piątek, 1 maja 2009

Do parków marsz!

Scenes of a Sexual Nature
reż. Ed Blum, GBR, 2006
91 min. SPInka


Majówka kojarzy mi się jednoznacznie z zielenią. Z zapachem trawy, kwitnącymi kwiatami i pięknymi skąpo odzianymi kobietami, których to zimą zdaję się nie zauważać. Natura przebudza się do życia po zimowym letargu, a w ciebie wstępują nowe siły których potęgi nie sposób przeliczyć na żadne znane mi jednostki miary i wagi. Dnia przybywa, robi się coraz cieplej, a pierwsze wolne dni od fabrycznej monotonii, w tych oto okolicznościach przyrody nabierają rumieńców, oraz prowokują do wielogodzinnych dyskusji z matką naturą. W takich to oto mniej więcej okolicznościach przyrody, Ed Blum osadza historię swojego filmu pod jakże uroczym i dwuznacznie brzmiącym tytułem "Scenes of a sexual nature" (u nas jako "Burza hormonów" - wolę jednak oryginalną pisownię).

Bynajmniej nie jest to tytuł najnowszej produkcji branży z pod znaku XXX. Nie gra w nim Rocco. Jest to jednak zupełnie lekka, delikatnie pieprzna i szalenie sympatyczna brytyjska komedia PRAWIE romantyczna. Dlaczego prawie? Zaraz powiem.

Od razu zaznaczam. Seksu nie ma, przynajmniej nie uświadczyłem go w czynach i ruchach. Ale za to Ed, w perfekcyjnie doskonałych proporcjach przemycił do poszczególnych scen pewne małe erotyzmy i niewinne ociekające dwuznacznością oraz seksowną grę słów. Jest do tego bardzo zielono i wiosennie. Nawet bardzo, bowiem akcja filmu w całości rozwija się w jednym tylko słonecznym popołudniu spędzonym w największym parku publicznym w Londynie (Hampstead Heath).

Blum kieruje w jego soczysto zielone ustępy, siedem zupełnie różniących się od siebie i w żaden sposób ze sobą nie powiązanych par. Mamy do czynienia z najróżniejszymi i najbardziej oryginalnymi konfiguracjami jakie w obecnych czasach jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. I tak np. widzimy klasyczne młode małżeństwo wylegujące się na kocyku, nakryte tylko promieniami słońca oddaje się słodkiemu nic nie robieniu. Jednak mężulek wcale nie wydaje się być zainteresowany tym co opowiada mu jego żona, lecz z ukrycia obserwuje opalającą się obok młodą i piękną dziewczynę. Ten jakże haniebny (akurat) czyn, prowadzi do szalenie urokliwej intrygi. Inna para staruszków, przypadkowo zasiada na tej samej ławce i rozpoczyna ze sobą wysokich lotów konwersację, która koniec końców prowadzi do nieprawdopodobnego dla ich dwojga odkrycia. Mamy też parę świeżych rozwodników, którzy wybrali park jako miejsce spotkania w celu przekazania sobie do podpisania dokumentów rozwodowych. Jest też młoda dziewczyna która właśnie zrywa ze swoim chłopakiem i zrozpaczona zostaje w dość oryginalny sposób poderwana przez mało rozgarniętego brytola. Są też jeszcze inni, nie mniej oryginalni.

Niektórych ścieżki w parku krzyżują się z tymi którymi podążają inne pary, dzięki czemu Blum w bardzo prosty i nieskomplikowany sposób przechodzi z jednej sceny do drugiej. W zasadzie gdyby sugerować się tylko opisem zdarzeń, oraz tym co wszystkim wspomnianym parom doskwiera, a także w okół jakich tematów się poruszają, dawało by nam to w finalnym rozrachunku poczucie wręcz pewności, iż mamy do czynienia właśnie z typową komedią romantyczną. Jednak jak bardzo jest to złudna pewność, Blum udowadnia niemal w każdym momencie trwania filmu. Prawie na żywo i na naszych oczach skuwa z dialogów naszych bohaterów młotem pneumatycznym nadmiary lukru i różu, tak bardzo przecież charakterystycznych właśnie dla tego gatunku filmowego. Dzięki temu zabiegowi jest po prostu naturalnie, bez tej całej pompatyczności i chwytającej za serce taniej pseudo romantyczności. A zamiast przesadzać z lukrem dodaje szczyptę brytyjskiego dość wysublimowanego humoru. Z tego przepisu może wyjść tylko i wyłącznie pyszne ciacho.

I wychodzi. Do tego jak pachnie! Zapach świeżej zielonej trawy czuć praktycznie z każdego piksela uganiającego się po ekranie. A słonko przyjemnie praży oraz rozgrzewa i tak dobre przecież nasze majowe samopoczucie. Klimatem film przypomina mi inny brytyjski hit "To właśnie miłość". Obie produkcje powinny być przepisywane przez lekarzy na chandrę i doły. Również te spowodowane jesienno-zimową pluchą. Jest więc to zasadniczo wiosenny, lekki i przyjemny film dobry na każda porę roku. Jednak ze specjalną dedykacją napisaną dla Pani Maj. Przyjemności! I sru do parku.

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz