sobota, 16 maja 2009

Szukając siebie

Brick Lane
reż. Sarah Gavron, GBR, 2007
101 min. Vivarto


Był ktoś kiedyś w Bangladeszu? Ja też nie. Mimo że to jeden z najbardziej zaludnionych i najbiedniejszych państw na świecie, mocno prowokuje do zgłębienia się w jego tkankę. Przynajmniej mnie. Jednak Brick Lane to nie wycieczka krajoznawcza po tym jakże barwnym kraju, lecz nazwa ulicy znajdującej się w East Endzie w Londynie. Mieszkają tam obywatele i uchodźcy z Bangladeszu. Stworzyli tam swoje małe-wielkie Bangaltown, czyli coś w stylu naszego Jackowa w Chicago.

Swoje schronienie znalazła tam i nasza główna bohaterka Nazneen. Wychowana na bengalskiej prowincji w wieku 16 lat została rozdzielona przez ojca ze swoją ukochaną siostrą i wydana za mąż za majętnego i obcego jej Bengalczyka mieszkającego w Londynie. Jej dzieciństwo oraz tęsknotę za swoim krajem poznajemy stopniowo w trakcie przysłuchiwaniu się jej opowieści. Widać że film jest zrobiony przez kobietę. Bardzo dużo tu typowych dla tej płci wrażliwości oraz pełnych bólu i cierpienia rozważań nad dolami i niedolami kobiet. Jest to wprawdzie czasem irytujące dla mnie - faceta, ale też w ogólnym rozrachunku zbytnio nie przeszkadza.

Wracając do naszej bohaterki. Piękna trzydziestokillkuletnia Nazneen wiedzie dość smutne i monotonne życie w Anglii. Jej mąż Chanu wcale nie okazał się przystojnym i bogatym księciem z innego lepszego świata, tylko prostym i naiwnym urzędnikiem, acz na swój sposób jednak budzącym pewnego rodzaju sympatię. Mimo że u boku męża Nazneen do szczęśliwych kobiet, delikatnie mówiąc nie należy, to mimo wszystko z typowym dla bengalek charakterem i aż kłującym w oczy posłuszeństwem, rodzi mu dwie córki i dochowuje mu wierności. Według pana domu i bengalskiego kodeksu, Nazneen nie ma prawa pracować, tylko zajmować się domem oraz wychowywaniem dzieci. Jej egzystencja w wielokulturowym Londynie sprowadza się tylko do odwiedzania kilku ulic i targu na którym robi codziennie zakupy, a także do korespondowania z jej ukochaną siostrą, która pozostała w Bangladeszu.

Jej ambitny mąż Chanu jest nam ukazany jako niepoprawny optymista, który ciągle myśli że niebawem dostanie awans i znacznie poprawi byt swojej rodziny. Rzeczywistość jest jednak o wiele brutalniejsza. Nie dostaje awansu, w zamian traci pracę. Jednak nawet wtedy przyjmuje to z podniesioną głową i snuje zupełnie oderwane od rzeczywistości plany na przyszłość. Nazneen wie że oznacza to jedno. Brak środków na życie, a w konsekwencji oddalająca się perspektywa do powrotu do domu o czym marzy najbardziej na świecie. Co jest akurat na rękę dla jej najstarszej córki Shahany, która to wychowana w Londynie wydaje się przesiąknięta europejską kulturą i pomysłem na życie.

Zamknięta w sobie Nazneen bierze więc sprawy w swoje ręce. Na przekór pustym naukom męża, rozpoczyna pracę na własną rękę i za pomocą pożyczonej maszyny do szycia próbuje zarobić na powrotny bilet do Bangladeszu. Jednak całe to zdarzenie prowokuje kolejne. Bardziej niebezpieczne. Naznenm mimowolnie zakochuje się w młodym Karimie który to dostarcza pod nieobecność jej męża materiał do szycia. Jej wierność zostaje zachwiana, a tłumione przez lata pragnienia zwalczają zdrowy rozsądek i wpychają ją w ramiona przystojnego młodziana. Oddaje się więc swojemu nowemu ukochanemu, jednak błogość nie trwa długo. Chanu odkrywa bowiem sekret swojej niewiernej żony i tu po raz pierwszy robi mi się go autentycznie żal.

Zatracona w nowym związku Nazneem zmienia nagle swój punkt widzenia. Już nie marzy o powrocie do domu. Dom zmienił właśnie swoją szerokość geograficzną. Wydaje się być wreszcie szczęśliwa i to pozostając na Brick Lane. Jej najstarsza córka zatem znajduje znaczącego sojusznika. Niepowodzenia zawodowe Chanu oraz zawirowania geopolityczne (11 września 2001), które prowokują w Londynie zamieszki na tle rasowym, powodują iż głowa rodziny decyduje się na błyskawiczny powrót całej gromadki do Bangladeszu. Nazneen postawiona jest więc przed wyborem pomiędzy jej ukochaną siostrą a swoją nową miłością. Jednak ku naszemu zdziwieniu, wybiera inną drogę. Pozostaje w prawdzie wraz z córkami w Londynie, ale sama. Bez męża jak i jej ukochanego, który okazał się tylko chwilowym kaprysem Nazneen i ostatecznie odrzuca jego uczucie.

Romantyczna miłość otworzyła jej oczy na świat. Uzbrojona przy tym w pewność siebie i nowe siły odnajduje wreszcie swoje miejsce na ziemi. Odnajduje też w końcu samą siebie. Sarah Gavron przez niemal cały film na każdym kroku podkreślała dramat Nazneen. Jednak odnoszę wrażenie, że mimo wszystko uniknęła wydawania ostatecznego osądu. Raczej z zachowaniem bezpiecznego dystansu chciała opisać nam świat w którym co prawda panują trochę inne zwyczaje, lecz jednak koniec końców udowadnia, że pewne prawdy są szalenie uniwersalne i powtarzalne w każdych okolicznościach natury. Nie jest więc to chyba kino feministyczne jak gdzieś czytałem. Choć pewnie nie jedna może się pod niego podczepić dorysowując mu wąsy. Jest to film dla kobiet, zgoda. Ale dla tych które targane szarą codziennością, szukają życiowych inspiracji. A my faceci powinniśmy obejrzeć go po to... aby je lepiej zrozumieć.

4/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz