piątek, 16 stycznia 2009

Spotkanie z visitorem

The Visitor
reż. Thomas McCarthy, USA 2007
104 min. ITI Cinema


Nie wiem kto przetłumaczył ten tytuł na "Spotkanie", ale patrząc na nazwę dystrybutora... to pytanie pozostawiam w sferze delikatnych, acz dość złośliwych insynuacji ;)
Film był wyświetlany w ramach zeszłorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego, no ale nie zakreśliłem go wówczas w wirtualnym zeszycie jako pozycja obowiązkowa. I chyba dobrze się stało. Mogłem skoncentrować się wtedy na innych filmach, a the Visitor.. eee przepraszam, Spotkanie - mogłem sobie z dość umiarkowanym opóźnieniem obejrzeć dziś na zupełnym legalu w kinie. Na co z resztą serdecznie wszystkich namawiam.

Bardzo to bowiem prosty, solidny i nad wyraz ciepły film. Film o zwykłych ludziach, o ich naturalnych problemach, poszukiwaniu szczęścia, miłości czy choćby... legalnego stałego pobytu na obczyźnie.

Stary i zgorzkniały wykładowca z Connecticut przyjeżdża do Nowego Yorku na jakąś kompletnie bezjajeczną konferencję. Zatrzymuje się w swoim dawno nieodwiedzanym apartamencie. W dość osobliwy sposób natrafia w nim na lokatorów mieszkających na dziko. Jest niby straszno, ale też zarazem i całkiem śmieszno. I fajnie. Relacje pomiędzy, wydawać by się na pierwszy rzut oka mogło, zupełnie niekompatybilnymi ze sobą jednostkami ludzkimi, są pełne uroku i przenikliwej wręcz naturalności.
Znudzony życiem profesorek pozwala dzikim lokatorom, a przy okazji nielegalnym imigrantom, pozostać w swoim apartamencie do czasu, kiedy ci się "jakoś tam urządzą".

W między czasie jednak dochodzi do wielkiego zbliżenia pomiędzy całą trójką. Wspólnym łączącym ich mianownikiem staje się muzyka. Transowe rytmy wybijane przez Tareka na djembe intrygują gospodarza do tego stopnia, że w pewnym momencie sam sięga po ów instrument i uczy się w niego bardzo urokliwie uderzać.
Sielankę pełną pasji i radości z życia które wydawać by się mogło, na nowo odkrył w sobie nasz profesorek, burzy jednak zatrzymanie Tareka przez mało sympatycznych Panów w czerni (nie.. Will Smith tu nie gra).
Dalej jest już całkiem klasycznie. Walka, dramat, łzy, narodziny nowej miłości, ale za to brak happy endu. Mimo wszystko, nawet w beznadziejnej sytuacji, cały czas bije z ekranu mocno odczuwalne ciepło. I właśnie dlatego tak bardzo pozytywnie go odebrałem. Mimo prostoty w przekazie, pewne uniwersalne prawdy życiowe biją w nas niczym seria z Kałacha. Nic, tylko łapać pociski garściami. Polecam mocno.

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz