sobota, 13 października 2012

28'WFF - Wielkie wejście

Wielkie wejście
reż. Gustave de Kervern, Benoît Delépine, FRA, 2012
92 min.



Wczorajszy piątek. Cóż to był za dzień. Najpierw mgła spowiła moje miasto od stóp do głów, potem w jej oparach Pinokio, przepraszam, Pan Pinokio, wygłosił bujne expose wydając już tylko w ciągu zaledwie pół godziny swojego blebliszu bagatela, 270 miliardów wirtualnych złotych (naszych!) na kolejne obietnice bez żadnego pokrycia, czym ponownie kupił sobie stołek na co najmniej kolejny rok swojego nic nierobienia. W międzyczasie w Sztokholmie ogłoszono laureata pokojowej nagrody Nobla, przydzielając to zaszczytne wyróżnienie Obamie… wróć, Unii Europejskiej. Zapewne za wybitne osiągnięcia w dziedzinie ekonomicznego rozpieprzenia połowy kontynentu i to bez ani jednego wystrzału, tudzież po prostu za to, że ten martwy twór nadal jakimś cudem jeszcze istnieje. Na szczęście piątek to nie tylko absurdu początek, ale też i przede wszystkim, początek weekendu.

Piątek dwunastego był także dniem rozpoczęcia długo oczekiwanego przeze mnie święta warszawskich kinomaniaków, WFF, czyli magicznego środka antystresowego i antydepresyjnego, który w roli odskoczni od absurdów tego globu zabiera swoich wyznawców na 10 dni daleko od ich problemów wszelakich i pokazuje im inny, czasem nawet lepszy świat.

W tym roku odpuściłem przepych i znane nazwiska uzbrojone w kreacje wieczorowe kroczące wszędzie wokół mnie, czyli galę otwarcia i uroczysty seans w Multikinie o 21. Po cało piątkowych wrażeniach oraz dziewięciu godzinach w korpo-pracy oczekiwałem po prosty spokoju, w każdym bądź razie na krawaty i marynarki patrzyłem już spode łba. Swój film i godzinę otwarcia wybrałem więc inne. Co prawda film na jaki postawiłem okazał się mało spokojny, ale z założenia miał być całkiem lekki i przyjemny. Zasadniczo. Jak się później okazało, był to strzał w dyszkę i świetnie to zgrało się z mym ogólno piątkowym bojowym nastrojem i zero jedynkowym punktem widzenia na wszystko co mnie otaczało wokół.

Wielkie wejście (Le Grand Soir), to film, który został obdarowany specjalną nagrodą jury na tegorocznym festiwalu w Cannes. Jego autorowie, duet Benoît Delépine i Gustave Kervern to znani we Francji weterani walki z kapitalizmem. Oczywiście nie walczą z nim na gołe pięści, noże czy kule armatnie, gdyż tej bitwy nie da się wygrać ani w ten sposób, ani w żaden inny i w ogóle, ale za to wbijają temu niedobremu kapitalizmowi szpilki w tyłek z pomocą satyry i poczucia humoru. I przyznaję, robią to świetnie, czym szokują burżujską publiczność.

W skrócie. Jest dwóch braci. Jean-Pierre (Dead) jest typowym przedstawicielem klasy średniej robotniczej, typowy facet po czterdziestce, reprezentant naszego zabieganego świata wyposażony w żonę, dziecko, kredyt hipoteczny, samochód klasy średniej i pracę sprzedawcy materaców w hipermarkecie. Jego brat Not (od punk's NOT dead), to zupełne jego przeciwieństwo. Uważa się za najstarszego punka we Francji i żyje na zasadzie „pierdolcie się wszyscy”, czyli bez domu, bez pracy, bez bogactw, bez kredytów, za to z psem i w poczuciu permanentnej oraz nie skażonej naszym kapitalizmem wolności. Zderzenie więc tych dwóch odwiecznie skłóconych ze sobą światów musi dostarczyć nam wiele satysfakcji, skandali oraz śmiechu. I w rzeczy samej. Nagle ten „lepszy” brat traci grunt pod nogami. Nie wytrzymuje presji wyników, nie osiąga planu sprzedaży, wpada w depresję, traci pracę, żonę, dziecko, swoją godność, wszystko. Wpada więc w sidła swojego punkowego brata, który otwiera mu oczy na świat i razem postanawiają poszukać sensu istnienia gatunku ludzkiego bez tych ciężkich i zbędnych ich zdaniem kajdan założonych ludziom przez banki i korporacje.



Kapitalna satyra na nasze szalone czasy. Może trochę i czasem zbyt anarchistyczne podejście do tematu i zbyt alterglobalistyczne, ale na szczęście bez przegięć i prania mózgu według jedynej oświeconej tezy, grunt, że z poczuciem humoru i momentami naprawdę mądrze. Cała akcja toczy się właściwie w okolicach lub w wielkim centrum handlowym typu podwarszawskie Janki, które reprezentują całą tą kapitalistyczną zgniliznę w której rządzi czas i pieniądz. Autorzy na tle zabieganych ludzi za potrzebą, za zakupem, za proszkiem do prania, jogurtem czy telewizorem, ukazują kruchość ludzkiego życia, które marnuje się w pędzie za materialnym spełnieniem i urojoną potrzebą bogactwa. Nie wiele to pewnie zmieni w naszym światopoglądzie, niby wszyscy doskonale wiemy, że żyjemy za szybko, pracujemy za dużo, źle się odżywiamy, mało śpimy, za mało czasu poświęcamy bliskim i własnym przyjemnościom, ale... no właśnie, w zasadzie i tak nic z tym nie możemy zrobić. Tzn. owszem, możemy tupnąć nóżką i powiedzieć dość, ale co dalej?

Wielkie wejście jest właśnie odpowiedzią na to pytanie. Dwaj waleczni Francuzi pokazują co można zrobić w takiej sytuacji, lub nawet, co należy uczynić koniecznie. Ale niestety każdy medal ma dwie twarze i wnioski płynące z tego buntu są raczej mało optymistyczne, choć zapewne znajdą się też i optymiści, którzy po seansie wstaną i pójdą przed siebie rozrzucając za sobą własne pieniądze. Jasne. Wnioski z opowieści nie są w żaden sposób zaskakujące, nie zostało mi podstawione pod nos nic nowego, co by mi otworzyło oczy na oczywistą niesprawiedliwość, zakłamanie, wyzysk i bezczelność. Dobrze wiem na jakim świecie żyję i jak się w nim poruszać, ale mimo wszystko szacun za chęci, za trochę śmiechu i szczyptę mądrości, oraz za zebranie do kupy wszystkiego co nas otacza i irytuje w domu, na ulicach, w pracy, czy w telewizji. Fajnie to ze sobą współgra na ekranie i łączy w jakąś logiczną całość. A gdy jeszcze dodam do tego wszystkiego całą tą piątkową zawieruchę, tą mgłę, poranne korki, expose premiera, stresik w pracy, Nobla dla UE, no to wychodzi z tego niezły rozgardiasz, który swoim zasięgiem ma ochotę rozpieprzyć cały ten koślawy porządek naszego świata. Życie jest trochę jak ten film, wszyscy pierdolą się i innych bezustannie. Najważniejsze, żeby to my ich, a nie oni nas.

Mam nadzieję, że Wielkie wejście trafi do polskich kin, ale to zapewne są nieco płonne nadzieje. Tak czy owak polecam, szukajcie tytułu gdzie się da. Powodzenia.

4/6



1 komentarz:

  1. Ostatnio bardzo spodobało mi się francuskie kino i mam wielką ochotę na ten film. Również mam nadzieje, że w jakiś sposób będzie możliwy do obejrzenia w Polsce, gdyż zapowiada się naprawdę ciekawie :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń