niedziela, 15 stycznia 2012

Narodziny zła

Musimy porozmawiać o Kevinie
reż. Lynne Ramsay, GBR, USA 2011
110 min. Best Film
Polska premiera: 13.01.2012



Jaki był Breivik w dzieciństwie? Czy Fritzl niewinnie podszczypywał koleżanki w szkole, a mały Adolfik z uśmiechem na twarzy podkradał mamusine wypieki? Co zdecydowało o tym, że wyrośli później na zbrodniarzy, zabójców, czy perwersyjnych zboczeńców? Błędy wychowawcze, odziedziczone złe geny, wpływ otoczenia? Z pewnością nie jeden psychiatra napisał już o tym książkę, nie raz uzyskiwano na tym polu imponujące stopnie naukowe, powstało także wiele filmów w których twórcy pochylili się nad genezą narodzenia się w małym człowieku zła. Do tematu nawiązała także mało znana szkocka reżyserka Lynne Ramsay, jednak jej sposób podejścia do zagadnienia wyprzedza o kilka długości jej wielu poprzedników.

Geny, trudne dzieciństwo, wypadek w młodości. Czy każdy człowiek może przeistoczyć się w mordercę? Zasadniczo nie, ale prawie każdy z nas potrafiłby zabić. Np. w obronie własnej lub swoich najbliższych, ale to oczywiście nie to samo co zabijanie z premedytacją, rozkoszą czy z wyższych pobudek. Kto dorasta w harmonijnej rodzinie pełnej matczynej miłości i ciepła, ma zdecydowanie mniejsze szanse na wyrośnięcie na potwora. Agresywne zachowania nabywane przez ludzi w okresie dzieciństwa, kiedy to na własnej skórze doświadczają patologii w ognisku domowym, mają największy wpływ na kształt jego dorosłego już życia. Rozwody rodziców, permanentne kłótnie, znęcanie się, bicie, oraz inne, bardziej drastyczne sceny pozostają z dorosłymi już dziećmi gdzieś głęboko zakorzenione w ich podświadomości. Często wychodzi to z nich w najmniej pożądanych sytuacjach, analogicznie do ich doświadczeń z dzieciństwa. Niestety, także często jest już za późno na jakąkolwiek pomoc.

Filmowy Kevin, to właśnie taki mały potworek, który narodził się tylko po to, by ranić. Jednak w tym konkretnym przypadku, więcej czasu należy poświęcić jego matce Ewie, kapitalnie zagranej przez Tildę Swinton (czapki z głów). To właśnie ona jest pierwszoplanową postacią tej opowieści, to jej Ramsay poświęciła największą uwagę wytykając przy okazji wszystkie błędy i poddając ją psychicznemu terrorowi. Musimy porozmawiać o Kevinie to dość przygnębiający obraz, który powinni obejrzeć przyszli rodzice. To jest może niezupełnie film stricte instruktażowy, nie mniej jednak zwraca uwagę na ważne relacje jakie zachodzą i muszą zajść w każdym przypadku pomiędzy rodzicami i ich dorastającymi dziećmi. Zwłaszcza w obecnych czasach, w których panuje moda na bezstresowe wychowanie swoich pociech, skuteczne wypośrodkowanie swojej pedagogicznej metodyki wydaje się być szalenie istotne także dla przyszłości, że się tak patetycznie wyrażę, całego naszego gatunku.

W domu Ewy i Franklina teoretycznie wszystko jest w porządku, ale dzięki dobremu zabiegowi płynnego żonglowania jednostką czasu, szkocka reżyserka już na dzień dobry przedstawia nam postać matki w świetle psychicznego zagubienia i alienacji, przez co siłą rzeczy nasuwa widzowi pewne emocjonalne skojarzenia oraz kieruje naszą uwagę właśnie na nią i jej problemy. Od początku filmu czułem się trochę niekomfortowo, nerwowo oczekiwałem kolejnych kadrów. Świetne podkręcanie emocji spowodowane dobrymi zdjęciami i udanymi przejściami między scenami od czasu teraźniejszego do przeszłego spowodowały, że w pierwszej fazie filmu rządzi pozorny chaos i dezinformacja. W dodatku wspaniałe wejście do świata matki skąpanej w błocie pomidorów zrobiło na mnie spore wrażenie. To zrodziło klimat i powiem szczerze, że byłem tym mile zaskoczony. Spodziewałem się czegoś zupełnie innego.

Kevin pojawia się na ekranie dopiero po pewnym czasie, przez co w naturalny sposób zostaje zepchnięty na drugi plan, za plecy matki. Ta od urodzenia dziecka wyraźnie sobie z nim nie radzi. Nie umie go w żaden sposób uspokoić, trafić do niego, a przy tym sama czuje się przy nim źle. Mały Kevin ciągle przy niej płacze, nie reaguje na matczyne prośby. Przy każdym ich wspólnym kontakcie uwypukla się cierpienie matki, którą wyraźnie przerasta macierzyństwo. Kobiety-matki przeważnie rzadko się do tego przyznają. Zazwyczaj zachwalają swoje małe pociechy, jak i cały proces wychowawczy, co najwyżej do poziomu groteski sprowadzając pewne naturalne uciążliwości. Nie wiele z nich jest w stanie przyznać się otwarcie do tego, że macierzyństwo jest w gruncie rzeczy okropne, męczące i zabija w nich pasje oraz chęci do życia. Ewa, mimo wyraźnych matczynych braków stara się jakoś być dobrą w sensie definicji matką, jednak Ramsay nie pozwala nam się z nią zaprzyjaźnić, a już tym bardziej nie pozwala na to Kevinowi. Cały czas coś mi w niej uwiera i odpycha, mimo, że podświadomie dobrze ją rozumiem i współczuję jednocześnie. Tak więc plus za ukazanie ciemnych stron macierzyństwa i poniekąd także ojcostwa, które stanowią punkt zaczepny do dalszych losów tej smutnej historii.

Zachowanie Kevina od lat najmłodszych wydaje się być trochę niedorzeczne i mocno przejaskrawione. No bo niby czemu to dziecko tak nienawidzi matki? Owszem, dochodzi między nimi do pewnych spięć i zatargów, oraz mniejszych bądź większych wojenek, ale jakoś wielkiej patologii w tym nie ma. Filmowy Kevin już od urodzenia po prostu wiedział że matki ma nienawidzić, choć jak się później okazało, nienawidził wszystkich. Przyjmijmy więc dla wygody, że takie sytuacje faktycznie mają w przyrodzie miejsce. Jednak owa nienawiść z biegiem czasu przyjmuje pozę pewnego rodzaju fascynacji. To też jest więź. Mocno spatologizowana, ale jest. Od najmłodszych lat bawiła go gra jaką toczył w gronie rodzinnym. Faworyzowanie ojca i psychiczne znęcanie się nad matką. Wysokich lotów manipulacja emocjami dorosłych, którzy nie potrafili połapać się w jego zabójczej grze. Jako widz, też miałem z tym problemy. Tu więc drugi plus.

W każdym bądź razie Ewa musi jakoś żyć ze złem pod jednym dachem i kochać swojego potwora. Trochę koślawa miłość matczyna kontra emocjonalna pustynia. Żadnych oznak wrażliwości, współczucia i radości wszystkich trzech Kevinów, począwszy od małego brzdąca, przez 8-latka, na nastoletnim granym przez Ezrę Millera kończąc. Wszyscy trzej mieli zło w oczach i cechowali się tajemniczą obojętnością. Szukanie przyczyn takiego stanu rzeczy kończy się chyba jednak fiaskiem. Ramsay co prawda spróbowała przedstawić kilka potencjalnych powodów na mentalne wykolejenie Kevina, ale on po prostu taki już się urodził i nie ma nad czym się szerzej rozwodzić. Bardziej interesująca jest rola matki, która przez swoja matczyną niedoskonałość potęgowała w nim złe zachowania, sama brnąc przy tym w otchłań potępienia.

Zakończenie filmu zaraża jednak kroplą optymizmu. Tylko w jednej scenie upośledzone ego Kevina mięknie, a niedoskonałość matczyna dojrzewa. Ogrom tragedii i doznanego bólu stają się spoiwem na drodze ich wspólnego pojednania. Ale to tylko ulotny błysk, który może być interpretowany na wiele sposobów. Po filmie przeczytałem gdzieś w necie ciekawą reckę, w której autor zaryzykował iście Freudowską tezę, doszukując się w relacji matki z synem seksualnego aspektu ich emocjonalnej więzi. Co prawda specjalnego pożądania do matki w oczach Kevina nie widziałem, ale jestem w stanie przyjąć ją za zasadną. Jest kilka scen które są w stanie ją obronić. Ja jednak skłaniam się ku teorii, w której emocjonalny bunt Kevina w jego własnej opinii przyodziewa maskę rodzonej matki, którą zawsze uważał za złą. Wyssał wraz z jej mlekiem złe geny i całą odpowiedzialność za to zrzuca właśnie na barki matki. Matczyne zło zmutowało się w nim i nabrało bardziej zdecydowanego charakteru, ale on wie, że jest udoskonaloną kopią własnej rodzicielki. Dlatego się na niej mści. To zemsta napędza jego motywy. Wszystko to, co kiedyś mu uczyniła potęguje jego wewnętrzny bunt. Ale z drugiej strony, nie pozwala jej zniszczyć. Chce żeby patrzyła na to co zrobi i cierpiała najbardziej jak to tylko możliwe. Nie chce jej jednak wystawić najwyższego rachunku za wszystkie jego upokorzenia, jako jedyna zostanie przez niego ocalona. Kto wie. Może to jednak miłość. Jakiś ułomny jej pierwiastek.

Bardzo mądry film prowokujący do wielu dyskusji. Ciekawie sklecony. Niby głęboko psychologiczny, ale też utrzymany w konwencji klimatów rodem z wytrawnych horrorów. Przywodzi mi trochę na myśl kultowe Dziecko Rosemary Polańskiego. To całkiem nobilitujące skojarzenie. Musimy porozmawiać o Kevinie jest filmem który powstał w odpowiednim czasie. To z jednej strony krytyka bezstresowego wychowania i ograniczonego kontaktu dziecka z rodzicem, który pozwala mu na zbyt wiele. Z drugiej zaś, krytykuje także wizję dzisiejszego macierzyństwa, którego rola trochę zagubiła się w dzisiejszych chyba zbyt feministycznych czasach. Pęd do kariery, własnych próżnych przyjemności kosztem dziecka-dobra nadrzędnego, no jest tu kilka smaczków które nie pozostawiają na zbyt „nowoczesnych” matkach suchej nitki. W końcu też film dotyka problemu komunikacji międzyludzkiej. Ludzie dużo mówią, ale mało rozmawiają. Fajnie to wszystko wrzuciła do jednego worka Pani Ramsay. 10 lat temu uznano ją za wielki talent reżyserski na wyspach, potem nagle przepadła. Tym powrotem znów atakuje sam szczyt. I fajnie. To z pewnością będzie jeden z najlepszych filmów roku. Wciągający i zarazem brutalnie przerażający. Warto się w niego zagłębić. A jeśli w dodatku jeszcze się z kimś o nim porozmawia, to jeszcze lepiej.

5/6

Filmweb: 7,8
IMDb: 7,8






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz