznego chilijczyka - Ché Sandovala (nie mylić z Guevarą), tyle, że zamiast Warszawy spacerujemy po ulicach Santiago de Chile. Poznajemy masę dziwaków, pijaków, wulgarne dziwki, ekscentryków z wyboru i takie wybryki natury jakie tylko można sobie wyobrazić, oraz które często sami napotykamy podczas nocnych pląsów po naszych wielkich, tudzież mniejszych miastach. I ja to kupuje. Tym bardziej, że podstawą tej zabawnej, egzystencjalnej opowieści są dialogi. O tak, teksty są pyszne. Często wulgarne, mocno seksistowskie, a „kurwy” i „chuje” lecą na prawo i lewo oraz wpychają się siłą każdym otworem do naszego łba. Może nie każdy polubi, wiadomo, ale ich forma i sposób użycia przypomina mi kino Tarantino, konkretniej to Wściekłe psy, w którym tak jak i tu rządzi minimalizm scenograficzny, za to w gadce dominuje wyborny przepych.
Nasz bohater, Cristóbal, będący o krok od czterdziestki, znajduje się na skraju rozsypania emocjonalnego. Jego żona, z którą jest w separacji, wraz z ich synem chce przeprowadzić się na stałe do Barcelony (Messi twoja mać!) na co ten nie chce się zgodzić, gdyż to uderza w jego nadwątlone męskie ego. Totalnie sfrustrowany czuje, że jego życie pogrąża się w chaosie, a porażka goni porażkę. W dodatku dawno nie umoczył. Cristóbal przemierza więc ulice Santiago szukając potwierdzenia, że wciąż jest mężczyzną. Szuka kobiety, żeby ją od tak po prostu bezceremonialnie przelecieć. Skoro jego żona puszcza się aktualnie z jakimś Hiszpanem, to dlaczego i on nie może tego uczynić?
Tyle tylko, że mu nie wychodzi. Poznajemy wraz z nim wiele kobiet. Różne, różniste. Od kurew począwszy, na przykładnych matkach z dziećmi kończąc. Wędrując ulicami miasta, kompletnie spłukany poznaje ich najmniej kilka, próbując je zwyczajnie i bez zbędnych ceregieli zaliczyć. Którąkolwiek. Niestety zawsze coś staje mu na przeszkodzie, co tylko zwiększa u niego i tak już wielkich rozmiarów frustrację. Im robi się na niebie jaśniej, tym bardziej ta komediowa dotąd otoczka nabiera dramatycznych kształtów. Koniec końców wychodzi z niego zwykły tchórz, który boi się wziąć odpowiedzialność za życie swoje oraz rodziny i ucieka w siną dal, by jeszcze bardziej się pogrążyć, a może też i zmądrzeć.
Jest więc to trochę taka opowieść o człowieku zagubionym we współczesnym świecie sprzecznych wartości. O obowiązkach i odpowiedzialności, których spełnienia panicznie się boi. Jest to też historia o pewnego rodzaju męskim kryzysie wieku średniego, który przyjmuje różne karykaturalne pozy. O nieudacznikach życiowych, wiecznych mentalnych dzieciakach, ale i o panujących wśród młodych chilijczyjków nastrojach, w których na pierwszy plan wysuwa się, co ciekawe, dominacja kobiet. Mądra, dowcipna i fajnie przelana na ekran historia, w dodatku kapitalnie przegadana, z wybornymi dialogami, z których co drugi mógłby trafić na Wikicytaty. Oczywiście ma swoje wady i drobne braki, ale zwłaszcza w pierwszej części filmu mamy do czynienia z audiowizualną perfekcją. Mam nadzieję, że film trafi do sieci (bo do kin nie ma szans), oraz, że ktoś włoży dużo serca w poprawne tłumaczenie, gdyż z translatorem googla nawet nie ma sensu do niego siadać.
4/6
Heavy Mental
reż. Sebastian Buttny, POL, 2013
100 min.
Polska premiera: ?
Dramat
O dość brutalnym porównaniu ze sobą kina polskiego i rosyjskiego napomknąłem wczoraj, a tu niemal od razu stanąłem przed okazją przekonania się o tym po raz kolejny i to organoleptycznie. Z pośród trzech polskich filmów z tegorocznego WFF postawiłem na ten chyba najmniej znany i oblegany, czyli na Heavy Mental, który przy zupełnej okazji miał swoją światową premierę (polską w sensie, ale "światowa" brzmi zdecydowanie lepiej). Pozostałe, o wiele głośniejsze - Ida i W ukryciu, ze względu na poruszone motywy (znów żydzi i polscy oprawcy) mieniły się w mych oczach, jako wyjątkowo mało interesujące. Uznałem, że tym razem filmów Pokłosie 2 i 3 nie będę sponsorował oraz nie będę dzielił się z nimi swoją krwawicą. Co innego z producentami Heavy Mental. Z nimi chętnie.
Tego typu filmów nadal w Polsce kręci się najmniej. Dużo za mało. Nie wiem z czego to wynika, ale stawiam na brak kasy, odwagi i przede wszystkim talentu. To dość niszowa i odbiegająca od rodzimych standardów produkcja. Nie ma nic wspólnego z polską traumą z przeszłości, z wąsami na ogrodzeniu, z wojną, komuną, żydami, pederastami i pedofilami. Zwyczajna opowieść o młodych ludziach (pokolenie 30), żyjących w tym samym kraju co my i stąpających po tych samych chodnikach, tych samych miast (konkretnie to Warszawa i kawałek Helu), oraz borykających się z tymi samymi (mniej więcej) problemami. Film o życiu doczesnym i współczesnym, tylko tyle i aż tyle.
Jest to historia bezrobotnego, cierpiącego na psychiczną blokadę aktora mieszkającego nadal z rodzicami, który niespodziewanie dostaje propozycję odegrania tragikomicznej roli we własnym życiu. W zamian za „odziedziczone” po zmarłym dziadku mieszkanie, zobowiązany jest do poderwania dziewczyny, którą potem ma przekazać swojemu zleceniodawcy. A jest nim ekscentryczny, wychowany w domu dziecka metalowiec o wyjątkowo hmm... odbiegającym od umownie przyjętych norm usposobieniu. Niemoralna propozycja zaprowadza naszą trójkę bohaterów w głąb ich lęków, pragnień, a przy tym tak po ludzku bawi. Może nie aż tak bardzo jakby tego chciała, ale cosik zawsze się znajdzie.
Heavy Mental stanowi szczery i bezpretensjonalny obraz nastroju ducha współczesnych, zatopionych w paradoksach normalnego życia 30-latków żyjących w Polsce. Jako ich rówieśnik częściowo sam mogę zmierzyć oraz zidentyfikować się z ich rozterkami oraz poczuciem humoru. Niestety mimo odważnego podejścia do tematu debiutującego w pełnym metrażu Sebastiana Buttnego, czuć w tej historii dużo przypadku i chaosu. Momentami jest go zbyt wiele, co czasem irytuje. Cała ta historia trochę nie trzyma się kupy i rozjeżdża się w chwilach, w których powinna skupiać się na rzeczach tak jakby ważnych, przez co finalnie odniosłem wrażenie, że w zasadzie to otrzymałem taką trochę wydmuszkę niestety.
Nie chodzi o to, że film jest w gruncie rzeczy o niczym, ale bardziej o to, o czym nie jest, a mógłby być, gdyby się bardziej do niego przyłożyć. Nie mniej dzięki naprawdę fajnym zdjęciom, zgrabnemu montażowi oraz niezłej grze aktorów, bynajmniej nie wziętych z pierwszej ligi (na szczęście!), udało się stworzyć bardzo przyjemny w odbiorze klimat, który wprowadza błogi spokój do naszego krwiobiegu i daje przecz chwile wytchnienie. To już dużo. A już biorąc pod uwagę polskie kinematograficzne standardy ostatnich lat, to można z pełną odpowiedzialnością uznać, że film jest zwyczajnie dobry i zasłużył u mnie na mocne cztery. Jeśli miałbym go do czegoś przyrównać, to do niedawnej Dziewczyny z szafy Bodo Koxa. Oba są reprezentantami realizmu magicznego, acz niestety, Heavy Mental jest ciut słabszy. Ale to nie grzech. Ani trochę. Pewnie trafi do kin, pewnie na wiosnę. Myślę, że warto wspierać młodych i ambitnych twórców z tak świeżym podejściem do kina. Wprawdzie nie jest to film, który zapamiętamy przez lata, ale i tak powinien dać nam odrobinę wytchnienia i satysfakcji.
4/6
Heavy Mental nie zachwyca, ale też nie rozczarowuje. Można obejrzeć, ale fajerwerków nie należy się spodziewać.
OdpowiedzUsuń