poniedziałek, 30 czerwca 2014

Jack z colą

Jack Strong
reż. Władysław Pasikowski, POL, 2014
127 min. Vue Movie Distribution
Polska premiera: 7.02.2014
Thriller, Biograficzny, Historyczny, Szpiegowski



W trudnym momencie, a raczej w dość specyficznym z politycznego punktu widzenia (bo trudny to jest już od dłuższego czasu) siadam do tekstu poświęconego polskiemu filmowi, który luźno bo luźno, ale jednak, komentuje kulisy wydarzeń zaczerpniętych z kart naszej rodzimej historii, powiedzmy, że tej najnowszej, ciągle jeszcze do końca niewyjaśnionej. A z tym mamy od lat wielkie problemy, tak samo jak mamy problemy w ogóle z patologicznym systemem jaki się zalągł 25 lat temu przy okrągłym meblu i nadal nie chce się zdecydować jaki chciałby finalnie być. Na razie nasz orzeł w koronie stoi w pokracznym rozkroku z jednej strony utrzymując, iż PRL oraz sowieci byli spoko, chroniąc przy tym ex-dygnitarzy i SB-ków przed dziejową i moralną sprawiedliwością, z drugiej zaś kurczowo trzymając się solidarnościowego mitu, który i tak stał się już jedynie powyginanym na wszystkie możliwe strony wytrychem służącym do otwierania kolejnych furtek, najczęściej prowadzących do kolejnych nieobrobionych jeszcze państwowych sejfów.

Poniekąd rację miał minister Sienkiewicz, który rzekł do pałaszowanej przez siebie ośmiorniczki, że polskie państwo istnieje jedynie teoretycznie. Trudno się z nim nie zgodzić, tak samo jak z Sikorskiego szacowną „murzyńskością”. Tak, jesteśmy zlepkiem gangów, idealistów, złodziei i cwaniaczków, z których każdy z tej sitwy chce pchać wózek z napisem „Polska” w przeciwnych kierunkach. I tak, jesteśmy murzynami. Pożytecznymi murzynami. Wybrany przez nas rząd, który przecież ma nas reprezentować zagranicą i dbać o nasze interesy, dobrobyt, służbę zdrowia i edukację, w zamian okrada swoich wyborców, doi od lat i pluje w ich twarze, a my się na to godzimy. Po prostu. Bez słowa sprzeciwu. Piszę „my”, mimo, iż rzecz jasna do tej grupy zaimka rzeczownego się nie poczuwam. Tylko co z tego, skoro przez ogłupioną większość giną jednostki, my wszyscy. Murzyńskość to nienormalność, uległość i to co najbardziej charakteryzuje nasze społeczeństwo - wyjebalizm zakaźny, na wszystko. Polskiemu murzynowi puści się w telewizji „Na Wspólnej” i „Taniec z gwiazdami” – będzie zadowolony. Chcieliśmy demokracji, to macie, żryjcie. Nie mamy na nic wpływu. Nawet klęcząc przy urnach. Dymają nas wszyscy, aż mnie dupa czasem boli od mojego kraju.

Historia Pułkownika Ludowego Wojska Polskiego, Ryszarda Kuklińskiego, zastępcy szefa Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego WP, który w pewnym momencie zapragnął być tajnym agentem CIA i ratować świat przed nuklearną wojną, jest w pewnym sensie odtrutką na dzisiejsze polityczne bagno jakie się skrywa pod fałszywą łatką z napisem „25 lat wolności”. Wtedy wszystko było prostsze do ocenienia, mimo, że wszystko wokół było trudniejsze. Nie było internetu, podręczników od historii i sieci Biedronka. Normalni ludzie nienawidzili milicji, zomowców, sowietów i komunistów, bali się ich, niewiele mogli zrobić, ale nienawidzili. Ta nienawiść napędzała ich do wielkich czynów. Tak jak naszych ojców i dziadów, którzy nienawidzili hitlerowców. Wiedzieli za co i mieli za co. Zawsze więc będę bronił zdrowej nienawiści w narodzie, tak samo jak nacjonalizmu i szowinizmu, bo jako jedyne dbają o interesy ojczyzny, ojca, matki i twojego dziecka. Życie w miłości, tolerancji, akceptacji wszystkiego co inne, w permanentnym szczęściu jakie nam się próbuje od lat wmówić, to utopia. Nawet w książkach leży na półkach z napisem sci-fi. Nigdzie i nikomu się to nie udało i nie uda. Dziś nawet przeciętny Kowalski myśli, że taki Michnik z Wałęsą i Jaruzelskim to bohaterowie wolnej Polski. Pomieszanie z poplątaniem, pozmieniane szyldy, poprzerabiane tabliczki, sztandary, chuj dupa i kamieni kupa.

Nie będę się stroił w kiczowaty ornat bezstronności. Mam swoje lata, wiele w życiu widziałem, wiele też przeczytałem i o zbyt wielu rzeczach słyszałem, żeby przez te wszystkie lata nie wyrobić sobie skonkretyzowanych poglądów na otaczającą mnie rzeczywistość. Nadal w coś wierzę, do czegoś w życiu dążę, komuś ufam i tak samo kogoś/czegoś nienawidzę. Chcę po prostu, tak jak każdy normalny człowiek żyć po swojemu w zdrowym kraju i nie martwić się o jutro. Chciałbym też mieć głęboko w dupie politykę, nigdy na odwrót. Pragnę koncentrować się na rzeczach małych, z pozoru zupełnie nieistotnych, na sobotnim melanżu z przyjaciółmi, niedzielnym chill-oucie, na wakacjach pod żaglami i wieczornym rowerze po pracy, a nie ciągle wkurwiać się do telewizora widząc tą patologię jaka się w naszych krwiobiegach zadomowiła i płynie tak od stóp do głów drwiąc z nas i prowokując stany przedzawałowe. Dlatego też z obawami podchodziłem do Jacka Stronga, dużej filmowej zaległości - acz ostatnio mam ich bez liku - która poprzez ogólnie dotykaną tematykę, może i już nieco przebrzmiałą, ale w pewnym sensie nadal trwającą w tej szerokości geograficznej i ciągle kryjącą wiele niezagojonych polskich ran. A one tak zwyczajnie i bezceremonialnie kurwa krwawią. Wszędzie widzę polską krew. Na ulicach, w internecie, w gazetach i w telewizji. Nikt nie chce tego sprzątać, każdy by tylko wylewał kolejne z nią wiadra.


Obawiałem się Jacka Stronga także z powodu nazwiska reżysera. Władysław Pasikowski ma już co prawda wyrobione nad Wisłą nazwisko, które osobiście nawet cenię, ale w tematach, nazwijmy je około politycznych, czy też społeczno-obyczajowych, mocno nadszarpnął je w moich oczach przez swój wcześniejszy film – Pokłosie. Bałem się kalki, powielenia schematów, dalszego wpisywania się w obowiązująca modę i retorykę ukazującą polski naród w roli sprawcy i kata, który chce rozliczać jakieś wyssane z palca zabobony. Obawiałem się przeinaczenia faktów, żonglowania tanim populizmem i tworzeniem alternatywnej rzeczywistości wygodnej dla aktualnej sitwy politycznej. Zwłaszcza, że w sumie nie byłoby o to trudno, bowiem życiorys Kuklińskiego jest dziurawy jak nasze emerytury w ZUS. Na szczęście nie było tak źle, a nawet jest wręcz przeciwnie, znaczy się całkiem dobrze.

Ale najpierw Kukliński. Nie jest on moim bohaterem. Zapewne też nigdy nim nie będzie. Z kilku powodów. Zasadniczo był taki sam jak inni z jego czerwonej bandy, która go wypromowała, ochrzciła i wyszkoliła. W jego aktach jest zbyt wiele białych plam, zagubionych dokumentów i zaskakujących awansów. Już w latach pięćdziesiątych teczka Kuklińskiego została bardzo mocno przetrzebiona, wiele papierów zaginęło - zagadkowe. Wielce prawdopodobna wydaje się być także hipoteza, w której Ryszard Kukliński służył także Rosjanom. Od 1962 r. był nie tylko zwykłym oficerem Wojska Polskiego, ale również agentem WSW. Donosił wojskowej bezpiece na kolegów, że o zbrojnej interwencji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 i jego istotnej roli w tym haniebnym dla polskiego narodu czynie nawet nie pomnę. Nadal nie wiemy co wpłynęło w jego życiu na podjęcie tak radykalnej przemiany. Czy faktycznie zwyciężył w nim patriotyzm jak to się dziś ładnie promuje? Czy rzeczywiście coś w nim pękło i od tak wysłał list do Amerykanów? Dla mnie równie wiarygodnie brzmią informacje, z których wynika, że Kuklińskiego zwerbowali sami Amerykanie jeszcze w Wietnamie, szukając najsłabszego ogniwa i przekupując go alkoholem oraz panienkami do których nasz pułkownik miał ponoć wyjątkową słabość. Kochliwym był mężczyzną. Kochał nie tylko kobiety, ale i pieniądze. W sumie to nie grzech, ja też lubię, znaczy się kocham.

Niemniej Kukliński, trzeba to sobie jasno powiedzieć, nie był postacią krystaliczną. Ci, co z nim służyli w LWP, byli z nim blisko, twierdzili, że miał w sobie coś z megalomana, fantasty. Nawet jako wysokiej rangi wojskowy w PRL miał więcej pieniędzy niż powinien. Od narodowych bohaterów oczekuję czegoś więcej. Postaw bardziej szlacheckich oraz bezinteresownego poświęcania się dla idei i narodu. Ale też nie zamierzam Kuklińskiego atakować. Wręcz przeciwnie, uważam, że pomimo tych wielu niejasności i niedomówień walnie przyczynił się do kryzysu w sowieckiej Rosji. Z pewnością jego szpiegowskie osiągnięcia na rzecz obcego wywiadu przyczyniły się do porządnego tąpnięcia w całym wschodnim bloku. Pewnie, że nie uratował świata przed wybuchem III WŚ, to bzdura jest. Może i fajny jest to slogan pod który możemy się jako naród polski podczepić i jarać, że zrobiliśmy coś pożytecznego dla losów świata, że mieliśmy własnego agenta 007. Tak też przedstawia się dziś jego postać, która jest jakby ulepiona z bardzo prostego schematu: Oto twardziel, wojownik o wolność, który porzuca zło i stawia na dobro, znaczy się CIA. Pierwszy polski oficer w NATO, który odmienił losy świata i uratował go przed wybuchem wojny nuklearnej. Fakt, brzmi to jak pieczołowicie sporządzony scenariusz filmowy. Aż żal byłoby go nie wykorzystać.

Pasikowski więc aż palił się do tego pomysłu. Wszedł z ekipą niemalże na gotowe. Scenariusz, nad którym kilka lat pracował sztab ludzi, oparto na wersji Amerykanów, która przecież także nadal jest utajniona i niepełna. Są więc głównie poszlaki, wypowiedzi ex-oficerów CIA, oraz wspomnienia samego Kuklińskiego. Nie ma w nim za to nic widzianego z punktu widzenia ludowej Polski i sowieckiej Rosji, które to przecież pułkownika stworzyły i wychowały na swoje podobieństwo. Jack Strong Pasikowskiego jest więc produkcją mało rzetelną pod kątem faktów historycznych, bo też zwyczajnie być nią nie może. Przyjmuje raczej postawę życzeniową, tworzy wielkie widowisko, trzymający w napięciu thriller polityczny w którego nawiasach Pasikowski czuje się jak ryba w wodzie, i życzy nam - widzom - dobrej zabawy. Ja na to powiem, że bardzo dobrze, że właśnie to robi. Fakty faktami, ale Jack Strong promuje między wierszami wiele z zacnych postaw, które dziś są opluwane, a które prowadzą ku normalności i narodowemu dobru.


Gdy więc tak patrzę na filmowego Kuklińskiego (Dorociński tym razem tylko dobry, nie rewelacyjny jak zwykle) i zestawię go z dzisiejszymi ministerialnymi pionkami niedbale porozrzucanymi na planszy przez miłościwie nam panującego Kaszuba, kompletnie ośmieszonymi i upokorzonymi przez „gang kelnerów”, gdy widzę, jak się teraz miotają, kręcą, kłamią i gdy zamiast postawić na honor, uczciwość i moralność, po prostu wstać, przeprosić i odejść, brną dalej w tą patologię jaką sami stworzyli, to na ich tle Pułkownik Kukliński, który przecież funkcjonował z zupełnie odmiennych, znacznie trudniejszych realiach, rysuje się w moich oczach jednak jako bohater. Ok, to tylko życzeniowa kalka nasiąknięta masą niedopowiedzeń i niejasności, ale też, to przecież tylko film. Ma prawo tak być. Mimo wszystko warto promować takie postawy, zwłaszcza w naszym zgniłym systemie. Dlatego też zawsze chętnie odpalę lampkę przed jego grobem na warszawskich Powązkach.

Pasikowski w naprawdę interesujący i trzymający w napięciu sposób stworzył obraz ważny dla nas - Polaków. Świat? Zgoda, ma go centralnie w dupie, ale dla nas Jack Strong powinien być czymś więcej, niż tylko dwugodzinnym przerywnikiem w naszej zabieganej codzienności. Pułkownik Kukliński, ten filmowy i promowany przez jedną ze stron, ten, którego wszyscy chcielibyśmy aby istniał naprawdę, mimo, że prawda ta może być o wiele bardziej przykra i bolesna, jest jednak orędownikiem walki o wolność i niepodległość za wszelką cenę. Zdejmuje poniekąd maski ślepcom, wskazuje moralny drogowskaz, mówi też to, co przez lata ciągle się u nas tuszuje, zwłaszcza kłamstwo w którym Jaruzelski wprowadzając stan wojenny czynił to z pobudek patriotycznych, w obawie przed interwencją wojsk radzieckich. Spawacz łgał jak pies. Pasikowski chcący, czy też niechcący jasno to ukazał, acz lekko komicznie zarazem. Bo to aż niemożliwe jest, żeby Breżniew nic nie wiedział o wojskowym ultimatum dla Polski, ale to w sumie w tej produkcji jest mało istotne. Takich smaczków i błędów jest tu znacznie więcej.

Dobry jest więc to film. W mojej ocenie najlepszy Pasikowskiego od legendarnych Psów, których klimat jest tu bardzo obecny i odczuwalny. Przypomina mi trochę amerykańskie Argo. I tam i tu wiele jest fikcji, mimo, że w sumie obie produkcje oparte są na faktach. W ogóle wiele jest w tym naszym Jacku Ameryki. Ujęcia, budowa napięcia, pościg samochodowy, nawet amerykański aktor i lokacje. To taki bardziej Jack z colą, niż Warka Strong. Minister Sikorski nie miał więc racji mówiąc, że Polska robi Amerykanom laskę i nic z tego nie ma. Otóż mamy. Jacka właśnie. Jaki kraj - tacy szpiedzy, ale i tak powinniśmy być z niego dumni. Z całego filmu najgorszy jest chyba tylko plakat. Ten jedyny, znośny, który świeci na górze i tak nie jest przez producenta wykorzystywany, ale czy kogoś to jeszcze w ogóle dziwi?

4/6

IMDb: 7,5
Filmweb: 7,7


1 komentarz: