Birdman
reż. Alejandro González Iñárritu, USA, 2014
119 min. Imperial-Cinepix
Polska premiera: 23.01.2015
Dramat, Czarna komedia
W dość niespodziewany dla mnie sposób i na ostatniej prostej sprzedaży przedpremierowych biletów na warszawski specjalny pokaz filmów wyróżnionych na bydgoskim Camerimage znalazłem się w kinie Atlatnic, w sali B, w trzecim rzędzie, gdzieś z boku pomiędzy śmierdzącymi tacosami a ciągle dyskutującą ze sobą parką, która zdawała się mieć do przerobienia całą trylogię Sienkiewicza. Tak. Oto czarna plansza przede mną, którą w całości wypełni za chwilę jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów roku i który polską premierę ma ustaloną dopiero na koniec stycznia 2015. A ja tu, teraz, dwa miesiące wcześniej będę w doborowym gronie podziwiał Birdmana i jarał się jego blaskiem. Tej wiekopomnej chwili nie przyćmiłyby mi nawet oba boskie cycki Salmy Hayek gdyby jakimś dziwnym zrządzeniem losu znalazły się w zasięgu moich dłoni. No dobra, z tym mógłbym jeszcze polemizować...
Kiedy jeszcze w czerwcu ujrzałem pierwszy teaser Birdmana od razu uderzyła mi do głowy krzyżówka fascynacji granicząca z pewnością, iż to będzie strzał w sam środek tarczy, który w dodatku przebije ją na wylot. W niespełna półtorej minuty Inarritu w asyście zacnej i spowolnionej nuty "Crazy" Gnarlsa Barkleya (niestety w filmie jej już nie uświadczyłem) przemycił w tym małym okienku na YT wszystkie kinematograficzne fajerwerki jakie mnie kręcą najbardziej i po które jak ten bezdomny żebrak co dzień wyłażę na ulicę prosząc o jałmużnę. Szukam, ciągle poszukuję w kinie takiego soczystego gonga, który zdzieli mnie między oczy w taki sposób, że aż zobaczę wokół animowane gwiazdki. W ciągu roku zdarza mi się to może raz do trzech przypadków. Niewiele, ale kwiatów geniuszu przecież nie zbiera się całymi garściami. Arcydziełem jest jednostka mierzona w liczbie pojedynczej. Trzeba się sporo nachodzić i naschylać, by ją pośród gęstego trawnika pełnego źdźbeł przeciętności dostrzec, zerwać i zapiać z zachwytu. Inarritu, jeden z najbardziej cenionych przeze mnie współczesnych reżyserów właśnie dał mi (nam) takiego jednorożca, popełnił najlepszy film w swojej i tak już przecież ociekającej zajebistością karierze.
Trudno tak jednoznacznie i dokładnie opisać co w tych dziewięćdziesięciu sekundach mnie bezsprzecznie kupiło. Czy wracający na sam szczyt i po wielu latach tułaczki po odmętach nędznego repertuaru Michael Keaton, czy może jak zwykle genialny Ed Norton lejący się z nim na kuchennej podłodze w samych slipach, a może te futrzaste ptaszysko jako złośliwe i tkwiące w głowie Keatona przebrzmiałe już alter ego pchające go w ramiona szaleństwa? Cokolwiek to było, na wielkim ekranie pomnożyło swą ociekającą geniuszem fascynację o współczynnik nieskończoności. Myślałem, że w tym roku już nic nie osiągnie wysokiego poziomu Wielkiego piękna, ale cóż... myliłem się.
Riggan Thomson (Keaton) jest przebrzmiałą i zapomnianą już gwiazdą dawnego kasowego hitu, typowego blockbustera o super bohaterze "Birdmanie". Poznajemy go na zakręcie jego życia, na granicy jakiegokolwiek znaczenia na płaszczyźnie zawodowej jak i tej zupełnie prywatnej, rodzinnej. Widzimy go jako człowieka będącego w rozsypce emocjonalnej i na granicy załamania nerwowego, który marzy tylko o jednym - o zawodowym przebudzeniu i o powrocie na szczyt. Póki co zmaga się z głosami niedbale kołatającymi się we własnej głowie, które popychają go do rzeczy dziwnych, szalonych i mocno nieodpowiedzialnych. W takim oto rozgardiaszu umysłowym pracuje w teatrze na nowojorskim Broadwayu nad własną adaptacją sztuki, która ma dokonać przełomu w jego życiu.
Wraz z kamerą, także z pozostałymi aktorami występującymi w jego sztuce, oraz z całą pracującą przy premierze ekipą upchnięci jesteśmy w ciasnych pomieszczeniach teatru i wszystkich jego zakamarkach. Obserwujemy świat zabieganych aktorów "po godzinach", zapracowanych i pochłoniętych tylko jednym tematem - zbliżającą się wielkimi krokami premierą. W tych warunkach łatwo o wypaczenia, kłótnie, o napięte relacje międzyludzkie, co i rusz wybucha skandal, jakiś wypadek przy pracy, czy inne nieszczęście, jesteśmy także świadkami niezliczonej ilości zabawnych perypetii, wszakże mamy do czynienia z komedią, co prawda mocno zaczernioną, momentami tragikomiczną i sarkastyczną, ale jednak komedią.
Meksykański reżyser znany dotychczas z nieco rozleniwionych ujęć kamery i sztuki montażu, tym razem zaskakuje widza dynamizmem. Co prawda ciężko dziś już o coś odkrywczego w temacie technik operatorskich, niemniej Inarritu zademonstrował pewnego rodzaju novum, rozwijając może już nienową technikę zapisu o element perfekcyjności, w dodatku mnożąc go przez wysoką skalę trudności. W filmie bowiem wykorzystał motyw jednego tylko ujęcia kamery pozbawionego klasycznych cięć i przejść. Przeniknięcie z jednej sceny w drugą odbywa się tu po prostu np. wyjściem kamery za jednym z bohaterów z aktualnego pomieszczenia do drugiego, lub samoczynnym przesunięciem obiektywu w trybie rzeczywistym do kolejnej lokacji, zupełnie jakbyśmy mieli do czynienia nie ze sztuką filmową, lecz ze sceną teatralną, a obiektywem kamery byłoby nasze oko, które samoczynnie podąża tam, gdzie coś się dzieje. I ten zabieg robi film chyba w największym stopniu. Widz odnosi wrażenie, jakby wszystko toczyło się w jednej chwili, w ciągu dwóch godzin trwania filmu nieprzerywanych żadnym cięciem kamery, żadną pauzą i przerwą, jakby aktorzy na szybkości przebierali się gdzieś poza kadrem, by po chwili szybko wskakiwali w jego zasięg. Te dobre odczucia potęguje jeszcze sama scenografia i wszech lokacje, które z małymi wyjątkami nie opuszczają jednego tylko budynku. Wielkie ukłony dla autora zdjęć, montażystów i rzecz jasna, samego Inarritu. Już wiem dlaczego Birdman był wyświetlany jako film otwarcia na tegorocznym Camerimage. Toż to prawdziwy techniczny majstersztyk pod kątem stricte operatorskim. Jako cichy fan tego fragmentu sztuki filmowej jarałem się każdym ujęciem i ruchem kamery. Prawdziwa uczta dla fanatyków. Chapeau bas!
Ale Birdman to także symbole, zapożyczenia i liczne wątki dramatyczne. Już sam angaż Keatona do roli wypalonej gwiazdki filmowej ma tu podwójne dno. Na przełomie lat 80 i 90, w świecie rzeczywistym, Keaton był odtwórcą roli Batmana i sam doskonale wie jak to jest być starym i przebrzmiałym już ekranowym super bohaterem zrodzonym w komiksie. Wielki nietoperz kontra wielkie ptaszysko, do tego podobny czas jaki przeminął i powrót po latach do wielkiego kina, zupełnie jakby Keaton nie mierzył się tylko i wyłącznie z filmowym Birdmanem, ale także z rzeczywistym kacem po Batmanie jaki być może tli się gdzieś w jego głowie. Szarpiąc się z rzeczą niezwykle ambitną, jako zapomniany już aktor wysokobudżetowego i bezpłciowego kina akcji pragnie wystawić mądrą i poważną sztukę o miłości, o poszukiwaniu samego siebie, coś, co w ogóle zdaje się nie pasować do jego natury i dotychczasowej skali trudności w swojej twórczości.
Poprzez różne znaki na niebie, głosy w jego głowie, byłą żonę i zaniedbaną przez niego córkę Inarritu mówi Thomsonowi, żeby ten się nie wygłupiał, żeby dał sobie spokój z kulturą wyższą i żeby wrócił do odcinania kuponów od dawnej popularności futrzastego superbohatera. Nie mieszajmy gówna z majonezem - mówi - nie mieszajmy blockbusterów z teatrem i prawdziwą sztuką. Odbieram to też trochę jak szpilkę wbitą dzisiejszej wysokobudżetowej branży filmowej skoncentrowanej na szybkim zysku, wielkim wizualnym show i płyciźnie w treści. W dodatku Meksykańczyk robi to wyjątkowo dobrze. Z udziałem wielkich hollywoodzkich nazwisk, na Broadwayu, z pomocą zacnych kadrów, a nawet i efektów specjalnych, które w przeciwieństwie do spektakularnych produkcji, nie są tu użyte jako podmiot i orzeczenie, lecz bardziej jako dopełnienie całości. Ze smakiem.
Sam Thomson (a może bardziej Keataon?), tak jakby na złość samemu Inarritu, a już na pewno będąc w opozycji do intelektualnych płycizn branży filmowej nie poddaje się tym sugestiom. Idzie pod prąd i z uporem maniaka walczy z siłowym samozaszufladkowaniem się gdzieś pośród ikon popkultury. Ostatecznie osiąga swój cel, choć też nie tak znów do samego końca, na pewno dużo go to kosztuje, ale udowadnia przy tym, że jednak warto bić się o rzeczy wielkie, piękne i wspaniałe, warto uganiać się za ulotną mądrością, nawet, gdy wszyscy wokół mówią, żeby dać sobie spokój i kiedy PESEL twierdzi, że bardziej wypada już niańczyć wnuki, aniżeli fruwać wysoko jak te super ptaszysko właśnie. Wspaniała jest to opowieść o sile uporu, także o pierwiastku szaleństwa jaki tkwi w każdym z nas. Film inny niż wszystkie, wszak bardziej przypomina oglądaną na żywo sztukę teatralną, niż kino jakim karmieni jesteśmy na co dzień. Pragnę go obejrzeć jeszcze kilka razy, a to bardzo rzadko mi się zdarza. Kapitalna realizacja, montaż, zdjęcia, no i gra aktorska. Tak, powiadam wam, chcę Oscara dla Keatona. Czy ktoś może założyć taką grupę na fejsie?
Ale i poza nim wszyscy zagrali tu jak z nut. Emma Stone? Dotąd nie traktowałem jej jak aktorki. Ale gdy tylko wygłosiła jeden monolog, to aż przeszły mnie ciarki. Edward "wzwód" Norton? Jego wielkości chyba nikt już nie kwestionuje, ja tym bardziej nie mam odwagi. Nieco już wychudzony Zach Galifianakis w trochę poważniejszej roli niż to z czego jest zwykle kojarzony, to także sama radość i słodycz. Do tego świetna jak zawsze Naomi Watts, wszystko się tu tak po prostu idealnie zazębia i pięknie uzupełnia. Po wyjściu z kina miałem wrażenie, że wychodzę z Teatru Wielkiego, z premiery jakiejś niezwykłej sztuki. Inarritu zdaje się świetnie bawić używając przy tym wielu różnych konwencji kina i sposobów na prowadzenie dialogu z widzem. Czuć u niego także jakiś niedefiniowalny pierwiastek pozwalający zbudować opisywany przez siebie świat w sposób iście magiczny, a nawet i lekko surrealistyczny, pozbawiony norm i zasad, a przy tym tak zwyczajnie mądry.
Birdman to coś więcej niż film, to arcydzieło, Himalaje kinematografii, geniusz. Film, o którym za 50 lat będą rozmawiać na wykładach o dziejach filmu. Aż chyba się przejdę na niego jeszcze raz w styczniu. Wam też radzę, już teraz szykujcie się na epicki wpierdol taśmą filmową.
6/6
IMDb: 8,8
Filmweb: 8,2
reż. Alejandro González Iñárritu, USA, 2014
119 min. Imperial-Cinepix
Polska premiera: 23.01.2015
Dramat, Czarna komedia
W dość niespodziewany dla mnie sposób i na ostatniej prostej sprzedaży przedpremierowych biletów na warszawski specjalny pokaz filmów wyróżnionych na bydgoskim Camerimage znalazłem się w kinie Atlatnic, w sali B, w trzecim rzędzie, gdzieś z boku pomiędzy śmierdzącymi tacosami a ciągle dyskutującą ze sobą parką, która zdawała się mieć do przerobienia całą trylogię Sienkiewicza. Tak. Oto czarna plansza przede mną, którą w całości wypełni za chwilę jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów roku i który polską premierę ma ustaloną dopiero na koniec stycznia 2015. A ja tu, teraz, dwa miesiące wcześniej będę w doborowym gronie podziwiał Birdmana i jarał się jego blaskiem. Tej wiekopomnej chwili nie przyćmiłyby mi nawet oba boskie cycki Salmy Hayek gdyby jakimś dziwnym zrządzeniem losu znalazły się w zasięgu moich dłoni. No dobra, z tym mógłbym jeszcze polemizować...
Kiedy jeszcze w czerwcu ujrzałem pierwszy teaser Birdmana od razu uderzyła mi do głowy krzyżówka fascynacji granicząca z pewnością, iż to będzie strzał w sam środek tarczy, który w dodatku przebije ją na wylot. W niespełna półtorej minuty Inarritu w asyście zacnej i spowolnionej nuty "Crazy" Gnarlsa Barkleya (niestety w filmie jej już nie uświadczyłem) przemycił w tym małym okienku na YT wszystkie kinematograficzne fajerwerki jakie mnie kręcą najbardziej i po które jak ten bezdomny żebrak co dzień wyłażę na ulicę prosząc o jałmużnę. Szukam, ciągle poszukuję w kinie takiego soczystego gonga, który zdzieli mnie między oczy w taki sposób, że aż zobaczę wokół animowane gwiazdki. W ciągu roku zdarza mi się to może raz do trzech przypadków. Niewiele, ale kwiatów geniuszu przecież nie zbiera się całymi garściami. Arcydziełem jest jednostka mierzona w liczbie pojedynczej. Trzeba się sporo nachodzić i naschylać, by ją pośród gęstego trawnika pełnego źdźbeł przeciętności dostrzec, zerwać i zapiać z zachwytu. Inarritu, jeden z najbardziej cenionych przeze mnie współczesnych reżyserów właśnie dał mi (nam) takiego jednorożca, popełnił najlepszy film w swojej i tak już przecież ociekającej zajebistością karierze.
Trudno tak jednoznacznie i dokładnie opisać co w tych dziewięćdziesięciu sekundach mnie bezsprzecznie kupiło. Czy wracający na sam szczyt i po wielu latach tułaczki po odmętach nędznego repertuaru Michael Keaton, czy może jak zwykle genialny Ed Norton lejący się z nim na kuchennej podłodze w samych slipach, a może te futrzaste ptaszysko jako złośliwe i tkwiące w głowie Keatona przebrzmiałe już alter ego pchające go w ramiona szaleństwa? Cokolwiek to było, na wielkim ekranie pomnożyło swą ociekającą geniuszem fascynację o współczynnik nieskończoności. Myślałem, że w tym roku już nic nie osiągnie wysokiego poziomu Wielkiego piękna, ale cóż... myliłem się.
Riggan Thomson (Keaton) jest przebrzmiałą i zapomnianą już gwiazdą dawnego kasowego hitu, typowego blockbustera o super bohaterze "Birdmanie". Poznajemy go na zakręcie jego życia, na granicy jakiegokolwiek znaczenia na płaszczyźnie zawodowej jak i tej zupełnie prywatnej, rodzinnej. Widzimy go jako człowieka będącego w rozsypce emocjonalnej i na granicy załamania nerwowego, który marzy tylko o jednym - o zawodowym przebudzeniu i o powrocie na szczyt. Póki co zmaga się z głosami niedbale kołatającymi się we własnej głowie, które popychają go do rzeczy dziwnych, szalonych i mocno nieodpowiedzialnych. W takim oto rozgardiaszu umysłowym pracuje w teatrze na nowojorskim Broadwayu nad własną adaptacją sztuki, która ma dokonać przełomu w jego życiu.
Wraz z kamerą, także z pozostałymi aktorami występującymi w jego sztuce, oraz z całą pracującą przy premierze ekipą upchnięci jesteśmy w ciasnych pomieszczeniach teatru i wszystkich jego zakamarkach. Obserwujemy świat zabieganych aktorów "po godzinach", zapracowanych i pochłoniętych tylko jednym tematem - zbliżającą się wielkimi krokami premierą. W tych warunkach łatwo o wypaczenia, kłótnie, o napięte relacje międzyludzkie, co i rusz wybucha skandal, jakiś wypadek przy pracy, czy inne nieszczęście, jesteśmy także świadkami niezliczonej ilości zabawnych perypetii, wszakże mamy do czynienia z komedią, co prawda mocno zaczernioną, momentami tragikomiczną i sarkastyczną, ale jednak komedią.
Meksykański reżyser znany dotychczas z nieco rozleniwionych ujęć kamery i sztuki montażu, tym razem zaskakuje widza dynamizmem. Co prawda ciężko dziś już o coś odkrywczego w temacie technik operatorskich, niemniej Inarritu zademonstrował pewnego rodzaju novum, rozwijając może już nienową technikę zapisu o element perfekcyjności, w dodatku mnożąc go przez wysoką skalę trudności. W filmie bowiem wykorzystał motyw jednego tylko ujęcia kamery pozbawionego klasycznych cięć i przejść. Przeniknięcie z jednej sceny w drugą odbywa się tu po prostu np. wyjściem kamery za jednym z bohaterów z aktualnego pomieszczenia do drugiego, lub samoczynnym przesunięciem obiektywu w trybie rzeczywistym do kolejnej lokacji, zupełnie jakbyśmy mieli do czynienia nie ze sztuką filmową, lecz ze sceną teatralną, a obiektywem kamery byłoby nasze oko, które samoczynnie podąża tam, gdzie coś się dzieje. I ten zabieg robi film chyba w największym stopniu. Widz odnosi wrażenie, jakby wszystko toczyło się w jednej chwili, w ciągu dwóch godzin trwania filmu nieprzerywanych żadnym cięciem kamery, żadną pauzą i przerwą, jakby aktorzy na szybkości przebierali się gdzieś poza kadrem, by po chwili szybko wskakiwali w jego zasięg. Te dobre odczucia potęguje jeszcze sama scenografia i wszech lokacje, które z małymi wyjątkami nie opuszczają jednego tylko budynku. Wielkie ukłony dla autora zdjęć, montażystów i rzecz jasna, samego Inarritu. Już wiem dlaczego Birdman był wyświetlany jako film otwarcia na tegorocznym Camerimage. Toż to prawdziwy techniczny majstersztyk pod kątem stricte operatorskim. Jako cichy fan tego fragmentu sztuki filmowej jarałem się każdym ujęciem i ruchem kamery. Prawdziwa uczta dla fanatyków. Chapeau bas!
Poprzez różne znaki na niebie, głosy w jego głowie, byłą żonę i zaniedbaną przez niego córkę Inarritu mówi Thomsonowi, żeby ten się nie wygłupiał, żeby dał sobie spokój z kulturą wyższą i żeby wrócił do odcinania kuponów od dawnej popularności futrzastego superbohatera. Nie mieszajmy gówna z majonezem - mówi - nie mieszajmy blockbusterów z teatrem i prawdziwą sztuką. Odbieram to też trochę jak szpilkę wbitą dzisiejszej wysokobudżetowej branży filmowej skoncentrowanej na szybkim zysku, wielkim wizualnym show i płyciźnie w treści. W dodatku Meksykańczyk robi to wyjątkowo dobrze. Z udziałem wielkich hollywoodzkich nazwisk, na Broadwayu, z pomocą zacnych kadrów, a nawet i efektów specjalnych, które w przeciwieństwie do spektakularnych produkcji, nie są tu użyte jako podmiot i orzeczenie, lecz bardziej jako dopełnienie całości. Ze smakiem.
Sam Thomson (a może bardziej Keataon?), tak jakby na złość samemu Inarritu, a już na pewno będąc w opozycji do intelektualnych płycizn branży filmowej nie poddaje się tym sugestiom. Idzie pod prąd i z uporem maniaka walczy z siłowym samozaszufladkowaniem się gdzieś pośród ikon popkultury. Ostatecznie osiąga swój cel, choć też nie tak znów do samego końca, na pewno dużo go to kosztuje, ale udowadnia przy tym, że jednak warto bić się o rzeczy wielkie, piękne i wspaniałe, warto uganiać się za ulotną mądrością, nawet, gdy wszyscy wokół mówią, żeby dać sobie spokój i kiedy PESEL twierdzi, że bardziej wypada już niańczyć wnuki, aniżeli fruwać wysoko jak te super ptaszysko właśnie. Wspaniała jest to opowieść o sile uporu, także o pierwiastku szaleństwa jaki tkwi w każdym z nas. Film inny niż wszystkie, wszak bardziej przypomina oglądaną na żywo sztukę teatralną, niż kino jakim karmieni jesteśmy na co dzień. Pragnę go obejrzeć jeszcze kilka razy, a to bardzo rzadko mi się zdarza. Kapitalna realizacja, montaż, zdjęcia, no i gra aktorska. Tak, powiadam wam, chcę Oscara dla Keatona. Czy ktoś może założyć taką grupę na fejsie?
Ale i poza nim wszyscy zagrali tu jak z nut. Emma Stone? Dotąd nie traktowałem jej jak aktorki. Ale gdy tylko wygłosiła jeden monolog, to aż przeszły mnie ciarki. Edward "wzwód" Norton? Jego wielkości chyba nikt już nie kwestionuje, ja tym bardziej nie mam odwagi. Nieco już wychudzony Zach Galifianakis w trochę poważniejszej roli niż to z czego jest zwykle kojarzony, to także sama radość i słodycz. Do tego świetna jak zawsze Naomi Watts, wszystko się tu tak po prostu idealnie zazębia i pięknie uzupełnia. Po wyjściu z kina miałem wrażenie, że wychodzę z Teatru Wielkiego, z premiery jakiejś niezwykłej sztuki. Inarritu zdaje się świetnie bawić używając przy tym wielu różnych konwencji kina i sposobów na prowadzenie dialogu z widzem. Czuć u niego także jakiś niedefiniowalny pierwiastek pozwalający zbudować opisywany przez siebie świat w sposób iście magiczny, a nawet i lekko surrealistyczny, pozbawiony norm i zasad, a przy tym tak zwyczajnie mądry.
Birdman to coś więcej niż film, to arcydzieło, Himalaje kinematografii, geniusz. Film, o którym za 50 lat będą rozmawiać na wykładach o dziejach filmu. Aż chyba się przejdę na niego jeszcze raz w styczniu. Wam też radzę, już teraz szykujcie się na epicki wpierdol taśmą filmową.
6/6
IMDb: 8,8
Filmweb: 8,2
To okrutne pisać taką recenzję wiedząc, że inni muszą teraz czekać grubo ponad mc, by móc zobaczyć ten film ;)
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz czekam na wpierdol :D
Ps. A póki co czekam na "Obce ciało", gdyż teaser mnie zaciekawił a dopiero później zajarzyłam, że to przecież film Zanussiego i to w dodatku ten, który także dostał u Ciebie dobrą notę ;)
OdpowiedzUsuńI chyba tylko u Ciebie (przynajmniej z tych kilku recenzyjek co widziałam), no ale zapewne to inni się nie znają :)
Wpierdol właśnie zaliczony.
OdpowiedzUsuńBezsprzecznie najlepszy film z kandydatów do Oscara!
Tylko czy TAKI film ma szansę wygrać?
(Obawiam się że nie.)
SPOJLER
I ta gra emocjami, gdy myślisz, że już koniec.. zostajesz z otwartą gębą, mokrymi oczami i uczuciem, że dawno żaden film tak tobą nie trzepnął...
A tu AHAHA..
To jeszcze nie koniec :)
Myślisz sobie: "Ale czy nie byłoby lepiej gdyby TAK się jednak skończyło? Tam na scenie.."
A tu znowu zwrot akcji..
Ale to zakończenie takie jakieś...
Jak je rozumieć? :)
Norton też świetny. Właściwie to póki był na ekranie, trudno było się zdecydować, który z nich lepszy (Keaton czy Norton).
Ufff.. Na razie tyle. Muszę ochłonąć. ;)
Pierwsza refleksja po wstępnym ochłonięciu?
UsuńI tak pójdę do kina, by film zobaczyć raz jeszcze, bo to wstyd i profanacja oglądać go na...
nawet nie powiem na czym.
No ale czy to moja wina, że zupełnie niespodziewanie "się trafiło" obejrzenie? ;)
Twoja wina...
UsuńCzłowiek który wie czego chce , ogląda to na co ma ochotę i kiedy ma ochotę ( na pewno nie "z doskoku")
Na "niespodziewane okazje" rzucają się tylko ci którzy nie posiadają wiedzy - dlatego są to dla nich okazje ;) .
U welcome.
Nie ma jak głupie (delikatnie rzecz ujmując) komentarze, gdy piszący się "wymądrza" nie mając nawet pojęcia o co chodzi.
UsuńW sumie to nie chce mi się nawet tego komentować, bo trzeba by obalać każde jedno zdanie, które z rzeczywistym stanem rzeczy ma wspólnego NIC.
Okazja była niespodziewana bo do premiery kinowej było jeszcze trochę czasu. Tymczasem film był oczekiwany od dawna i dlatego właśnie była to mega niespodzianka.
Pojmujesz czy za trudne?
Bez odbioru
Przepraszam nie powinienem , ja również czasem kradnę filmy z sieci :(
UsuńWyobraź sobie że nie było żadnej kradzieży.
UsuńZNOWU "pudło" ;)
Tylko kto ma teraz dostać Oscara za drugoplanową rolę męską? :(
OdpowiedzUsuń(Simmons czy Norton)
Chyba jednak Simmons, co nie?
Ale może Keaton dostanie za główną rolę męską.
No i film może za scenariusz czy reżyserię coś dostanie?
Widzisz szanse na główną wygraną "Birdmana" jako film?
Jako film to nie bardzo. Tu to bardziej "Boyhood". "Birdman" ma według mnie szanse tylko w pierwszym planie męskim i w najlepszym scenariuszu oryginalnym. Ale dla mnie to film kompletny. Takim produkcjom Oscary tylko wadzą.
UsuńNo czyli się zgadzamy co do "Birdman'a" w każdej jednej kwestii.
UsuńAle że "Boyhood" zwycięzcą? Mówisz? No w sumie to wszystko możliwe.
Aha, jeszcze zakończenie miałeś mi objaśnić ;)
UsuńNo i nie zdradzisz mi/nam jak zinterpretowałeś zakończenie? ;)
Usuń"Na gorąco" i czy ew po przemyśleniu ("na zimno") coś się zmieniło.
I co, byłeś jeszcze raz w kinie?
Czy już raczej w domu będziesz go molestował? :)
Nie zdradzę, bo też jeszcze z samym sobą nie ustaliliśmy jednej wersji;)
Usuń:)
UsuńJak ustalicie to daj znać ;)
Bo my też się nie możemy zdecydować.
Choć pewnie interpretacja otwarta/dowolna-wedle uznania, no ale to tym ciekawsze jak ludzie sobie tłumaczą ów zakończenie.
By mieć pewność trzeba by było zapytać Alejandra co autor miał na myśli.
No i został wczoraj Birdman najlepszym filmem roku 2014r, w konkursie, który ponoć przeciera szlaki Oscarom.
Hmm.. Skoro nie chcemy żeby dostał Oscara to pewnie dostanie :p
Choć to znowu nie do końca tak że nie chcemy, co nie? ;)
Zadziwiające jak różny może być ludzki odbiór filmu
(choć w sumie to że ludzie różni są to normalne:))
Wg jednej z opinii, dziś przeleconych przeze mnie, znalazła się np taka, że najciekawsza scena w filmie to była jak bohaterowi się drzwi zatrzasnęły (w sensie że reszta generalnie do bani, więc o co tyle hałasu) :>
Najbardziej nurtuje mnie czy to był samobój..
UsuńAle jeśli weźmiemy reakcję córki plus to że już wcześniej latał (czy raczej "latał" zważywszy na scenę z taksówkarzem upominającym się o zapłatę po "przelocie":)) no to chyba jednak można się ku optymistyczniejszej wersji skłaniać, że raczej symbolizowało to wyzwolenie itp.. ?
Ajj kurcze, każą człowiekowi myśleć zamiast kawę na ławę ;/
Absolutnie się z Tobą zgadzam! Wczoraj widziałam "Birdmana" i w głowie miałam identyczne myśli: rewelacyjny pod względem realizacyjnym i koncepcyjnym, technicznie i scenariuszowo dopracowany, a aktorsko zaskakujący, powalający wręcz. Film roku! Zdecydowanie jeden z lepszych.
OdpowiedzUsuńAle ktoś Ci komentarzy nastukał :P
OdpowiedzUsuńRekord blogowy chyba.
Choć nie, jeszcze więcej widzę przy Whiplash (ale sporo na inny temat).
Trzeba więc TU jeszcze z dziesięć dostukać co by wygrywał Birdman :)
Drodzy czytelnicy, piszcie swoje interpretacje zakończenia.
(Bo powtarzanie 10x że film był zjbsty będzie nudne:) no chyba że chcecie się podzielić głębszymi osobistymi refleksjami i odczuciami)
Upss.. Chyba się szarogęszę? ;P
Gdyby się jeszcze te komentatory podpisywały, to byłoby miło, bo sam już nie wiem z kim rozmawiam, z jedną, czy może z pięcioma osobami;)
UsuńNo jak nie wiesz jak wiesz :)
UsuńDla czytelnika to faktycznie każdy Anonimowy jest nierozróżnialny, ale dla właściciela bloga to raczej chyba żadna zagadka? ;)
Właśnie było to ostatnio obiektem mych rozmyślań :)
A właściwie co to za różnica czy jedna czy pięć osób coś komentuje itp :) Gorzej gdyby jedna udawała pięć osób gadając sama ze sobą :)
UsuńW sumie to przez brak opcji wpisywania nicka/imienia, ale faktycznie równie dobrze można jakąś parafkę trzasnąć na koniec komentarza.
Jeśli bardzo nalegasz to na przyszłość będę się oznaczać, tzn swoje komentarze :)
O! Widzę, że zmiany jakieś w stacjonarnej wersji tła bloga :)
UsuńSkoro już akurat tu nawijam, to przy okazji sobie jeszcze skomentuję przeczytanego przed chwilą njusa..
UsuńNosz kurrr.. cze, czeka człowiek cały dzień a na dobranoc ci mówią że cierpliwość jest cnotą i żebyś se poczekał jeszcze 6 dni :]
To ile jeszcze trzeba nastukać żeby pod Birdmanem było najwięcej komentarzy? :)
UsuńEj, gdzie te komentatory się pochowały? :)
Jeszcze trzy i będzie rekord;)
Usuń40!
UsuńJedziemy do 50tki? :D
Ale jakoś się nie kwapią komentatory do dzielenia się swoją interpretacją zakończenia itp..
Nikt też się nie odważył zamieścić negatywną opinię (czy negatywnej opinii?) ;)
A i nie wszystkie komentarze tyczą Birdmana, ale większość :)
Najzabawniej wygląda jak pod długaśnym wpisem (który zabrał pewnie sporo czasu) znajduje się dwuwyrazowa czy podobnie krótka odp (która zabrała kilka sekund) :)
No ale faktycznie, niektóre komentarze to, jak ktoś to określił, MASAKRA. Dobrze że chociaż mają ludzie trochę samokrytyki ;P
Ale numer. Zasnęło mi się u Ciebie
OdpowiedzUsuń(tu na blogu-żeby była jasność i kobita awantury nie robiła:p)
I dawno mi się tak dobrze nie spało!
Co jest w sumie komplementem 4U, bo jak ktoś gdzieś zasypia i śpi jak zabity, tzn że mu dobrze, bezpiecznie itp.. :)
Początek komentarza przy którym dopadł mnie sen:
Dla jednych film roku, dla innych ściema roku.
Widzę że głosy krytyczne, bądź choćby nie podzielające zachwytu, wcale nie są takie sporadyczne.
Więc to chyba nadmierny optymizm z tym, że niby 10 osób pod rząd miałoby się zachwycać.
I tyle wystarczy. Co do reszty, to niedziwne że sen zmorzył nad takim bla bla..
O poranku rzeczy wyglądają inaczej niż pod osłoną nocy :)
(nie tylko RZECZY:>)
Miłego dnia
(i dzięki za nocleg:))
Chyba to znak że muszę od Ciebie odpocząć. Zgadnij kto mi się przed chwilą przyśnił?
UsuńPorypana krótkometrażówka, ale zupełnie nie wiem czemu w ostatniej scenie dziewczyna która szła z naprzeciwka pokazała Ci cycki 8)
(JAK BUM CYK CYK! TRUE STORY :))
I prawidłowa reakcja :D
UsuńTaaak? A dla mnie było zagadką co ma Ekran wspólnego z cyckami ;D
Usuń(czemu akurat cycki?? czemu akurat taka scena? bo to że akurat Ekran mi się przyśnił to jeszcze można łatwo wytłumaczyć:))
Boszsze, jak tak potem czytam te komentarze to żałuję że nie mam opcji USUŃ.
Masakra 8)
Co mam wspólnego z cyckami? Kobieto, jestem samcem, seksistą, cycki są moim paliwem :D
UsuńEj no to przecie ironia była! :)
UsuńMoże nie tyle IRONIA co uśmiech-szeroki jak widać i z przymrużeniem oka.
UsuńNa emotki trzeba patrzeć a poza tym...
chyba by trzeba Ekrana znać od 15min by zadawać na poważnie takie głupie pytania co ma wspólnego Ekran z cyckami :)
Już choćby to że akurat coś takiego się przyśniło mówi samo za siebie ;)
Oznajmiam iż od tej chwili nie będę już czytać żadnych opinii o Birdmanie. Jak przypadkiem na coś wpadnę to zamknę oczy.
OdpowiedzUsuńZaczyna już mnie wkurzać krytyka tego filmu.
Może nie tyle krytyka, bo do tego każdy ma prawo, co obraźliwa krytyka. I filmu i samego Iñárritu. Przeważnie spod palcy (czy tam palców:)) wielkich znaffcuw kina. Nie będę nawet cytować co by nie roznosić tej zarazy :>
Dobra, resztę skasuję bo mnie poniosło a nie chcę nikogo obrażać.
"Birdman" & Alejandro-take it easy-i tak jesteście najlepsi.
Uznanie od takich malkontentów jak ja czy Ekran jest warte więcej niż od stu krytyków (którym nomen omen poświęcono w filmie kilka minut) ;)
Do Oscarów resetuję się z czytania czegokolwiek o filmach itp..
(od pisania też;))
A Ekran obejrzał już wszystko? Będą jeszcze jakieś recki nominowanych filmów?
Teraz polskich filmów jest sporo do obejrzenia.
Carte blanche, Hiszpanka, Fotograf, Ziarno prawdy, a za chwilę kolejne. Ekran już coś widział? Bo w sumie Ekran pisze obszerne recenzje o wybranych filmach a ogląda ich (filmów) na pewno dużo więcej. Więc może by tak poświęcać choć jedno zdanie pozostałym?
Raz-ot tak po prostu, by inni mogli poznać opinię.
Dwa-by ci o podobnych gustach filmowych wiedzieli co mogą odłożyć na "kiedyśtam gdy się trafi" a na co warto wysupłać te parę złociszy.
Bo prawda jest chyba raczej taka, że ci co chodzą dużo do kina, na każdy nowy film itp, to przeważnie są ci co nie muszą płacić 20zł za bilet. A ja niestety nie należę do tych którym wpadają zaproszenia i różnorakie okazje.
Cóż.. trzeba było zostać blogerem (albo chociaż obrotnym człowiekiem) ;(
Ok. Odlatuję.
(w sensie że stąd, z bloga).
Ciepło tu i fajnie, ale trzeba w końcu lecieć do ciepłych krajów, bo ponoć zima nadchodzi. A wiadomo że zima dla nas ptaków to zło.
Choć z drugiej strony, na miesiąc to się już nie bardzo opłaca. Namacha się człowiek tzn ptak skrzydłami a to już wracać trzeba będzie. Może tu na blogu gniazdko uwiję a Ekran będzie mnie dokarmiał? He he.. Będę osobistym Birdmanem. Ale obiecuję że pohamuję ironiczne krakanie nad uchem. Będę tylko leżeć i jeść (i świergotać same ładne melodie:))
Żarty żartami, ale fajnie byłoby mieć skrzydła i móc sobie latać, co nie?
(Co za odkrycie! Ikar wpadł na to już ładnych kilka lat temu;))
Może w kolejnym wcieleniu? Who knows :)
Troskliwym czytelnikom, którzy sugerowaliby wizytę u psychiatry, oznajmiam, że (niestety?) nie ma na to lekarstw 8)
Dzióbek :*
(Swoją drogą ileż zastosowań ma to słowo..
zrobić dzióbek, dać dzióbka, dać W dzióbka, dać do dzióbka, jeść z dzióbka, kłapać dzióbkiem..
co tam jeszcze? :D )
Po obejrzeniu serialu "Wataha" (totalny przypadek bo nie oglądam raczej seriali) już sama nie wiem czy chcę być ptakiem czy wilkiem.
UsuńAle wiem że tęskno mi w Bieszczady. Auuu... ;)
Wczoraj planowałam rozwinąć wątek serialu itd, no ale wystarczy tego rozpisywania i prywaty ;)
A tak jeszcze na marginesie..
UsuńCo do Twej prośby/sugestii by Anonimy się podpisywały-co proponujesz byś wiedział że ja to ja? :)
"Ta od ptaszka" brzmi trochę dwuznacznie :P
"Tu ćwierka świruska"? 8)
No bo jak np będę dawała dzióbka pod każdym komentarzem to w końcu Twa kobita się wkurzy :)
Zaproponuj coś.
Kiedyś, kilka lat temu, gdy czytywałam blogi nie tylko filmowe, to podpisywałam się np "A'.. czy jakąś inną literą. I słowo daję, że nikt się wtedy tak nie podpisywał. A przynajmniej ja się nie natknęłam. No ale później zaczęli papugować i dziś to już powszechny "podpis".
To może "W" jak wariatka? ;p
A poza tym, właściciel bloga i tak ma chyba wgląd w IP itp, więc wie które komentarze należą do tej samej osoby?
Czy też to dużo zachodu by sprawdzać i prościej byłoby jednak wiedzieć, choćby po tej jednej literce w podpisie, że to właśnie ta wariatka od ptaszka pisze? ;)
!@#$, skasował się komentarz (długi:) nawet było post scriptum iż przyczyniam się nie tylko do rekordu ilości komentarzy ale także ich długości)
UsuńJuż mi się nie chce drugi raz pisać, no ale spróbuję krótko.
Otóż o wilku mowa a tymczasem "Wataha" została nominowana do Orłów.
No to trzymam kciuki, choć jest się do czego czepiać (choćby do zakończenia i tego że zostało wiele pytań bez odp.. no ale chyba chcieli zrobić furtkę do drugiej serii.. BŁĄD.. powinni zrobić jeszcze jeden odcinek i wszystko wyklarować, tym bardziej że chyba jednak nie będzie drugiej serii (?)).
Baj de łej - oglądałeś?
Takie seriale to mogę oglądać (czasem) czy wręcz połknąć na raz, bo Wataha cała w ciągu 5h została "wciągnięta". A nie że niewiadomo ile serii i odcinków.
Co do filmów fabularnych to właściwie wszystkie rozdania (nominacje do Orłów) ograniczyły się do trzech filmów (Miasto 44, Bogowie, Jack Strong).
W pierwszej chwili to zadziwia, bo rok temu było dużo więcej filmów z tego co kojarzę, no ale po namyśle to faktycznie nie przychodzą do głowy inne tytuły. Hmm..
No to w takim razie niech zgarnia nagrody "Miasto 44". Zasłużył sobie Komasa.
Wprawdzie przyznaję (bez skruchy;)) że "Bogowie" ciągle jeszcze czekają na swój czas, tudzież okazję do obejrzenia, ale nie sądzę by obejrzenie wiele zmieniło.
A Ty chyba też trochę po macoszemu traktujesz polskie filmy, bo nie kojarzę byś dzielił się opiniami co do wspomnianych trzech (z góry sorry jeśli pamięć mnie zawodzi... bo czy aby jednak nie było recki o Strongu?:) choć nawet nie chodzi mi o klasyczne obszerne recki, tylko o napomknięcie i opinie o filmie).
Z tegorocznych też zapewne nie tylko Hiszpanki jeszcze nie widziałeś.
(To nie zarzut, tym bardziej że ja też rzadko oglądam polskie filmy na bieżąco.)
No dobra. To tyle. I to niby jest to KRÓTKO? :] No ale krócej niż pierwsza wersja.
(Aha a tam wyżej to miało być "ćwierka świrek" a nie świruska. Ha ha.. Tu ptasie radio.. 8) )
Ps. A jednak dobrze mi zaświtało, że chyba jednak o Silnym Jacku to nawet cała recka była.
UsuńBYŁA ;)
Ps2. Była też o Mieście 44.
UsuńNo to nie wiem co mi się pomajtało, że nie pisałeś recki o Mieście, bo wcześniej pisałeś o "Powstaniu Warszawskim" i nie było sensu powielać tematu (jedynie ew wspomnieć w zbiorczej recce np).
No to powiedz jeszcze że o Bogach gdzieś coś było a zrobi mi się niemal wstyd ;)
Choć z drugiej strony trudno wymagać by dokładnie pamiętać każdą recenzję :)
Przeczytałam Twą mowę obronną co do Birdmana na FB. Napisałeś częściowo to co ja chciałam napisać tylko już mi się nie chciało rozpisywać, obrażać czyjąś inteligencję tudzież płytkość duchową (bo i tak można by odbijać piłeczkę w stosunku do niektórych zarzutów) itp itd..
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej wkurzają porównania do Coehlo, teksty o wydmuszce, ściemie roku etc..
(Choć Coehlo wcale nie był znowu taki płytki, zwłaszcza w pierwszych książkach:))
Przyznam, że gdy jeszcze krytyka nie była tak obszerna, to gdy trafiłam pierwszy raz na negatywną ocenę byłam tak zaskoczona, że nawet pozwoliłam sobie na osobistą wycieczkę w stylu "Oceń film a powiem ci kim jesteś" :>
No ale nie ma sensu wzajemnie się obrażać itd..
Normalne że każdy ma inną wrażliwość, osobowość, dużo chyba też zależy od momentu/etapu życia w jakim sami jesteśmy (dlatego np mnie tak za gardło złapały niektóre sceny), doświadczeń itp..
(Tak samo jak tydz temu ryczałam na Mieście 44 i kompletnie nie kumałam jak można było krytykować ów film.)
No ale niby rozumiem że gusta że to i śmo, ale wkurzyła mnie fala krytyki która wyszła od "osób z branży" i potem już się posypało..
Bo to że "zwykły widz" sobie krytykuje to ma prawo. KAŻDY oczywiście ma prawo, ale co innego zwykła merytoryczna krytyka a co innego krytyka obraźliwa i w stosunku do filmu i w stosunku do reżysera i do tych którzy uważają Birdmana za film roku.
No ale głosów zachwytu też nie brakuje.
Równowaga w przyrodzie musi być ;)
Chyba jedynie opinie o Whiplash były nadzwyczaj jednogłośne.
Jedna uwaga: szlak to jest w górach a trafia nas szlaG ;)
(A Ty już byłeś w tych górach?)
Ten szlak to mnie prześladuje od lat. Ciągle popełniam ten sam błąd. Freud, czy ki chuj? ;) W góry dopiero za kilka tygodni. Mała obsuwa niestety.
UsuńNo to teraz będziesz już wiedział, że szlak to jest w górach ;) Czasem trzeba sobie z czymś tak właśnie kojarzyć. U mnie to się sprawdza-akurat nie w przypadku szla.. (jak to odmienić?? szlaGU?:)) ale miewam ostatnio problemy z innymi wyrazami czy zasadami. Wręcz stwierdziłam, że chyba wrócę do podręczników, a już zwłaszcza w temacie interpunkcji, bo w internecie przestał człowiek zwracać na nią uwagę i w końcu pozapominał jak powinna ona wyglądać poza oczywistymi przypadkami.
UsuńZa kilka tygodni to zima się skończy ;)
No ale w sumie do łażenia to nawet lepiej gdy nie będzie dużych mrozów-a takie się zapowiadają w najbliższym czasie.
Co do polskich filmów (i oglądania ich z opóźnieniem), to dopiero przedwczoraj zaliczyłam w końcu "Służby specjalne"
OdpowiedzUsuńUfff.. Wiele pytań się ciśnie, choć sam film już jakiegoś wielkiego wrażenia nie zrobił gdy człowiek wiedział czego się spodziewać.
ALE czy mógłbyś mi wytłumaczyć zakończenie?
SPOJLERY
Że cała trójka poszła do odstrzału?
No bo to że przyszedł "kurier" do jednego z bohaterów to raczej jasne, no ale ten drugi zgodził się przecież na dalszą współpracę.
Więc jak rozumieć tę końcową scenę gdy dzwoni doktor i jednak chce zrobić nowe badania?
To z tym rakiem też coś manipulowali?
A to że go ktoś potrącił/wpadł na niego po tym telefonie, to ja w pierwszej chwili odebrałam jako egzekucję ichnimi metodami, no ale skoro chciał współpracować?
Czyli że Białko też się długo nie nacieszyła nowym życiem? No bo należy rozumieć że i ona została zlikwidowana?
I czemu właściwie popełnił samobójstwo ten jej wuj, który nadzorował to wszystko?
Heh.. To tylko drobne pytania co do samego zakończenia a ileż pytań i refleksji po całym filmie..
Z jednej strony bardzo bym chciała poczytać książki opisujące całą prawdę, bądź poznać tę prawdę z innych źródeł, z drugiej strony im mniej wiesz tym spokojniej śpisz:] A książki się nigdy nie ukażą-wiadomix. Nawet książkę Sławka Opali zablokowali (na wieki wieków). Też tak naprawdę niewiadomo czy popełnił samobójstwo czy "samobójstwo".
Choć ONI są na tyle bezkarni że nawet gdyby ujawnić pewne rzeczy, ot choćby tak jak w tym filmie, to w niczym to nie zaszkodzi. Przecież nigdy nie ukazał by się taki film gdyby stwarzał poważne zagrożenie. Ot choćby w temacie Blidy czy Leppera-dawno wszystko pozamiatane. A "zwykły człowiek" prawdy nigdy nie pozna. Ba! Może nawet policja jej nie zna.
Przerażające jest to wszystko. Tak jak np dzisiaj czytałam o sprawie Ziętary, o założycielu m.in Elektromisu i Biedronki etc..
Sprawa Ziętary za chwilę będzie umorzona. Podejrzani pozwalniani z aresztu, wycofane zeznania itp itd.. Totalna bezkarność. Nawet w sytuacji gdy na 99% wiadomo że ktoś był zamieszany w przestępstwa.
Kurcze a człowiek sobie nie umie radzić z jakimiś banalnymi sprawami (m.in. urzędowymi), drobnymi wierzycielami, wrogami, którzy stają się śmiesznymi "wrogami" wobec skali spraw o którym tu mowa..
Czasem to aż by się chciało znać kogoś takiego kto MOŻE WSZYSTKO.. a z drugiej strony może lepiej nie znać i być jak najdalej od tego świata.
Z moją wrażliwością, empatią, uczciwością itp nigdy nie mogłabym być taką Białko, jakkolwiek przeszkolenie w służbach itp to dobra rzecz :)
Fajnie Olga wyglądała w tej roli.
Aż się zastanawiam czy sobie podobnego fryza nie szczelić-tyle że bez golenia. I popracować trochę nad mięśniami żeby wyglądać podobnie jak ona- szczupło drobno ale twardo:) i żadnego balastu w postaci cycków :P
Lubos (jak zawsze) świetny.
I ten.. nooo ten od Ferdka (skleroza:/) Grabowski?
Że o Chabiorze nie wspomnę.
Sporo polskich filmów będzie do obejrzenia w tym roku, bo poza wymienionymi gdzieś tam wyżej czteroma tytułami jest jeszcze drugie tyle. Ot choćby "Disco polo" jest ponoć świetnym filmem.
A jeszcze "Warszawa nocą" i kilka innych.
Nie oglądałem służb.
UsuńO, zaskoczyłeś mnie :)
UsuńChoć w sumie nie wiem czemu uznałam że NA PEWNO oglądałeś (i że tylko ja taka opóźniona:p)
No to się naprodukowałam, zdradziłam zakończenie (sorki) i dalej pozostanę w niewiedzy jak to zakończenie interpretować.
No ale ponoć ma być serial na wiosnę to może tam coś rozwiną.
A widziałeś może "Hiszpankę"?
Bo ponoć klęska, plajta itp ALE spotykam też określenia "tarantinowska groteska pomieszana z bajkowymi elementami" więc może po prostu jest to film dla nielicznych?
Coś zupełnie innego, coś czego jeszcze nie było-i stąd taka krytyka?
Przyznam że korci mnie by "na przekór" iść do kina, no ale jeśli miałabym na minę się natknąć i męczyć się 2h, to już wolałabym iść na "Carte blanche". Zanim pojawią się w necie to potrwa jeszcze (o ile w ogóle się pojawią, bo nie wszystkie filmy się pojawiają).
Ps. Ale gdy "Służby.." są już dostępne w necie (tzn na dvd-to miałam na myśli;)) to obejrzysz? :)
Usuń(Czy już na serial poczekasz? W przypadku "Pitbulla serial był dużo lepszy.)
Służby są już u mnie na dysku, czekają w kolejce. Mam sporo zaległości, a czasu jakby mniej, życie;) A na "Hiszpankę" przeszła mi ochota po pierwszych reckach i opiniach. Raczej innym razem ją skosztuję.
UsuńNo nie wierzę. Serio aż tak sugerujesz się recenzjami? ;)
UsuńNo ja przyznam żem ciekawa tej "Hiszpanki", ale też poczeka na swą kolej tudzież okazję. Tak samo jak "Ziarno prawdy", "Carte blanche" itp. Trochę to niepatriotycznie, no ale cóż. Sorry Polsko (czy raczej polska kinematografio).
Tak jak podejrzewałam.. że Inarritu dostanie za reżyserię zamiast za film.. czyli można już iść spać.. Birdman nie wygra. No ale i tak są 3 Oscary. A w tej sekundzie właśnie przegrał Keaton :(
OdpowiedzUsuńNo ale dziś i tak wszyscy jesteśmy Idami :) (no ja może bardziej Wandą:])
Zaczęłam tak krzyczeć i klaskać jak wygrała Ida że sąsiadów pewnie pobudziłam :)
No nic. Radosnego poniedziałku życzę :) Jakby nie było jest co świętować.
No.. i Juliane Moore teraz. Czyli też bez zaskoczenia. Tak jak i Simmons.
Chciałabym jeszcze za chwilę odszczekać to że Birdman nie wygra jako film, no ale nie mam złudzeń.
Miałam od razu wysłać ów komentarz, ale już poczekam tę chwilę u Ciebie na finał :)
O fuck.. ale Sean Penn się posunął.. że tak się wyrażę..
No dobra. 3..2..1.. i... The Oscar goes to...
BIRDMAN!!!
Nie wierzę!!!!!
Kurcze no to straszna szkoda Keatona bo byłby piękny pakiet.
UsuńNo zobacz.. czyli mieliśmy rację że Birdman jest najlepszy!
Boyhood wielkim przegranym.
Rany jak mi serce wali..
Cieszę się jak gupia :)
No to świętujemy dziś? ;)
Widzisz, poniedziałki też mogą być piękne :D
Ps. Tjaa.. I już sobie zepsułam humor (a raczej zepsuli mi "kochani" rodacy"), bo nieopatrznie zajrzałam do komentarzy tu i ówdzie, no i oczywiście zamiast radości jest pitolenie jakim to (rzekomo) antypolskim filmem jest "Ida" i że obrażają nas/plują nam w twarz a my się cieszymy.
UsuńRęce opadają..
Cała polska mentalność.
Ech, szkoda gadać i psuć sobie humor. Na zakute łby nie ma rady z tego co widać. Niektórzy wolą hipokryzję i fałszowanie historii, bo przecież Polacy to zawsze kryształtowi byli, są i będą i każdy kto śmie mówić inaczej to "antypolak". Nieważne jaka jest PRAWDA.
Równie dobrze można by powiedzieć że to film antyżydowski bo pokazano że Żydówka skazywała Polaków na śmierć.
Nie nie nie. Obiecałam sobie że nie będę brnąć w tego typu dyskusje.
Żałuję że zajrzałam do komentarzy, choć i bez tego spodziewałam się negatywnych komentarzy zamiast radości że polski film zdobył Oscara. Pokonał nawet Rosję :)
Ale gdyby wygrała Rosja to też by było marudzenie. Naród malkontentów :/
Choć tak szczerze między nami to i tak bardziej się cieszę z Birdmana ;)
Z "Idy" cieszę się jako Polka a z Birdmana cieszę się od serca. Choć oba filmy trzepnęły mną jedną podobną sceną to jednak Birdman trzepnął w szerszym wymiarze i wątpię by w tym roku jakiś film to powtórzył.
Nie masz może maila do Alejandro? ;)
Tak bardzo mu chciałam pogratulować ale nie wiedziałam co jak gdzie..
A tak na marginesie to żałuję że nie widziałam polskiego studia oscarowego i miny wielkiego znaffcy kina który tak krytykował Birdmana. Nie on jeden zresztą. Pisałam że ONI się nie znają. Grunt że MY się znamy :)
Nie mogłam pojąć za co ma wygrać "Boyhood",
no ale skoro wszyscy twierdziliście że wygra, to przyjęłam to do wiadomości. Pomyślałam że rozdzielą główne nagrody (film i reżyser) między te dwa filmy.. a tu taka niespodzianka.
Choć to ponoć m.in zasługa tego że Birdman dostał Gildie itp..
Ida też by pewnie nie wygrała gdyby nie te wszystkie wcześniejsze nagrody.
Czyli Oscary to taka kropka nad i.
A Ty robiłeś gdzieś jakieś typy oscarowe tak w ogóle? Bo miałeś robić?
No ale teraz to już i tak musztarda po obiedzie.
Celność strzałów można by jedynie sprawdzić ;)
Pewnie wyspałeś się i teraz rano na luzaku powitasz radosne nowiny.
I ostentacyjnie zignorujesz temat Oscarów (co by być oryginalnym), zamiast się zwyczajnie ucieszyć z wygranej Birdmana ;)
Ja w sumie też nie planowałam w nocy oglądać bo nie za bardzo miałam gdzie a poza tym po co noc zarywać. No ale jakoś tak wyszło że wyspałam się wieczorem, potem w nocy bezskutecznie szukałam transmisji online i w końcu trafiłam na link dosłownie chwilę przed wygraną Idy. No a potem już ciekawość zwyciężyła.
Podejrzewam że jednak inne są emocje na żywo niż gdybym teraz przeczytała że wygrała Ida i Birdman.
Smutne jest jedynie to, że to może być w pewnym sensie zwieńczenie kariery Inarritu, bo już pewnie nic lepszego nie nakręci.
Choć z przyjemnością odszczekam kiedyś tam w przyszłości te słowa.
Kurcze za mocne kawy wypiłam i słowotoku dostałam ;P
No bo nawet nie ma z kim człowiek se pogadać i podzielić się radością..
(że o świętowaniu nie wspomnę..
tak sobie pomyślałam podczas tych Oscarów, że....
I dalej nawijałam jeszcze 2h poruszając kilka wątków (nawet aferę pana K.) ale wprowadziłeś jakiś limit znaków i 80% wpisu musiałam skasować :]
Ha ha..
UsuńJak tak teraz patrzę na długość tego komentarza to nie dziwię się że nie zmieściło się jeszcze ze 3-4 razy tyle 8)
Tylko trochę szkoda tego straconego bez sensu czasu, już nie mówiąc że to co musiałam skasować było w niektórych punktach ważniejsze/poważniejsze, istotniejsze.. bo np temat pana K. ciekawi mnie niezmiernie i walnęłam od serca cały elaborat na ten temat.
Z drugiej strony to blog filmowy i pewnie nie chciałoby Ci się ustosunkowywać i odpowiadać na to wszystko. No ale gdzie miałam to napisać? Na którym blogu? :)
Tak. Wiem. Swój blog powinnam założyć i tam nawijać do oporu.
A tu na przyszłość muszę pamiętać że jest limit 4tys znaków ;)
Ło matko, rozpisujesz się lepiej ode mnie, szacun. Nie oglądałem Oscarów, zwykle nie żyję nagrodami i festiwalami, najwyżej tylko niektórymi, poza tym w górach byłem. Z Birdmana powiedzmy, że się cieszę, z Idy nie, bo nie była najlepszym filmem i jakoś nie traktuje tego w kategoriach np. zawodów sportowych, żeby dopingować Polaków etc. A co do ataków, że to antypolski film, to ja w tej opinii stoję w rozkroku. Trochę jednak nas opluwa i po przeczytaniu tego jak piszą o filmie w USA (w skrócie: Polska - Naród sprawców), to sam mam duże wątpliwości, czy powinniśmy tak bezrefleksyjnie do Idy podchodzić. Jestem jej fanem w warstwie artystycznej, treść jest raczej marna niestety. A Oscara dostała, nie oszukujmy się, w dużej mierze dzięki lobbingu żydowskiemu.
UsuńJa też nie żyję nagrodami i festiwalami, jakoś tak wyjątkowo nakręciłam się tym razem przez tego Birdmana etc.. No i tak jak wspomniałam-jak się ogląda na żywo to jakoś te emocje same się pojawiają, o wiele większe niż się potem jedynie czyta o werdyktach.
UsuńSama bym się nie spodziewała że zacznę tak krzyczeć i klaskać jak Ida wygrała ;)
Co do Birdmana, to tak jak napisałam, spodziewałam się rozdzielenia nagród za reżyserię i film (uwierzyłam WAM że Boyhood zasługuje na Oscara-Ty też tak obstawiałeś z tego co kojarzę.. wiem że nie znaczy to iż uważałeś że zasługuje;)) dlatego też gdy dostał nagrodę Alejandro to uznałam że to już finito-co zresztą na żywo u Ciebie relacjonowałam:)
No więc potem Oscar za film to było takie zaskoczenie, że nie dziw się mym emocjom ;)
Co do Idy to nie chcę już tu brnąć w te dyskusje, ale nie zgadzam się z tym że poruszanie takich tematów automatycznie klasyfikuje film jako antypolski etc.
Tym bardziej, że tutaj bardzo delikatnie, poetycko wręcz, ukazano całą historię.
Nie popieram hipokryzji i zakłamywania historii w imię źle pojętego patriotyzmu.
Niby że nie miały miejsca tego typu wydarzenia? Nie mordowali Polacy (w tym i AK) Żydów? Ja wierzę ludziom którzy żyli w tamtych czasach, tylko że niewiele zostało po nich/od nich takich prawdziwych świadectw niestety. Zwłaszcza ujawnianych publicznie. Przez wiele lat te tematy były tabu a teraz niewielu świadków żyje itd itp..
Już nie mówiąc że ludzie którzy to przeżyli zwyczajnie nie chcą o tym mówić.
Bez sensu są zarzuty że w filmie nie przedstawiono szerszego kontekstu, że przecież okupant ponosi odpowiedzialność itd.
To nie jest film historyczny ani dokumentalny.
I tak jak napisałam wyżej-czemu nikt nie mówi że pokazano Żydówkę która wysyłała na śmierć Polaków? Skoro już tak się czepiamy i doszukujemy.
Niestety ale w tych wszystkich negatywnych komentarzach wychodzą typowe brzydkie i złe cechy naszego Narodu.
Nie umiemy się cieszyć z sukcesu.
Trzeba się zawsze przypierd... i narzekać.
I na tym zakończę ten wątek choć nie ukrywam że chętnie bym podyskutowała, poznała RZECZOWE argumenty i FAKTY HISTORYCZNE, które tłumaczyłyby takie a nie inne stanowisko. Ostatnio prześledziłam jedną z dyskusji na ten temat i niestety ale osoba próbująca tłumaczyć czemu zarzuty wobec Idy są bez sensu, sprawiała wrażenie osoby inteligentnej, obiektywnej, opierającej się na faktach.. no a kontrdyskutanci to charakterystyczne osoby o zakutych łebkach, nie dopuszczający prawdy innej niż ich własna, nie rozumiejący tego co czytają, stosujący inwektywy, itd itp..
I 90% tych komentarzy i argumentów które spotykam w necie to tego typu bicie piany na jedno kopyto. Dlatego zajrzałam wcz jedynie w kilka miejsc i starczy. Nie mam zamiaru śledzić komentarzy itp.. Mi osobiście film się podobał (i Ty też dałeś mu chyba 5/6 więc nie rozkraczaj się teraz pod wpływem opinii "środowiska" które jest Ci bliskie.. choć.. pewnie nie wypada Ci bronić Idy bo będzie to źle widziane, ale za inteligentny jesteś by szczekać bezmyślnie jak inni, więc w sumie rozkrok to dobre wyjście;) treść marna? tzn?)
Zdobyliśmy tyle nagród (tzn Ida), w tym Oscara pierwszy raz w historii, film jest naprawdę świetnie zrobiony, genialne role, zdjęcia itd.. czy nie można zwyczajnie się cieszyć z sukcesu i docenić to co warte jest docenienia?
Rozumiałabym oburzenie gdyby reżyser wymyślił sobie ten epizod żydowski, ale niestety takie rzeczy miały miejsce. Tu pokazano to subtelnie jako element dużo głębszej opowieści niż to że Polacy mordowali Żydów. Nie o tym jest ten film. A na historię Polski nie składają się jedynie piękne białe karty. Czemu wymagamy od innych krajów szczerości historycznej a sami dostajemy piany na ustach gdy ktoś rusza nasze grzechy?
Heh.. No miałam nie brnąć w temat i tak w ogóle to chciałam jedynie o Birdmanie coś napisać.
No i znowu limit znaków i w rezultacie muszę skasować cd czyli właśnie to co chciałam napisać jak tu wlazłam. Obłęd :/
Nie dotykać się w ogóle do pisania to chyba jedyne wyjście.
Ps. Tak samo jak złapano Pawlikowskiego za słowo/zdanie z przemówienia że zrobił z Polaków pijaków. No litości!
UsuńNa każdym kroku doszukiwanie się czegoś by się czepić. A czepta się tramwaja ;)
Cóż za przewraźliwiony delikutaśny naród-kto by pomyślał.
A tak na marginesie to czy aby Pawlikowskiego nie chodziło że Polacy pijani z radości?
A na drugim marginesie-a czy to kłamstwo że przy każdej okazji Polacy piją? :]
i bez okazji też, więc co dopiero gdy jest TAKA okazja..
Czyli znowu obrażamy się na prawdę, tak? :>
(Zaraz dostanie mi się etykietka "antypolki".)
*czy PawlikowskieMU nie chodziło o to..
UsuńNie mam opcji edycji po zamieszczeniu komentarza.
Heh.. Miałam nie brnąć w temat Idy i tak w ogóle to chciałam jedynie o Birdmanie coś napisać. Bo przypadkiem trafiłam dziś na kilka komentarzy osób oburzonych nagrodą dla Birdmana. I chyba faktycznie sprowadza się to po prostu do tego co pisałam wcześniej-że to zależy od przeżyć danego człowieka, osobowości itp.. Jak to ktoś trafnie ujął-każdy tyle weźmie z tego filmu ile potrafi w nim dostrzec.
OdpowiedzUsuńDlatego ci co tak głośno go krytykują, wytykając pustkę itp, tak naprawdę mówią nam troszkę o nich samych. No i ok. I pozostaje im życzyć by zawsze pozostali po jasnej stronie życia i nie odnaleźli kiedyś w tym filmie głębi którą dziś tak negują.
Dlatego pobłażliwie przymykam oko na komentarze w stylu "Nie rozumiem za co Birdman dostał Oscara" czy też to że komuś się film nie podoba to jego prawo.
Ale już teksty w stylu...
Inarritu filmowym Coehlo.
Następny krok to Nobel dla Coehlo.
Oscar dla Birmana to największe nieporozumienie w historii.
Pewnie miedziaki musiały tu zabrzęczeć.
...
A tam. Bez komentarza. Szkoda nerwów.
Dla mnie temat zamknięty. Nie czytam już w necie żadnych komentarzy.
(Twój blog też w sumie jest w necie, no ale zrobię wyjątek:))
I jeszcze jedno-ostatnie-obiecuję :)
OdpowiedzUsuń(godzinę temu miałam iść na obiad i zeżrą mi wszystko podczas gdy ja tu poświęcam/marnuję czas na p.. isanie:))
Jak rozumieć Twe "POWIEDZMY że się cieszę"?
No nie bądź kurna malkontentem ;)
Film któremu kibicowałeś i który wg Ciebie był najlepszy z oscarowej puli, ale nie dawałeś mu szans na zwycięstwo-jednak wygrał.
I to w każdej głównej dziedzinie (poza rolą męską NIESTETY).
Więc czemu ZWYCZAJNIE/PO PROSTU się nie cieszysz? ;)
No bo to że nie cieszysz się z sukcesu Polski to niech będzie że jeszcze jakoś tam rozumiem dlaczego.
A może po prostu nie umiesz się cieszyć rzeczami "małymi", tu dodatkowo nie związanymi bezpośrednio z Twoją osobą? ;)
Mnie np cieszy właśnie m.in. to że potrafiłam się tak po prostu ucieszyć itp......
Stop. Psychologiczna ekshibicjonistyczna rozprawka może innym razem :]
Zmykam żryć.
Dzióbek :)
Ja po prostu lubię filmy same w sobie, jako finalny produkt pracy wielu ludzi, bez tych wszystkich pośredników, bez całej medialnej otoczki, mówienia nam ustami innych co jest dobre, a co złe, oraz bez widzimisię jury na światowych festiwalach. Jakby jedna nagroda lub jej brak sprawiły, że dany film stał się w związku z tym lepszy, tudzież gorszy. Kto i jakim prawem ma o tym decydować? Owszem, lubię to i tamto poczytać, lubię wiedzieć co, gdzie i jak, jeszcze kto z kim i za ile na dodatek, ale tym się specjalnie nie ekscytuję. Birdman oczywiście mnie się podobał, nawet bardzo, o czym już pisałem, cieszę się na swój sposób, że dostał Oscara, ale to jest zupełnie inne uczucie, znacznie słabsze od tego, w którym np. moja drużyna (wiadomo która) zdobywa gola w meczu.
UsuńWażne są głównie moje prywatne odczucia po obejrzeniu danego filmu i właśnie tym staram się dzielić z innymi, dla których może być to na swój sposób ważne i interesujące. Wszystko co dzieje się z tym filmem później, wszelkie wyróżnienia, nagrody, cały ten szum medialny, jest jakby obok mnie. Nie zaprzątam tym sobie specjalnie głowy. Film obejrzałem, wyplułem z siebie własne odczucia i podzieliłem się ze światem emocjami, a to co sądzą o nim inni - who cares?
Tematu Idy nie poruszam. Zbyt wiele wątków pobocznych, nie chce mi się.