niedziela, 13 maja 2012

Logiko, gdzie jesteś?

Babycall
reż. Pål Sletaune, NOR, SWE, GER 2011
100 min. Aurora Films
Polska premiera: 18.05.2012



Im robi się za oknem cieplej, tym rzadziej oglądam filmy. W upalne dni mniej mi się chce i mniej się nimi interesuje. O pisaniu na ich temat nawet nie pomnę. Nawet z tym już nie walczę, bo i tak efekt zawsze byłby ten sam. Szczyt filmowych uniesień przypada u mnie na jesień, zimę i przedwiośnie. Na szczęście na podobną przypadłość cierpią także dystrybutorzy kinowi, którzy latem wrzucają do kin zapchajdziury i jakieś odpryski dla miernot. Zaliczenie latem interesującego tytułu równe jest szansom na odniesienie zwycięstwa przez Najmana nad Adamem Małyszem w formule MMA. Mamy co prawda jeszcze wiosnę, konkretnie to maj, połowę maja, a ja nie mam co oglądać. Co prawda mam masę zaległości, ale nie mam sposobności do ich zreflektowania. Albo nie grają ich w kinach (już lub jeszcze), nie można ich nadal nielegalnie rzecz jasna ściągnąć, lub też nie ma do nich nigdzie napisów. No zawsze coś. Irytuje mnie ten stan, bo czasem, tak jak teraz, robi się chłodniej i zamiast korzystać z promieni słonecznych w otwartych przestrzeniach, człowiek liznąłby trochę kultury, a nawet spłodził na ten temat kilka akapitów. Irytacja ma sięgnęła już poziom przeszło trzydziestu tytułów, które mogły i powinny być już przeze mnie dawno obejrzane, a nawet zrecenzowane, ale przez siły wyższe, zwyczajnie się nie da.

Filmowy ćpun. Wyjątkowo fatalne uzależnienie. W dzisiejszych czasach łatwiej jest zdobyć uran lub pluton, czy nawet kupić kałacha, niż zdobyć i obejrzeć większość interesujących nas filmów. Już lepiej być alkoholikiem czy zwykłym narkusem. Dealerzy i sklepy nocne nie pozwolą byś w swoim szaleństwie się nie rozwijał. Filmowy maniak nie ma tak dobrze. Pal licho jak ma pieniądze. Pojeździ trochę po świecie, po zagranicznych festiwalach i premierach, jakoś tam zaspokoi swój głód. Ale co ma począć kinomaniak biedny, lub leniwy, w dodatku z prowincji?

Z tejże rozpaczy urodził się u mnie Babycall. Film spłodzony z nudów, z bezradności i z braku laku. Okazał się jednak ciekawą alternatywą na chłodny sobotni wieczór, choć właściwie to była już noc. Babycall do naszych kin trafi już w najbliższy weekend i zgaduję, że trochę zamiesza ludziom w ich głowach. W mojej pożonglował niedorzecznościami, jakimiś zwidami, zjawami, irracjonalizmem w treści, a nawet strachem. Fakt, że trochę wypity się za niego zabrałem, do tego już późno było, ciało chciało iść spać, ale rozum chętnie poddał się tej skandynawskiej psychodelii autorstwa Norwega, Påla Sletaune. Gdyby to był film amerykański, pewnie nawet bym się za nim nie obejrzał. Kinematografia skandynawska ma jednak to do siebie, że potrafi mnie do siebie przyciągnąć i zwykle robi to ze stuprocentową skutecznością. Nie wiem na czym polega jej fenomen i skąd bierze się moja słabość do ich kina. Język? Kultura? Styl? Kino skandynawskie jest po prostu inne. Mimo ich obyczajowej wolności z którą niezupełnie się zgadzam, potrafią wyciągnąć z niej wiele trafnych wniosków i udanie przenieść na ekran.

Babycall to aspirant do całkiem wysokich lotów psychologicznego thrillera. Film, po którym mimo psychicznego zmęczenia, miałem w głowie aktywny załączony alarm przeciwpożarowy. Paliło się w wielu miejscach, nie potrafiłem go długo ugasić. To bardzo irracjonalne kino, które zadaje dziesiątki różnych pytań i daje tyleż samo różnych odpowiedzi do wyboru. Jeśli nad nimi odpowiednio nie zapanujesz i nie ułożysz w logiczną całość, nie uspokoisz się i nie zrelaksujesz. Mocno niekomfortowe kino, które uwiera. Nie lubię nie wiedzieć świeżo po seansie, o co kaman z danym filmem. Zwykle główkuję tak długo, aż wpadnę na jakąś puentę, morał, na jakikolwiek trop. Inaczej uznam czas spędzony przed ekranem za zupełnie stracony, a to w dzisiejszych czasach ogromne i bolesne marnotrawstwo własnych zasobów naturalnych. W każdym filmie musi o coś chodzić i dać się jakoś wytłumaczyć. Nawet w infantylnych i schematycznych hollywoodzkich produkcjach. Ale niezwykłość Babycall polega na tym, że się po prostu nie da.

Tzn można. Ja też dysponuję już własną teorię na temat losów głównej bohaterki Anny (Noomi Rapace), jej ośmioletniego syna Andersa oraz innych niejasnych i dyskusyjnych okoliczności przyrody. Nie będę tu o tym pisał, bo nie chcę spojlerować i psuć innym zabawy, ale właśnie, to tylko teoria. Jedna z wielu. Po filmie wszedłem w komentarze na filmweb i jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa. Nie wiadomo co tu jest prawdą, a co jedynie wyobrażeniem. Kto istniał naprawdę, kto jest zjawą, wymysłem czy tworem własnej chorej wyobraźni. Kim u licha jest to dziecko? Czyje to głosy? Czy w rzeczywistości w lesie był parking czy jednak jezioro? To tylko nieliczne pytania z tuzina, które krążą po mej głowie i które z pewnością zgodnie z zamysłem reżysera, nurtują szare komórki wszystkich widzów zarażonych wirusem Babycall. W pewnym sensie, producenci uzyskali więc to co chcieli.

To bardzo niewygodny film o ponurej specyfice, utkany z typowej skandynawskiej sterylności i bezpośredniości. Świetna rola Noomi Rapace. Mimo że kobieta oraz jej permanentny strach przed wszystkim i wszystkimi irytowała mnie przez przeszło połowę filmu, to jednak nie sposób nie docenić jej solidnego aktorstwa. Aczkolwiek udowodniła to już wcześniej w innych filmach. Nie mniej jednak poza tym galimatiasem emocjonalnym, brakiem odpowiedzi na wiele pytań i tego ortodoksyjnego, pełnego niepokoju klimatu, Babycall jest w gruncie rzeczy produkcją przeciętną. Wymęczyła mnie trochę i zmusiła do większego zaangażowania, za co bezapelacyjny szacun, ale poza tym, na tle filmów ze swojej półki gatunkowej, nie wnosi zbyt wiele świeżości. Już to wszystko kiedyś widziałem, np. w Innych, czy w Szóstym zmyśle. Tutaj w dodatku widoczne są liczne niedoskonałości w scenariuszu. Te wszystkie dziury i braki konstrukcyjne, które czasem aż kłują w oczy. Mam wrażenie, że Sletaune nie umiał znaleźć solidnego łącznika między światem schizofrenii, a zjawiskami nadprzyrodzonymi i niewytłumaczalnymi. Gdzieś w tym wszystkim się chyba pogubił. Widoczne to jest zwłaszcza w zakończeniu, które także pozostawia wiele do życzenia. Nie mniej jednak polecam zmierzyć się z tym obrazem. Mimo, że poprowadzony jest w bardzo nieśpieszny, czasem wręcz nudny sposób, to potrafi z człowieka wiele wyciągnąć, zatruć oraz tu i ówdzie zaboleć. Na pierwszoligowy psychologiczny thriller z aspiracjami na europejskie puchary musi wystarczyć.

3/6


IMDb: 5,9
Filmweb: 6,4


2 komentarze:

  1. Film zasługuje na wyższą ocenę niż właśnie dostał. Jaki z tego wniosek? Oglądaj na trzeźwo i bardziej wypoczęty.

    OdpowiedzUsuń
  2. artuszka: Niby prawda, ale w większości to chłam, który mnie nie intere. Filmy na których mi najbardziej zależy w większości przypadków zdobyć nie idzie, przynajmniej nie w czasie największego ciśnienia na nie. Widać mam za duże wymagania co do jakości rynku zbytu ;)

    ajar: Nikt nie ma monopolu na trafne ocenianie filmów. Na tym polega ich wielkość, a nasza małostkowość. Robimy to dla siebie, a nie dla satysfakcji innych, czyż nie?

    OdpowiedzUsuń