wtorek, 20 stycznia 2015

Ludzie z lodu

Turysta
reż. Ruben Östlund, SWE, NOR, FRA, DEN, 2014
118 min. Against Gravity
Polska premiera: 6.02.2015
Dramat, Psychologiczny



W dniu wczorajszym rozpoczęły się zimowe ferie, przynajmniej w mazowieckim i co tu dużo pisać, po Warszawie jeździ się teraz trochę jak szwajcarski Franek po polskich kredytobiorcach, czyli całkiem swobodnie i bez mydła. Zapewne jak co roku spora część zimowych urlopowiczów obrała za jedyny słuszny kierunek ten wybitnie południowy, by zobaczyć z bliska jak wygląda śnieg (pisząc te słowa jeszcze nie wiedziałem, że dzisiejszego ranka przywitają mnie białe trawniki), wszak w dolinach i nizinach występuje on u nas niczym demokracja, sprawiedliwość i wolność słowa, znaczy się sporadycznie. Na swój sposób współczuję producentom sanek i dzieciakom, serio, i to pomimo tego, że jako fan globalnego ocieplenia nie jestem miłośnikiem (delikatnie rzecz ujmując) zimowej aury, zwłaszcza tej w mieście. Niemniej za mojego małolactwa pół zimy spędzało się na jednej z dwóch górek za blokiem, tudzież balansowało ciałem w celu utrzymania się na ciągniętych za Polonezem ostatnich sankach uczepionych w rzędzie jedne za drugimi. A teraz? Miejskie dzieciaki śnieg widzą głównie w telewizji podczas konkursu skoków narciarskich, którymi to katują ich rodzice z naciągniętymi na łeb biało-czerwonymi cylindrami. Zresztą i tak mam wielkie wątpliwości, czy osiedlowe górki, gdyby nagle i niespodziewanie spadł ten biały skurwiel w ilościach hurtowych w ogóle by się zapełniły. Jak znam dzisiejsze chowanie, to te dzieciaki zostałyby w domach i grały na Playstation. Cóż, Bogu niech będą więc dzięki, że miałem klawe dzieciństwo.

Ale śnieg w górach to już inna bajka Andersena. Na wyżynach, wzniesieniach i pagórkach wydaje się on być znacznie bielszy od tego żółtawego jaki leży na zalanych asfaltem ulicach. Zima bez krajobrazu ośnieżonych szczytów Tatr, Beskidów, czy Bieszczad jest jak moja wypłata - zupełnie bez sensu. Dlatego też za kilka tygodni sam zamierzam spędzić w ich ramionach trochę czasu. Głównie, żeby uciec z miasta, choć na chwilę i aby pobaraszkować z ciszą, spokojem oraz permanentnym brakiem zasięgu GSM i Wi-Fi. Robię tak z małymi przerwami od lat i zwykle wracam do Warszawy... jeszcze bardziej zmęczony. Przede wszystkim przez innych ludzi z wielkich miast, którzy te swoje wielkomiejskie obyczaje targają ze sobą i karmią nimi miejscowy krajobraz. Wyjątkowych rozmiarów to podłość i bezczelność. Dlatego zasada jest prosta. Im wyżej w górach, tym mniej debilów. Kosztuje to trochę wysiłku i wyrzeczeń, to prawda, ale warto. Nagrodą są jeszcze lepsze widoki oraz możliwość patrzenia z góry na miliony kretynów pozostawionych w przeludnionych dolinach. W każdym bądź razie wujek Ekran poleca.


Force Majeure, u nas obecne od szóstego lutego w kinach jako Turysta (mocny kandydat do nagrody za najgorzej przetłumaczony tytuł roku) jest zjawiskową i dość osobliwą w swym kształcie karykaturą współczesnego człowieka, reprezentanta klasy wyższej-średniej, opętanego dobrami materialnymi - owocami dzisiejszej cywilizacji - który jest wkomponowany w obcy mu na co dzięń świat wszechpotężnej dzikiej natury. Szwedzka, wydawać by się mogła zupełnie normalna para młodych rodziców, Tomas i Ebba wraz z dwójką dzieci przyjeżdżają na 5 dni do małego kurortu we francuskich Alpach, by w luksusowych warunkach pojeździć na nartach i zwyczajnie odpocząć, też tak jakby luksusowo. Jednak zejście kontrolowanej lawiny już drugiego dnia ich wspólnego pobytu nagle burzy sielankowy i beztroski stan familijnego wypoczynku, a także budzi uśpione w nich dotąd lęki, żale i liczne pretensje. Ten wyraźnie psychodramatyczny pazur wbija się dość głęboko w ludzkie ciało pozostawiając trwałe znamię także i na umyśle. Ruben Östlund bardzo trafnie ocenia i komentuje niekontrolowane zachowania człowieka - reprezentanta zachodniej cywilizacji, tu jeszcze dodatkowo nacechowanego skandynawską manierą, którego pozbawiono jego przywilejów, drogich domów, samochodów i rozbudowanej opieki socjalnej. Reżyser siłą wyciąga go z jego naturalnego środowiska i poddaje poważnej próbie charakteru. I co tu dłużej pisać… test ten oblewa.

Tu i teraz możemy sobie wbijać do głów oraz zakładać się o największe pieniądze świata, że w chwili zagrożenia życia zawsze będziemy ratować drugiego człowieka, a już na pewno własną rodzinę. Niestety rzeczywistość często przerasta nasze przesadnie rozbudowane na co dzień ego. W chwili realnego zagrożenia przeciętny człowiek bierze nogi za pas i spieprza gdzie raki zimują. W autobusie nocnym ktoś kogoś dźgnął nożem? Ja nic nie widziałem! Zresztą w ogóle mnie tam nie było! Znieczulica i klasyczny lęk przed braniem odpowiedzialności za własne czyny, no bo przecież mnie też mogą dźgnąć nożem, po co się więc narażać bez sensu. Dzisiejszy świat superbohaterów tworzy już tylko w telewizji, tudzież w komiksach, ulica służy tylko do przetrwania. Niby oczywistość, ale miło, że Östlund niżej się nad tym pochylił oraz spróbował odpowiedzieć czemu tak właśnie się dzieje.

Zejście lawiny, oraz to, czego Tomas w związku z tym nie zrobił, a w sumie powinien, jest więc początkiem zagłębienia się w ogłupiałe umysły naszych dorosłych bohaterów. Z dnia na dzień zmieniają się ich, wydawać by się mogło, idealne dotąd relacje. Ebba i Tomas przestają sobie ufać, przestają ze sobą rozmawiać, nie tłumaczą, a raczej nie umieją wytłumaczyć sobie w czym tkwi realny problem. Wolą uciekać z nim na zewnątrz. Ebba bezczelnie wyrzuca to z siebie przy obcych ludziach w restauracji, a Tomas ucieka w samotność, a w konsekwencji rozkleja się i płacze jak bóbr. Ich bezradność zapoczątkowana przez zupełną błahostkę uwypukla słabość człowieka postawionego pod murem odpowiedzialności. Östlund do kompletu odwraca jeszcze na końcu role, gdzie tym razem pęka i również zawodzi sama Ebba, jakby chciał w ten sposób powiedzieć, że niekontrolowane przez nas nieprzewidywalne zachowania mogą dopaść każdego z nas, w każdej chwili i tak po prawdzie, to niewiele możemy z tym zrobić.


Osobną kwestią są walory artystyczne filmu, które stoją tu na bardzo wysokim poziomie. Idealnie dopełniają równie dobrą treść tego bardzo kameralnego i przemyślanego obrazu. Alpejski ośrodek w jakim są zakwaterowani nasi bohaterowie klimatem przypomina mi Hotel Overlook ze Lśnienia Stanleya Kubricka. I to wcale nie koniec inspiracji jego stylem. Szwed przez cały czas w podobny do Kubricka sposób umiejętnie podsyca stan niepokoju, a nawet i grozy w zupełnie normalnych, codziennych sytuacjach. Również szaleństwo oraz emocjonalne popisy Ebby i Tomasa przywodzą mi na myśl wewnętrzne przemiany małżeństwa Jacka i Wendy Torrance. Natomiast śnieżnobiałe szczyty Alp stanowią pewnego rodzaju trudny do przekroczenia mur jakim turyści są ogrodzeni od zewnętrznego świata, tak jak to właśnie miało miejsce w Lśnieniu. Tam również zaspy śniegu odseparowały hotel i jego tymczasowych gospodarzy od zdrowego rozsądku, oraz zaraziły ich umysły obłędem. Ale to jeszcze nie koniec Kubricka w Turyście. Dostrzegam tu także inspiracje… Odyseją Kosmiczną. 2001. Tak, piszę to zupełnie poważnie. Gdyby tak zastąpić górskie szczyty bezkresem kosmosu, to w połączeniu z obecną w Turyście muzyką Vivaldiego (Cztery pory roku - Lato) mielibyśmy do czynienia z podobnych rozmiarów umysłowym rozgardiaszem. Wizualnie - arcydzieło.

Wysokogórska enklawa jest także czymś w rodzaju nowoczesnego wielkomiejskiego osiedla w stylu warszawskiego Miasteczka Lemingów Wilanów wybudowanego od podstaw na uboczu miasta. Luksusowe apartamenty ogrodzone od plebsu drutem kolczastym pod napięciem oraz naćkane budkami snajperskimi stanowią przykład segregacji klasowej według aktualnego stanu salda na koncie (tudzież stanu umysłu). Zamożna społeczność, która zwykle potrafi bawić się tylko we własnym towarzystwie, kiedy wychyli nos poza granice swojego naturalnego środowiska zwyczajnie głupieje. Turysta jest więc także świetną, acz dość gorzką satyrą na współczesne relacje międzyludzkie lokowane w konkretnej grupie społecznej na podstawie której autor ogołaca człowieka z jego instynktów. Udowadnia w ten sposób, że w chwili realnego zagrożenia wszyscy jesteśmy tacy sami, tak samo równi i zupełnie bezradni, zaś na co dzień jesteśmy skuci lodem egocentryzmu. Gdy się nagle rozpuszcza, nie pozostawia na nas suchej nitki.

Turysta, acz wolę polskie, bardziej trafne tłumaczenie francuskiego oryginału - Siła wyższa - jest wyjątkową, zjawiskową i obowiązkową pozycją w noworocznym kinowym repertuarze. Według mnie leży na tej samej półce co inne mocne nieanglojęzyczne tytuły 2014 roku, które właśnie zostały nominowane do Oscarów: Mandrynki, Lewiatan, Ida, czy Dzikie historie. Jednak na ich tle wydaje się on być trochę zbyt mądry jak na IQ Amerykańskiej Akademii Filmowej, co też powinno być najlepszą jego rekomendacją. Mnie kupił, głównie obrazem, warstwą stricte wizualną, ale też sama treść wysoko zawiesza poprzeczkę i nie pozostawia widza obojętnym. Östlund bawi się trochę w Boga. Osądza, mozolnie tłumaczy, wnikliwie słucha, surowo karci oraz lituje się nad ułomnością i słabością jednostki ludzkiej. Momentami jest przerażający, innym razem się do nas uśmiecha i podaje rękę na znak pomocy. Humanitarność jest tu skryta pod grubą warstwą śniegu, ale to nie znaczy, że jest dla nas niedostępna. Czasem po prostu trzeba się do niej samemu dokopać, odkryć ją na nowo, doznać chwalebnego wstrząsu, by uratować własną duszę. Wyborne kino.

5/6

IMDb: 7,7
Filmweb: 6,6


12 komentarzy:

  1. Serio tak Ci się podobał ten "Turysta"?
    Mnie znudził, no ale może najlepsze zaczęło się dopiero później i warto wrócić do filmu i obejrzeć całość.

    To ta lawina faktycznie była kontrolowana?? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A wypadu w góry zazdroszczę. Wmawiam sobie (pocieszam się), że bez jeżdżenia na nartach to w sumie jaki sens? Co tam robić? No ale jednak...
    A Ty śmigasz na nartach bądź desce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę. Nawet reklama, która ukazała się mym oczom po wysłaniu komentarza, to "Joga w górach" :)

      Usuń
    2. Kiedyś deska, ale obecnie, to ja wolę po górach po prostu chodzić;)

      Usuń
    3. No ale jak chodzić w takim śniegu i to gdzieś wysoko w góry? :)

      A film niestety jednak nudny.
      Nie wiem czemu porównujesz go do Idy, Lewiatana, Mandarynek itp..
      Nie wiem co tak Cię zachwyciło, no ale w sumie zawsze się zgadzać we wszystkim to też byłoby nudne ;)
      A może jakoś osobiście odebrałeś ten film?
      Zobaczyłeś siebie w głównym bohaterze czy co tak Cię ujęło? ;)
      Przesadzasz też trochę, że to film dla tych mądrzejszych a jak się ktoś nie zachwyca to znaczy że płytki i z niskim IQ. :>
      A ta końcowa scena z autobusem to co to miało być?

      Usuń
    4. Scena z autobusem to odwrócenie ról. Tym razem to Ebba nie wytrzymała, spanikowała, poddała się pierwsza i uciekła, tak jak Tomas przed lawiną, który z kolei tym razem zachował się ok. Każdy ma swój próg tolerancji i akceptacji otaczających go zjawisk.

      Nie napisałem, że komu się ten film nie spodoba ten ma niskie IQ. Twierdzę tylko, że Turysta jest zbyt mądry na nominację do Oscarów.

      Usuń
    5. A widzisz. Mózg już trochę spał, bo późno było. I jak tu żyć bez wujka Ekrana? Nada sens nawet temu co wydawało się bez sensu ;)

      Usuń
  3. Również dałbym go oczko niżej od Mandarynekj i Leviafana
    (obiektywnie - nie od serca) .

    pozdr.
    art.

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem tak. Film jest bardzo szwedzki, niestety na porządku dziennym jest tam poczucie "jednostki" nawet w związku. Mentalność i maglowanie problemu z pokerową twarzą jednej ze stron również bardzo powszechne.
    Polecam zainteresowanym recenzję u mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja jeszcze nie widziałam. Muszę w końcu to nadrobić. Dzięki za wyczerpującą recenzję :)

    OdpowiedzUsuń