czwartek, 15 października 2015

31'WFF vol.2

Chuck Norris kontra Komunizm
reż. Ilinca Călugăreanu, ROM, GER, 2015
78 min.
Polska premiera: ?
Dokumentalny



Zwykle odpuszczam sobie sekcję filmów dokumentalnych na WFF, wszak pierwszeństwo ma zawsze fabuła na którą i tak przeważnie brakuje mi czasu, niemniej ze względu na nieco słabszy tegoroczny program festiwalu pochyliłem się niżej nad dwoma interesującymi mnie dokumentami. Pierwszy z nich - Chuck Norris Vs. Communism, wpadł mi w oko najszybciej ze wszystkich upchanych w programie, głównie ze względu na zwracający na siebie uwagę tytuł i zaprawdę powiadam wam, że to jak dotąd najlepszy film jaki zobaczyłem na tegorocznym WFF. Prawdziwie złoty strzał.

Opowieść ta przede wszystkim ma podłoże stricte sentymentalne. Moje pokolenie (30+) będzie traktować ją zupełnie inaczej niż, dajmy na to dzisiejsza gimbaza. Ta nie zrozumie jej ni w ząb. Jeśli więc komuś jest bliżej do tej drugiej grupy, to lepiej niech od razu sobie daruje dalsze czytanie, bo to zasadniczo nie będzie się wiele różnić od walki z językiem japońskim upchanym na ulotkach z Sushi.

Ale do rzeczy. Na blisko osiemdziesiąt minut zostajemy przeniesieni w czasie, do lat mojego dzieciństwa, konkretnie to do połowy lat 80-tych, co prawda nie do Polski Ludowej, tylko do Socjalistycznej Republiki Rumunii, w której to komunistyczny reżim rządów apodyktycznego Nicolae Ceausescu był znacznie bardziej restrykcyjny od naszego, o ile oczywiście w ogóle można sobie wyobrazić większy syf w jakim wszyscy tkwiliśmy wtedy po uszy. W tym zamkniętym przed światem, do cna otumanionym i zmanipulowanym, oraz pogrążonym w bólu i permanentnej biedzie kraju zaczynają pojawiać się pierwsze magnetowidy. Zupełnie jak u nas, w Polsce. Do dziś pamiętam pierwsze video marki Sanyo jakie pewnego pięknego dnia przyniósł do domu ojciec. Byliśmy drudzy w bloku, na całe trzynaście pięter. Przez najbliższe tygodnie nie odstępowałem go na krok, no, chyba, że aktualnie przebywałem w szkole, tudzież na boisku. Uwielbiałem je tak bardzo, że z czystego sentymentu trzymałem je u siebie w domu aż do połowy ubiegłego roku. Nawet teraz trochę żałuję, że oddałem je w końcu do utylizacji. Zrobiłem straszne świństwo.

Ale w Polsce, w porównaniu do Rumunii było jeszcze jako takie Eldorado. Filmy można było w bardziej lub mniej legalny sposób zdobywać, jak grzyby po deszczu wyrastały też wypożyczalnie kaset video, kopiowało i rozpowszechniało się filmy bez większej obawy o własne życie lub o wjazd milicji na kwadrat. Natomiast w bratniej Rumunii proceder ten był śmiertelnie zakazany. Nie wolno było nawet przetrzymywać magnetowidu w domu, który w tamtych czasach kosztował tyle co porządny samochód, znaczy się Dacia. Ale stłamszony i zastraszony przez władzę lud był tak bardzo spragniony okna, co ja gadam, choćby lufciku z widokiem na szeroki świat, tak bardzo chciał poczuć się przez chwilę wolny, że te magnetowidy oraz kasety video zdobywano nielegalnie, często z narażeniem życia, żeby tylko zagrać na nosie władzy socjalistycznej. Ten kto już miał w domu video był królem osiedla. Dla wszystkich mieszkańców urządzano wieczory filmowe. Była to dla nich jedyna możliwość na obcowanie z imperialistycznym światem zachodu. Dzięki kultowym filmom z lat 80-tych można było zobaczyć w telewizorze jak wyglądają pełne sklepowe półki, wspaniałe samochody, kolorowe ulice i pięknie ubrani ludzie. To było bolesne zderzenie z zupełnie obcym i niedostępnym dotąd światem zachodu i dekadencji moralnej. Zagraniczne i niecenzurowane przez Partię filmy były marzeniem każdego obywatela, Mt Everestem ludzkich pragnień.

Dokument opowiada nam właśnie o tych czasach oraz wyjaśnia fenomen całego zjawiska. Wspomina pierwszą i jedyną lektorkę, której głos można było usłyszeć we wszystkich filmach tamtej epoki i który zaraz po wodzu Ceausescu był najbardziej rozpoznawalnym w całej Rumunii. Zapoznani zostajemy także z całym procesem powstawania i kształtowania się nielegalnego rynku kopiowania oraz dystrybucji filmów, dowiadujemy się też o cichej umowie z Bezpieką, o wpływie kaset video na reżim Ceausescu oraz na jego finalny upadek - także po części przez kasety video. W rolach głównych występują naoczni bohaterowie i świadkowie tamtych czasów, także zwykli ludzie, którzy wychowali się na oglądanych ukradkiem filmach z Van Dammem, Schwarzeneggerem, Stallone, czy Chuckiem Norrisem. Rumuńskie dzieciaki, zupełnie tak jak ich polskie odpowiedniki, tak jak i ja sam naśladowaliśmy swoich idoli oraz filmowych bohaterów. Chcieliśmy być tacy jak oni, chcieliśmy, by nasze kraje były takie fajne jak na filmach i żeby było normalnie, po prostu. Nasze młodociane umysły, w większym, bądź mniejszym stopniu zostały ukształtowane przez magnetowidy oraz zagraniczne filmy akcji. Wypada to teraz po tylu latach zwyczajnie docenić.

Chuck Norris kontra Komunizm to nostalgiczna podróż do lat mentalnego i psychicznego zniewolenia narodów siłą ulokowanych za żelazną kurtyną, a także manifest wolności wyrażony przy pomocy kaset video. Wspaniała podróż do lat 80-tych, oraz napawanie się ikonami kina tamtej epoki. Usłyszenie po latach odgłosu pracy magnetowidu - bezcenne. Boże, jakie to było piękne. Film polecam więc wszystkim swoim rówieśnikom, którzy naocznie doświadczyli tej samej przygody co ja. Jeśli tylko gdzieś natraficie na ten tytuł, bierzcie go w ciemno. Lektura obowiązkowa.

5/6







Najsilniejszy człowiek na świecie
reż. Kenny Riches, USA, 2015
99 min.
Polska premiera: ?
Dramat, Komedia




Kolejny przedstawiciel niezależnego kina zza oceanu, w dodatku namaszczony przez festiwal w Sundance, a raczej odznaczony stemplem jakości Sundance. Ale tym razem w przeciwieństwie do Rozrywki był to strzał w sam środek tarczy. Wprost uwielbiam takie historie. Pozytywnie zwariowani oraz odbiegający od modelowego szablonu i typu przeciętnego człowieka bohaterowie, błyskotliwy humor, a także pozytywne ciepło bijące z każdej minuty ulokowanej na taśmy filmowej.

Główny bohater - kubański reffudżis, Beef, jest prawdopodobnie najsilniejszym człowiekiem na świecie. Mieszka w słonecznym Miami i pracuje na budowie. Przeniesienie przez niego stukilogramowego prefabrykatu to lekki pierd. Na pierwszy rzut oka wydaje się być trochę opóźnionym w rozwoju i mało bystrym człowiekiem, ale za to jest bardzo szczery, prostolinijny i uczciwy, wprost nie sposób się z nim nie zaprzyjaźnić. Często towarzyszy mu jego najlepszy przyjaciel - reffudżis z Chin, Conan (jak ten Barbarzyńca), miłośnik psów i pływania o wyjątkowo niskim morale, niedoceniany przez własnych rodziców, samego siebie, jak i cały otaczający go świat. Beef ma tylko jedno hobby. Jest nią jazda na swoim błyszczącym złotem BMXie. Pewnego dnia kradną mu go na ulicy, a Conanowi przy okazji ucieka jego nowy pies, co prowokuje duże perturbacje i przetasowania emocjonalne w ich poczciwych dotąd żywotach. Obaj zaciekle szukając tego co nagle stracili odnajdują coś znacznie cenniejszego, bardziej życiowego i ulotnego.

Przezabawna słodko-gorzka opowieść o przyjaźni i miłości, o sile i uporze, o wyznaczaniu życiowych ścieżek zawsze wiodących pod prąd. Zaprezentowana jest nam ona w rytmie oraz formie letnich teledysków charakterystycznych dla grup Washed Out, czy Stumbleine. Słońce, ocean, plaża, nieśpieszny klimat, permanentny luz i zabawne dialogi w tle. Naprawdę świetnie się to oglądało. Idealny lek na jesienną depresję, na zimę w środku października i na alergię na otaczających nas wszędzie idiotów. Kino pozytywnego zakręcenia o wielkich-małych ludziach. O każdym z nas z osobna. Lajk.

4/6






Bestia
reż. Sam and Tom McKeith, AUS, PHI
94 min.
Polska premiera: ?
Dramat, Sportowy




A oto przykład, jak jedno zdanie zawarte w opisie filmu może zdekocentrować oraz oszukać naszą czujność. "Bezkompromisowy i niezwykle naturalistyczny wgląd w rzadko pokazywany na ekranie podziemny świat Manili". Nie powiem, to mnie kupiło najbardziej. Problem tylko w tym, że ukazanie tej bezkompromisowości oraz unikatowego przedstawienia podziemnego świata Manili miało miejsce jedynie w opisie filmu, niestety. Uczciwie spoglądałem na ekran i jakoś na to kurde balans nie natrafiłem.

Być może to wszystko przez fatalną pracę kamery. Tak, zdecydowanie. Twórcy postanowili wykreować indywidualny styl ekspresji, przez co każde ujęcie kamery było skoncentrowane na maksymalnym przybliżeniu twarzy bohaterów występujących w tej opowieści. Potwornie brakowało mi przestrzeni, tła, tego zobrazowania obiecywanego życia Manili właśnie. Tzn. one były, jakieś, ale ukazane w formie najwyżej micro. Wąskie kadry, zgoda, często są bardzo istotne do uwypuklenia stanów emocjonalnych postaci, wykorzystuje się je także do skoncentrowania uwagi widza na konkretnym punkcie, by ten zwrócił uwagę na istotny problem, ale jeśli cały film bazuje na jednym i tym samym schemacie, no to sorry bardzo, ale to już przegięcie. Aż mi oczy puchły. Zamiast na widokach intensywnie oddychającej stolicy Filipin musiałem koncentrować się na ilościach krost, pryszczy i cebulek włosa zlokalizowanych na twarzach bohaterów. Niestety reżyser nie wpadł na pomysł, by widzowi pokazać coś więcej. Nawet chciałem zadać mu to pytanie zaraz po seansie, bo akurat był z nami na sali, ale niestety musiałem szybko lecieć na kolejny film. Trudno, pytanie pozostawiam więc bez odpowiedzi.

Szkoda. Taka forma ekspresji zabiła całą przyjemność z obcowania z w sumie niezłą opowieścią. Dramatyczne rozterki młodego boksera, który poprzez mały szwindel firmowany przez swojego trenera-ojca, oraz mafię obstawiającą wyniki, musi zmierzyć się z odpowiedzialnością za śmierć drugiego człowieka popełnioną własnymi rękawicami. Test na człowieczeństwo, na naturalne instynkty i uczciwość w czasach, w których wszyscy wkoło mają ją w głębokim poważaniu. Cóż, byłaby przyzwoita czwórka, a tak, przez te durne aspekty realizatorskie lokuję Bestię na trójce.

3/6


4 komentarze:

  1. "o ile oczywiście w ogóle można sobie wyobrazić większy syf w jakim wszyscy tkwiliśmy wtedy po uszy."?
    Jak sam napisałeś-w Rumunii było dużo gorzej.
    I nie tylko w Rumunii. U nas tak naprawdę w ogóle nie było komunizmu.
    Nawet jak oficerowie WP spotykali się z oficerami z pobliskich socjalistycznych państw to każdy z nich mówił "JAKI U WAS KOMUNIZM?!"
    Ciekawe że większość tych co żyła w czasach tego "syfu" wspomina go nie najgorzej, a najbardziej klną ci co mieli wtedy kilka latek albo w ogóle ich jeszcze nie było;)
    Oni też wiedzą najlepiej co musiał a czego nie musiał Jaruzelski i jaka była rzeczywista sytuacja.
    Choćby to że Jaruzel do samego końca powtarzał że zrobił co musiał świadczy o tym że tak uważał i po prostu był wiernym żołnierzem.
    Mógłby przecież walnąć skruchę, zrzucić na kogoś winę itp.
    Bardziej śliski wydawał mi się zawsze Kiszczak (a czytałeś niedawny wywiad z Kiszczakową?! CO ZA BABSKO! SZOK.) natomiast dla Jaruzela jakoś tak intuicyjnie miałam zawsze choć trochę zrozumienia. Tym bardziej że znałam ludzi którzy byli wtedy w wojsku, mieli wgląd w papiery itd. I będąc na emeryturze tacy ludzie nie mają powodu kłamać. Ale jeśli Ty masz bardziej wiarygodne źródła co do ówczesnej sytuacji, i co do tego że nie byłoby ani wjazdu Rosjan ani wojny domowej, to chętnie się zapoznam;)
    Gdybym miała wybierać które czasy lepsze-czy tamte czy obecne, wybrałabym chyba.... tamte?:)
    Patrząc na wszystko-na ludzi, wartości itp itd..
    Nie mieli ludzie ułamka tego co teraz a jakoś nie wpadali w depresję że ciągle im mało, że muszą codziennie iść do pracy, że żona/mąż ci sami od lat itp itd.. Długo by wymieniać ale mam nadzieję że kapewu o co biega;)
    Co do filmów nie mogę się niestety ustosunkować, bom żadnego nie widziała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już kilka razy o tym tu dyskutowaliśmy. Nie chce mi się do tego po raz enty wracać. Ja mam swoje bardzo krytyczne zdanie na temat "osiągnięć" Jaruzela, ty masz swoje. Ani ja nie przekonam Ciebie, ani Ty mnie. Tak więc lepiej ciach bajera i ciszej nad tą trumną.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podgląd

    Edytuj Anonimowy pisze...
    Tu nie chodzi o przekonywanie tylko o fakty.
    Ja jestem otwarta na przyjmowanie argumentów i rzetelnych dowodów że było tak czy inaczej.
    Ale ok. Nie było mym celem dyskutować tutaj o Jaruzelu, odniosłam się jedynie do tej "strasznej komuny" o której napomknąłeś w recenzji.
    Ps. Serio dyskutowaliśmy tu o tym kilka razy?
    Chyba aż zadam sobie trud poszukania tych dyskusji. (Ok, kłamię-a przecież ja nigdy nie kłamię-nie chce mi się szukać, bo z mą pamięcią chyba jeszcze nie najgorzej.)

    22 października 2015 09:44

    Udowodnij, że nie jesteś automatem












    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to Ty wprowadziłeś te zmiany w weryfikacji przy zamieszczaniu komentarzy?
      Bo teraz jakieś obrazki się pojawiają (np zaznacz na ilu obrazkach są kwiatki czy lody czy coś tam), tyle że niestety nie wyświetlają mi się te obrazki=nie mogę zamieścić komentarza.
      Na szczęście udało się na innej przeglądarce-czyli-co ciekawe-zależy to od przeglądarki, bo teraz nie było żadnych obrazków.

      Usuń