Zdobyte pole
reż. Christopher Pryor, NZL, 2015
90 min.
Polska premiera: ?
Dokumentalny, Sportowy
Jaka jest największa różnica między rugby a piłką nożną? "Rugby, to chuligańska gra dla dżentelmenów, a piłka nożna to dżentelmeńska gra dla chuliganów". Tak mówią. Ja bym to skwitował dosadniej. Rugby to gra dla mężczyzn, a piłka jest dla rozkapryszonych maminsynków w getrach. Ale nie zawsze tak było.
Żyję jednym i drugim. Oczywiście okrągła piłka ma u mnie znacznie wyższe notowania, wszak ma w naszym narodzie o wiele dłuższe tradycje. W tym kraju wszystko kręci się wokół niej. Niemniej do rugby podchodzę z wielkim szacunkiem, sympatią i... tęsknotą. Tak właśnie. Doszukuję się w nim tego, co w piłce zostało w latach 80 i 90 bezpowrotnie utracone. Pasji, heroiczności, waleczności i uczciwości. Także, jak sam to nazywam, romantycznego etosu chuligana. Dziś piłka kojarzy mi się głównie z żelem do włosów, solarium i goleniem nóg przez CR7. Przy pierwszym lepszym kontakcie z nogą przeciwnika piłkarze przewracają się jak porażeni prądem. Do tego dorzucają jeszcze bezustanne symulki, oszukują i wymuszają rzuty karne. Najgorsze w tym wszystkim nie jest już nawet to, że to robią, lecz to, że po meczach nie widzą w tym absolutnie niczego złego. Przerażające.
Piłkarskie gwiazdki zarabiają nieprzyzwoicie wielkie pieniądze, zupełnie nieadekwatne do ich pozycji i znaczenia w świecie futbolu. Nie mówiąc już o równaniu ich zarobków z przeciętnymi dochodami pospolitych zjadaczy chleba. To dzieje się także i w Polsce, acz na mniejszą skalę. Byle gnojowi, który ledwie pięć razy kopnie prosto piłkę płaci się dziś horrendalne gaże, przez co ich młodociane oraz jeszcze w pełni nieukształtowane umysły szybko nasiąkają zgnilizną moralną i samouwielbieniem. Od najmłodszego juniora niczego im w klubach nie brakuje. Na treningi dowożą ich rodzice, a później sami jeżdżą Bentleyami i Aston Martinami. Pod nos podstawia im się pomarańczowe buty za osiem stów oraz wyprasowane klubowe trykoty. Wszędzie jeżdżą klimatyzowanymi autokarami, trenują na równiutkich i pięknych boiskach, w wielu klubach także się ich karmi, ubiera, kurwa, podciera nawet tyłki. To deprawuje, rozmiękcza i niszczy charaktery. Od małego przyzwyczaja się ich do życia na wysokim poziomie, a nie do ciężkiej pracy, która winna być kluczem do sukcesu. Dlatego właśnie tęsknię za piłkarzami kiedy ci jeszcze nie byli mentalnie zepsuci, kiedy jednocześnie byli zadziorni i charakterni, po prostu męscy, a piłka uczciwa. Za Ericiem Cantoną, za George'm Bestem, czy naszym Władkiem Grotyńskim. Za piłkarskimi chuliganami, lecz w pozytywnym tego słowa znaczeniu, za dzieciakami z nizin społecznych, które wyrosły na wielkich piłkarzy dzięki ciężkiej pracy i talentowi.
Brzydzę się dzisiejszą piłką, oglądam ją regularnie, żyje meczami, sprawdzam wyniki, chodzę i jeżdżę na stadiony, ale się nią brzydzę. To dziś biznes jak każdy inny oraz jak żaden inny. UEFA i FIFA przerobili piłkę w cyrk obwoźny oraz w kurę znoszącą złote jaja, w ekskluzywny klub dla wybranych członków, posiadaczy złotych kart z napisem VIP. Dziś jej docelowym odbiorcą nie jest już - tak jak to było w zamyśle kiedy ją wymyślano na wyspach - zwykły robotnik, nie jest nim także człowiek z ekonomicznego marginesu, lecz przedstawiciel klasy średniej wzwyż. Dziś wyrzuca się plebs ze stadionów, ludzi młodych, biednych i zbuntowanych, a wysokimi cenami biletów pozbywa się przedstawicieli klasy robotniczej zawsze aktywnie wspierającej swoje ukochane drużyny. W ich miejsce inwestuje się nawet nie w kibiców, lecz w klientów, najlepiej bogatych i grzecznych, którzy przy okazji meczu zostawią trochę euro w stadionowym barze i sklepie z pamiątkami. "We cares about money". Sens dzisiejszego istnienia UEFA i FIFA zawarty w jednym prostym zdaniu.
Dlatego te nieco wyobcowane rugby jest naturalną przeciwwagą dla moralnego zepsucia. Może niezupełnie w Polsce, bo to u nas nadal jest sport niszowy, w pół amatorski, mało promowany i popularny, acz to się powoli już zmienia. Tak się właśnie składa, że na boiskach Anglii akurat odbywa się Puchar Świata w rugby. Najważniejsza impreza, odpowiednik MŚ w piłce nożnej. Oglądam sobie mecze w tv i różnice w odniesieniu do piłki widoczne są jak na dłoni. Już same wykonywanie przedmeczowych hymnów stymuluje ciarki na plecach. Śpiewane są przez zawodników z taką zawziętością, pasją i szacunkiem do barw narodowych, że ich piłkarskie odpowiedniki na ich tle przypominają najwyżej dożynki w Spale.
Ale rugby to coś więcej niż tylko twarda i męska gra. To także kanon dżentelmeńskich zachowań i zwyczajów. Etykieta rugbisty jest tak samo zasadnicza i wzniosła jak dajmy na to żeglarska. Tzw. trzecia połowa, w której zawodnicy obu walczących ze sobą zespołów po meczu spotykają się, by oddać sobie szacunek i napić się wspólnie piwa, to już wieloletnia tradycja, nieodłączny element gry na każdym szczeblu rozgrywek. Rugbyści na boisku gotowi są pourywać sobie nogi, ale po meczu podają sobie ręce i po prostu idą na wspólną imprezę. Szacunek dla rywala. Zawsze. Gdzie dziś jest w tym aspekcie piłka nożna? Odpowiadam - w buszu.
Zdobyte pole jest niezwykłą opowieścią o rozkochanej w rugby Nowej Zelandii, o pasji i męskiej przyjaźni, o twardych zasadach gry i jeszcze cięższym życiu, o mozolnej pracy u podstaw. Jest także świetnie napisaną rozprawką na temat filozofii będącej w opozycji do narzucanych nam dziś przez kolorowe czasopisma dla kobiet i zniewieściałych mężczyzn bredni bez żadnego znaczenia.
Zabrani jesteśmy do małego miasteczka Reporoa, leżącego w północnej Nowej Zelandii, w którym mieszkają dumni mężczyźni, rolnicy, pasterze i hodowcy krów. Po godzinach ciężkiej pracy grają w rugby, dla przyjemności, ale też i na poważnie, na punkty, na szczeblu lokalnych rozgrywek. Poznajemy wszystkich bohaterów teamu, zawodników, trenerów, ich rodziny, dzieci, widzimy czym się zajmują na co dzień, jak trenują, jak walczą z innymi przeciwnikami, wszystko na serio, bez ściemy oraz w czerni i bieli, która tylko uwypukla zawartą między wierszami treść. Widzimy także jak się bawią, jak wychowują dzieci, jak kochają swoje kobiety i jak robią z siebie głupków upijając się przy tym na umór. Życiowe do bólu, do tego błyskotliwe i typowo męskie kino, w którym dominuje szowinistyczny oraz seksistowski cięty humor jaki pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Ale jeśli chodzi o mnie, to jest to jak najbardziej mój świat: Męski, twardy, szczery i pełny reguł oraz zasad. Taki jak rugby, po prostu, ale zaadresowany nie tylko dla jego fanów. Piłkofani również znajdą w nim coś dla siebie. Jednak najlepsze w nim jest to, że ogląda się go nie jak dokument, lecz niemal jak film fabularny. Jest trochę jak Football Factory, tylko dla jajofanów i bez pozaboiskowej chuliganki;)
5/6
reż. Christopher Pryor, NZL, 2015
90 min.
Polska premiera: ?
Dokumentalny, Sportowy
Jaka jest największa różnica między rugby a piłką nożną? "Rugby, to chuligańska gra dla dżentelmenów, a piłka nożna to dżentelmeńska gra dla chuliganów". Tak mówią. Ja bym to skwitował dosadniej. Rugby to gra dla mężczyzn, a piłka jest dla rozkapryszonych maminsynków w getrach. Ale nie zawsze tak było.
Żyję jednym i drugim. Oczywiście okrągła piłka ma u mnie znacznie wyższe notowania, wszak ma w naszym narodzie o wiele dłuższe tradycje. W tym kraju wszystko kręci się wokół niej. Niemniej do rugby podchodzę z wielkim szacunkiem, sympatią i... tęsknotą. Tak właśnie. Doszukuję się w nim tego, co w piłce zostało w latach 80 i 90 bezpowrotnie utracone. Pasji, heroiczności, waleczności i uczciwości. Także, jak sam to nazywam, romantycznego etosu chuligana. Dziś piłka kojarzy mi się głównie z żelem do włosów, solarium i goleniem nóg przez CR7. Przy pierwszym lepszym kontakcie z nogą przeciwnika piłkarze przewracają się jak porażeni prądem. Do tego dorzucają jeszcze bezustanne symulki, oszukują i wymuszają rzuty karne. Najgorsze w tym wszystkim nie jest już nawet to, że to robią, lecz to, że po meczach nie widzą w tym absolutnie niczego złego. Przerażające.
Piłkarskie gwiazdki zarabiają nieprzyzwoicie wielkie pieniądze, zupełnie nieadekwatne do ich pozycji i znaczenia w świecie futbolu. Nie mówiąc już o równaniu ich zarobków z przeciętnymi dochodami pospolitych zjadaczy chleba. To dzieje się także i w Polsce, acz na mniejszą skalę. Byle gnojowi, który ledwie pięć razy kopnie prosto piłkę płaci się dziś horrendalne gaże, przez co ich młodociane oraz jeszcze w pełni nieukształtowane umysły szybko nasiąkają zgnilizną moralną i samouwielbieniem. Od najmłodszego juniora niczego im w klubach nie brakuje. Na treningi dowożą ich rodzice, a później sami jeżdżą Bentleyami i Aston Martinami. Pod nos podstawia im się pomarańczowe buty za osiem stów oraz wyprasowane klubowe trykoty. Wszędzie jeżdżą klimatyzowanymi autokarami, trenują na równiutkich i pięknych boiskach, w wielu klubach także się ich karmi, ubiera, kurwa, podciera nawet tyłki. To deprawuje, rozmiękcza i niszczy charaktery. Od małego przyzwyczaja się ich do życia na wysokim poziomie, a nie do ciężkiej pracy, która winna być kluczem do sukcesu. Dlatego właśnie tęsknię za piłkarzami kiedy ci jeszcze nie byli mentalnie zepsuci, kiedy jednocześnie byli zadziorni i charakterni, po prostu męscy, a piłka uczciwa. Za Ericiem Cantoną, za George'm Bestem, czy naszym Władkiem Grotyńskim. Za piłkarskimi chuliganami, lecz w pozytywnym tego słowa znaczeniu, za dzieciakami z nizin społecznych, które wyrosły na wielkich piłkarzy dzięki ciężkiej pracy i talentowi.
Dlatego te nieco wyobcowane rugby jest naturalną przeciwwagą dla moralnego zepsucia. Może niezupełnie w Polsce, bo to u nas nadal jest sport niszowy, w pół amatorski, mało promowany i popularny, acz to się powoli już zmienia. Tak się właśnie składa, że na boiskach Anglii akurat odbywa się Puchar Świata w rugby. Najważniejsza impreza, odpowiednik MŚ w piłce nożnej. Oglądam sobie mecze w tv i różnice w odniesieniu do piłki widoczne są jak na dłoni. Już same wykonywanie przedmeczowych hymnów stymuluje ciarki na plecach. Śpiewane są przez zawodników z taką zawziętością, pasją i szacunkiem do barw narodowych, że ich piłkarskie odpowiedniki na ich tle przypominają najwyżej dożynki w Spale.
Ale rugby to coś więcej niż tylko twarda i męska gra. To także kanon dżentelmeńskich zachowań i zwyczajów. Etykieta rugbisty jest tak samo zasadnicza i wzniosła jak dajmy na to żeglarska. Tzw. trzecia połowa, w której zawodnicy obu walczących ze sobą zespołów po meczu spotykają się, by oddać sobie szacunek i napić się wspólnie piwa, to już wieloletnia tradycja, nieodłączny element gry na każdym szczeblu rozgrywek. Rugbyści na boisku gotowi są pourywać sobie nogi, ale po meczu podają sobie ręce i po prostu idą na wspólną imprezę. Szacunek dla rywala. Zawsze. Gdzie dziś jest w tym aspekcie piłka nożna? Odpowiadam - w buszu.
Zdobyte pole jest niezwykłą opowieścią o rozkochanej w rugby Nowej Zelandii, o pasji i męskiej przyjaźni, o twardych zasadach gry i jeszcze cięższym życiu, o mozolnej pracy u podstaw. Jest także świetnie napisaną rozprawką na temat filozofii będącej w opozycji do narzucanych nam dziś przez kolorowe czasopisma dla kobiet i zniewieściałych mężczyzn bredni bez żadnego znaczenia.
Zabrani jesteśmy do małego miasteczka Reporoa, leżącego w północnej Nowej Zelandii, w którym mieszkają dumni mężczyźni, rolnicy, pasterze i hodowcy krów. Po godzinach ciężkiej pracy grają w rugby, dla przyjemności, ale też i na poważnie, na punkty, na szczeblu lokalnych rozgrywek. Poznajemy wszystkich bohaterów teamu, zawodników, trenerów, ich rodziny, dzieci, widzimy czym się zajmują na co dzień, jak trenują, jak walczą z innymi przeciwnikami, wszystko na serio, bez ściemy oraz w czerni i bieli, która tylko uwypukla zawartą między wierszami treść. Widzimy także jak się bawią, jak wychowują dzieci, jak kochają swoje kobiety i jak robią z siebie głupków upijając się przy tym na umór. Życiowe do bólu, do tego błyskotliwe i typowo męskie kino, w którym dominuje szowinistyczny oraz seksistowski cięty humor jaki pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Ale jeśli chodzi o mnie, to jest to jak najbardziej mój świat: Męski, twardy, szczery i pełny reguł oraz zasad. Taki jak rugby, po prostu, ale zaadresowany nie tylko dla jego fanów. Piłkofani również znajdą w nim coś dla siebie. Jednak najlepsze w nim jest to, że ogląda się go nie jak dokument, lecz niemal jak film fabularny. Jest trochę jak Football Factory, tylko dla jajofanów i bez pozaboiskowej chuliganki;)
5/6
Bardzo możliwe, że Éric Cantona też miał podcierany tyłek. "The Ground We Won" bardzo chętnie bym obejrzał. Jeżeli chodzi o rugby w kinie to gorąco polecam "This Sporting Life" (1963). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo możliwe, ale przynajmniej robił show w czasach, kiedy nie goliło się jaj, nie depilowało nóg i nie padało na murawę po zderzeniu z komarem. A jak trzeba było, to postawił całą karierę na szafot i wjechał z kung-fu w obrażającego go kibica Crystal Palace na trybunach. Wiem, wiem, niby szalone i nieodpowiedzialne, ale własnie o takim zatraconym pierwiastku szaleństwa w piłce piszę. Tego mi właśnie dziś brakuje. Główka Zidane'a w klatę Materazzi'ego była pewnego rodzaju zamknięciem tego rozdziału. Odtąd piłka stała się bardziej ulizana, wymuskana i taka... no mało męska po prostu. Wszystko musi w niej być dziś poprawne polityczne, a piłkarze muszą być wzorem poza boiskiem i obowiązkowo pomagać chorym dzieciom w szpitalach w Afryce. Naciągane i wymuszone. Kariery piłkarzy prowadzą dziś agencje reklamowe, spin doctorzy i specjaliści od wizerunku w mediach społecznościowych. Brakuje realizmu i naturalności, prawdziwej piłki. Acz wiadomo, to bardzo subiektywna ocena.
OdpowiedzUsuń"This Sporting Life" nie znam, ale zachęciłeś.
Pzdr.
No i wreszcie się znowu z czymś zgadzamy;)
OdpowiedzUsuńA tak jeszcze przy okazji...
UsuńUważasz iż słusznie wywalono Berga?
Z pustego to i Salomon nie naleje..
To że nagle Lech osłabł po zdobyciu Mistrza to też nagle Skorża stał się złym trenerem?
I tak z ciekawości-skoro Berg miał kontrakt, to Legia musiała mu sowite zadośćuczynienie wypłacić za zwolnienie czy jak?
Ps. O! Tym razem i na tej przeglądarce pojawiły się wspomniane wcześniej obrazki przy weryfikacji czy nie jestem robotem.
UsuńTyle że tym razem były one widoczne i jak widać udało się zamieścić komentarz.
Aha, i jeszcze co do Legii i trenera, to w sumie zabawne że trenerem został Rosjan podczas gdy tak plujecie na Rosję:)
Usuń*RosjanIN oczywiście
UsuńJa nie pluję na Rosję, tylko na jej agenturalne władze, oraz ich retorykę rodem z KGB. Rosję samą w sobie cenię, zwłaszcza ich literaturę i kino. Natomiast z punktu widzenia historii był to nasz największy agresor i po prostu trzeba o tym pamiętać.
OdpowiedzUsuńNie mam nic do Czerczesowa, a wręcz uważam go za odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu. Przyda się nieco rządów silnej ręki, zwłaszcza po tym nieudanym norweskim eksperymencie z ciepłą kluchą. A czy to się opłaci, pokaże przyszłość. Bergowi Legia normalnie płaci, bo ten jest związany z nią jeszcze dwuletnią umową. Przynajmniej do momentu, kiedy nie znajdzie sobie nowego zajęcia, ale sądzę, że nie będzie się śpieszył. Co do Lecha, to... cóż, nie mój cyrk, nie moje małpy;)
Ps. Podpisuj się, bo nigdy do końca nie wiem z kim konwersuję.
Normalnie mu (Bergowi) będą płacić przez 2 lata?? :o
OdpowiedzUsuńNo to źle na tym nie wyszedł-pensja czyli niemała kaska za nicrobienie:)
Właśnie od samego początku mnie ta kwestia zastanawiała jak to zostało rozwiązane skoro miał kontrakt jeszcze na 2 lata. Myślałam że może ew jakieś odszkodowanie/zadośćuczynienie.
No nic, zobaczymy. Wczoraj szału nie było;)
A co do Rosji to moim skromnym zdaniem właśnie nasz błąd że nie trzymamy się razem. Wyjdziemy na tym marnie. Oby nie tak jak ost przepowiadał Żyrinowski-bo z zadziwiająco wieloma punktami jego wypowiedzi trudno się było nie zgodzić.
No ale to nie blog o polityce;)