czwartek, 13 września 2018

50 twarzy Geeka

Tajemnice Silver Lake
reż. David Robert Mitchell, USA, 2018
139 min. Gutek Film
Polska premiera: 21.09.2018
Kryminał, Komedia


Niewątpliwym plusem nadchodzącej jesieni, prawdopodobnie także jedynym, jest fakt, że w kinach zaczyna się picie życie. Po kilkumiesięcznej wakacyjnej zamule w końcu pojawiają się w nich tytuły ciekawe, poważne i długo oczekiwane, przez co letnia kinowa ramówka jawi się przy jesiennych premierach niczym blada dupa przy opalonej. Niby dupa jest tylko jedna, ale opalona dupeczka to… rozumiecie. Dzięki temu świadomość coraz szybciej spadającej temperatury za oknem, ubywającego dnia oraz jesiennych kolekcji ubrań zalewających właśnie galerie handlowe staje się mniej bolesna, acz spójrzmy prawdzie w oczy, w ogólnym kontekście niewiele to zmienia i jesienno-zimowa chujnia nadal będzie jesienno-zimową chujnią, niemniej w tej chujni zawsze można jakoś tam się urządzić i poukładać klocki po swojemu, przez co czas oczekiwania na pierwsze przebiśniegi może być nieco mniej dramatyczny. Jednym z moich ulubionych jesiennych środków antydepresyjnych, obok alkoholu i all inclusive w Grecji, jest kino właśnie.

Trochę się już za nim stęskniłem, gdyż zwykle w okresie letnim robię sobie od niego wolne, a raczej to kino robi sobie wolne ode mnie i stawia na trochę innego klienta, czy tam widza, wszystko jedno. Ja w tym czasie wybieram palmy, drinki i dziewczynki, wiadomo, ale wrzesień to międzynarodowy miesiąc opamiętania się i wśród homosapiensów wzrasta popyt na kulturowe odchamienie się. Idąc więc za wewnętrznym głosem swojego moralnego kaca wybrałem się do kina zobaczyć co tam po wakacjach skrzypi między fotelami. Postawiłem na pokaz przedpremierowy najnowszego filmu Davida Roberta Mitchella - Tajemnice Sliver Lake, który zarówno w zwiastunie jak i opisie jawił mi się trochę jako narkotyczny trip rodem z Las Vegas Parano Hunter S. Thompsona, co zaiste, bardzo wpasowało się w me gusta konwertujące się właśnie z letniego trybu egzystencji na jesienny.

I żeby nie przedłużać, bo nam ACTA2 znów internety chce zaorać, zatem trzeba się streszczać, powiem, tfu, napiszę, że to był zaiste, fantastyczny seans. Tajemnice Silver Lake to jeden z najbardziej szalonych filmowych projektów jaki miałem przyjemność widzieć w tym roku, a kto wie, może nawet i od lat kilku. Mitchell to w sumie jeszcze młokos, przynajmniej z mojego punktu siedzenia, który zasłynął kilka lat temu art-house’owym horrorem Coś za mną chodzi i nawet dało się gdzieniegdzie usłyszeć, że to talent na miarę nowego Carpentera. Czy tak się stanie, zobaczymy, ale Mitchell właśnie podał kolejny argument na tacy i udowodnił, że coś z tym talentem musi u niego być jednak na rzeczy, co potwierdziła nawet kapituła festiwalu w Cannes nominując jego najnowszy film do Złotej Palmy.


Mamy tu do czynienia z niezłą hecą, wielkim widowiskiem, ucztą kinomaniaka i każdego szanującego się geeka, oraz z klasycznym pomieszaniem z poplątaniem. Czego tu nie ma? Boże, nie wiem. Postaram się wymienić wszystko to, co przyszło mi w czasie tego seansu do głowy, a zapewniam, że przelatywało przez jej przestrzeń powietrzną od cholery dziwnych i niezidentyfikowanych obiektów. Tajemnice… z pozoru klasyfikowane są gatunkowo jako kryminał, co jest prawdą stojącą mniej więcej ramię w ramię z Franzem, który strzelał do papieża. Oczywiście konwencja filmu zbudowana jest wokół prywatnego śledztwa młodego typowego geeka - Sama (kapitalny Andrew Garfield), który to postanawia odnaleźć zapoznaną dzień wcześniej dziewczynę Sarę (Riley Keough), która z kolei postanawia sobie nagle zagadkowo zniknąć. Ale właściwie już od pierwszego kapitalnego sferycznego ruchu kamery w filmie, oraz śmierci wiewiórki zaczynamy poznawać inny, dziwaczny świat rodem z Alicji z krainy czarów, z którego nie będziemy chcieli się długo wydostać. A nawet gdybyśmy chcieli, to Mitchell i tak nam na to nie pozwoli.

Żeby było jeszcze dziwniej, to w kolejnych kadrach możemy dostrzec rękę Davida Lyncha (groza i abstrakcja), Stevena Spielberga (magia), braci Coen (absurd, humor i miks gatunkowy), a nawet sir Alfreda Hitchcocka, którego jest tu chyba najwięcej. Jego duch jest tu obecny nie tylko na ścianach mieszkania Sama, czy na dziwnym obelisku w Los Angeles, ale dostrzegamy go także w ujęciu kamery i w towarzyszącej Samowi muzyce. Przed oczami ciągle miałem jego Psychozę i zaprawdę powiadam wam, było to boskie odczucie. Z resztą bezustanne wyłapywanie z filmu licznych smaczków ze świata szeroko pojętej popkultury stanowi chyba największą frajdę. Mamy tu do czynienia nie tylko ze smaczkami z klasyki kina, ale tu dosłownie wszystko i z każdej sceny wołało do mnie -„Patrz, dobrze mnie znasz i lubisz, właśnie macham do ciebie ręką!”. W filmie obok aktorów występują więc Mario Bros, Nintendo, Kurt Cobain, trampki Converse, kasety VHS, jest tu też świat undegroundowych komiksów, lalek Barbie, piratów, figurek znanych i kultowych postaci oraz superbohaterów, liczne spiski, intrygi i teorie, do licha, tu nawet mała suczka nazywa się Coca-Cola. Jakby tego było mało, to Mitchell imponuje odwagą i brakiem chodzenia na politpoprawne kompromisy dzięki czemu możemy na ekranie zobaczyć dużo cycków, seksistowskich tekstów, kopania małych dzieci, fekaliów, rzygania i martwych zwierząt. Spokojnie, nie są prawdziwe, ale tu bardziej chodzi o symbolizm oraz łamanie konwencji.

Na początku mnogość tych wszystkich symboli rodem z różnych epok i półek w sklepie z gadżetami może nieco przygniatać i sprawiać wrażenie nieuporządkowanego oraz bardzo chaotycznego zabiegu stylistycznego, ale z każdą kolejną minutą nabierałem pewności, że to wszystko pojawia się tu nieprzypadkowo i do czegoś mnie w końcu zaprowadzi, nie wiedziałem jeszcze tylko dokąd. Mitchell myślę, że celowo stworzył karykaturę klasycznego i trochę nieskoordynowanego fizycznie geeka zagubionego we współczesnym świecie, żeby za pomocą kontrastu uwypuklić bolączki i problemy pierwszego świata, acz trochę tak z przymrużeniem oka. Sam staje się samotnym rycerzem, przedstawicielem współczesnego młodego pokolenia, który musi mierzyć się z chaosem informacyjnym, tyglem (pop)kulturowym i cyber rzeczywistością w której funkcjonuje, a owocem jego krucjaty koniec końców staje się spojrzenie w lustro, by dojrzeć w nim jedno wielkie kłamstwo i pułapkę zastawioną przez jak zwykle określoną w takim przypadku „niezidentyfikowaną grupę trzymającą władzę”.


Smaczku dodaje fakt, że wszystko to co wyprawia się w tym filmie dzieje się w mieście aniołów, u podnóża wzgórza Hollywood, oraz pod jego powierzchnią, co stanowi dodatkową dwuznaczność tej barwnej opowieści z pogranicza dwóch światów - rzeczywistego i baśniowego połączonych ze sobą tajemniczymi tunelami, które niczym Alicja z krainy czarów odkrywa samozwańczy detektyw Sam. Tajemnice Silver Lake to wyborny pastisz na popkulturę z wysoko stężoną w powietrzu geekozą. Wyborna zabawa w kino z może i mało odkrywczym oraz zadawalającym mnie morałem, ale za to bardzo trafnym, w którym autor przestrzega nas przed bezwarunkowym poddawaniem się wpływom otaczającej nas kultury masowej, która kryje się wszędzie, w polityce, muzyce, filmie, w łóżku, a nawet w chrupkach śniadaniowych i która bez przerwy dąży do naszego ubezwłasnowolnienia i myślenia tak jak nam zagrają.

Bardziej wyrazista staje się teraz dla mnie końcowa scena, którą (chyba) zrozumiałem dopiero przed minutą pisząc ów tekst, a która w kinie wydała mi się trochę obca i niezrozumiała. (Ostrzegam przed małym spojlerem). Otóż Sam chroni się przed nakazem eksmisji w pokoju starszej sąsiadki z niezłymi bimbałkami, która, mam wrażenie, symbolizuje ten stary porządek świata jaki właśnie przemija, ale który według autora powinien służyć młodym jako schron i kierunek dalszego rozwoju. Sam zwraca się nawet w pewnym momencie do sąsiadki z zapytaniem - „Co ten ptak mówi? Nie rozumiem go”. Świat, którego do końca nie rozumie, bo ten zdaje się funkcjonować w innym wymiarze, ma według autora do zaoferowania nadal mnóstwo słodkości. Nie tylko muzykę, film i szeroko pojętą kulturę, ale również filozofię i sposób patrzenia na świat. I koniec końców Sam stojąc tak na balkonie zdaje się właśnie to rozumieć. Mam nadzieję, że młodzi widzowie zrobią to w kinie również. Polecam każdemu, nie tylko geekom.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz