piątek, 12 kwietnia 2013

Caravaning blues

Turyści
reż. Ben Wheatley, GBR, 2012
88 min. M2 Films
Polska premiera: 22.02.2013
Czarna komedia, Dramat



Trochę słońca wyszło, Celsjusz się podniósł ze zmarzniętej gleby o dziesięć kresek i od razu człowiek zrobił się o kilka lat młodszy, ale też i cięższy o parę niemile widzianych kg. Raptem, gdy trzeba wskoczyć w krótkie polo zaczął przeszkadzać zimowy tłuszczyk. Ale nic to. Wypoci się. Rower, bieganko, jak co roku. Trzeba też się przewartościować na inny level egzystencjalny, czyli zacząć wreszcie myśleć poważniej o urlopie. Drażliwy to temat w korpo. Nadal nie mogę się przyzwyczaić. Już w lutym wywiera się presję na zaplanowanie go na cały rok. A skąd ja mam niby wiedzieć wtedy, co, z kim, jak i gdzie? To właśnie przez te ciśnienie przełożonych taki terror w okresie wakacyjnym jest grany. Turyści, których biorę dziś na tapetę, to wypisz wymaluj, niezwykle trafny współczesny pastisz wszystkich naszych urlopowych traum ukazanych tak trochę w krzywym zwierciadle, w dodatku doprawiony błyskotliwym brytyjskim humorem.

Urlop rzecz święta, wie to każdy kto na chleb zarabia uczciwą pracą. Dbać o niego trzeba, chuchać i dmuchać z każdej strony, by nie stracić, by wykorzystać, by lansować się na naszej klasie fotkami spod piramidy w Gizie. Kto zbierze więcej lajków na fejsie, ten ma lepszy urlop. Proste. Ale często jest dziś tak, że mimo, iż ustawowo wolne ci się należy, otrzymanie zielonego światła wcale nie jest takie znów proste. No bo plan sam się nie wykona, albo termin od czerwca do września jest już zajęty przez innych, starszych stażem w open spejsowych biurkach. Bierz więc pan urlop w październiku, w czym problem? Nie kurwa, dziękuję ale popracuję. Przechodziłem przez to ostatnio nawet w mało popularnym u urlopowiczów marcu. Przez biznesowe kombinacje alpejskie koło nosa przeleciał mi niemal rejs marzeń (żeglarz jestem jakby co) po Morzu Śródziemnym. A ja jak ten Adaś Miauczyński potrzebuję urlopu jak powietrza, jak cycków Salmy Hayek, natychmiast. Pomijając jakieś pojedyncze rodzynki, przez pół roku go na oczy nie widziałem. W cywilizowanych krajach taki terror psychiczny na pracowniku jest niedopuszczalny, a nawet można pójść za to siedzieć. Tak więc sami widzicie i pewnie także trzymacie w swoim archiwum nie jeden taki przypadek, że urlop trzeba po prostu sobie w pocie czoła wywalczyć. Najczęściej w krwawej bitwie nie biorąc przy tym wrogów w niewolę.

Ale to dopiero początek problemów. Przed nami jeszcze długa droga przed finalnym wylegiwaniem się na plaży z drinkiem z palemką. Wakacyjny wywczas trzeba sobie jeszcze odpowiednio zaplanować. Wybrać najlepszą opcję (najtańszą), najciekawszy kierunek (żeby inni padli z zazdrości), uzbierać fundusze (znów zaciągnąć kredyt) i dać na tacę na niedzielnej mszy w kościele w intencji o pogodę w czasie trwania naszego tournée po wakacyjnej oazie mlekiem i miodem płynącej. Pal licho, jak urlop planujesz w pojedynkę, ale gdy na głowie siedzi ci jeszcze gromadka małych dzieci i o zgrozo, żona z psem? Najpierw trzeba załatwić urlopy jednocześnie w tym samym terminie dla obu małżonków. Dzieci w tym czasie nie mogą chorować i mieć złamanych kończyn, a pies nie może dostać sraczki. Samochód obowiązkowo po przeglądzie i z napełnioną klimą. I to wszystko musisz już mieć zapewnione na pół roku przed wyjazdem.

A ten zbliża się nieubłaganie. W pracy standardowo Sajgon. Koleżanka rodzi, kolega ma teściową w szpitalu, urlop więc zagrożony. W końcu łaskawie jest ci przydzielony, ale pod warunkiem, że przez cały okres jego trwania nie będziesz rozstawał się ze służbową komórką. Nawet podczas figlowania z żoną. Przystajesz na to, bo nie masz wyboru. Żona zresztą też musi brać pracę ze sobą, czeka więc was romantyczna histeria. Tylko dzieciaki mają fajnie, bo tradycyjnie nic nie mają zadane na wakacje. Musisz im tylko kupić nowe PSP, żeby nie płakały w czasie jazdy i modlić się, aby czteronożny pupil nie zrzygał się na dopiero co wypraną tapicerkę.


W końcu jedziesz, najpierw musisz wyjechać z miasta. Jak na złość wszyscy wyjeżdżają na urlop w tym samym momencie, czasie i najpewniej też do tego samego kurortu. Tkwisz w korku, służbowa komórka ciągle nie daje za wygraną, a dziecko płacze, bo pies się zerzygał na kieszonkową konsolę. Trochę lepiej mają samolociarze. Ci, co przez cały rok odkładali na last minute zagranicą (czyli najczęściej Egipt albo Tunezja). Kilka godzin i już jesteś w czterogwiazdkowym raju oddzielonym drutem kolczastym od szarej rzeczywistości, głodu i rewolucji. Ale też nie mają pewności, że wrócą, że biuro podróży nie zwinie się z ich hajsem, oraz, że nie zamkną im stołówki przed nosem, a lotniska nie przykryje mgła strajków. Więc chleją tak w przy basenowym barze na umór i lansują się w białych skarpetkach odzianych w sandały. Tysiąc wycieczkowiczów na dziesięciu metrach kwadratowych, wrzeszczące bachory, błyskające flesze aparatów, kolejki do WC, do bufetu, do sklepiku z souvenirami. Wszystko po to, żeby wypocząć. Za wszelką ceną wypocząć.

Ale istnieją jednak jakieś granice wytrzymałości i psychicznej odporności. Ja wiem, że wiele osób lubi tak spędzać wakacje z rodziną, ale ja akurat jestem wrogiem takiego travellingu. Żadnych biur podróży, żadnych spędów baranów, zapchanych Krupówek i modnych kierunków. Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem… dlatego właśnie tak bardzo przypadł mi do gustu film Turyści Bena Wheatleya.

W całkiem zabawny sposób i trochę tak przez ironiczne szkiełko przystawione do obiektywu kamery przedstawia nam facet tydzień z urlopu (o lekkim zabarwieniu erotycznym) pewnej z pozoru zupełnie zwyczajnej pary w średnim wieku. Tina i Chris pragną jedynie spędzić ze sobą tydzień, w końcu znają się dopiero od 3 miesięcy, muszą więc sobie jeszcze poużywać i się podocierać (poobcierać też). U niej się nie da, bo mieszka z matką, wredną suką. Wsiadają więc w Volvo z przyczepą i ruszają w caravaning blues, w poszukiwaniu nowych doznań cielesnych, ale też, żeby doświadczyć uroków zimnej, północnej Anglii.


Najważniejszy jest święty spokój. „Nie pozwól, aby ktoś zepsuł ci urlop!” - Zasada nr jeden każdego urlopowicza. Żadnych kompromisów. Ma być ładna pogoda, piękne widoki, dobre żarcie, alkohol oraz żadnych pyskatych wąsatych Andrzejów i Januszy na odległość wzroku. W obronie własnych pragnień jesteś w stanie przepotwarzyć się w seryjnego killera i zabić tylko po to, żeby mieć święty spokój. Choćby tego barana co ci nadepnął na odcisk na szlaku na Morskie Oko, albo tego idiotę, który zakosił ci drinka z basenu lub spowodował stłuczkę na trasie. Zabić wszystkich, bo splugawili ci wartość najświętszą - prawo do wypoczynku. Tzn. chciałbyś móc zabić, nie ma się czego wstydzić, pragniemy tego wszyscy za każdym razem, kiedy nasze wakacyjne wyobrażenie nagle i niespodziewanie musi zderzyć się ze ścianą w postaci idiotów. Niestety, nie jest to takie proste.

Rudawy, o porywczym temperamencie Chris, oraz jego wybranka, uzależniona od nadopiekuńczej matki Tina, są wybrani jako reprezentanci wszystkich naszych urlopowych fobii i pragnień. Nawet tych najbardziej ekstremalnych. Zrobią za Ciebie wszystko to o czym tylko pomyślisz, ale boisz się nawet do tego przyznać. Doprawdy zabawna jest ich ta podróż po skarbach Yorkshire, Derbyshire, Cumbria, czy Keswick, acz śmieszyć to każdego z pewnością nie będzie. Turyści wymagają od widza pewnego dystansu, a także umiejętności odczytywania zawoluowanej ironii i sarkazmu. Nasza parka wyrywa każdy chwast rosnący na drodze do ich wspólnego szczęścia, a przy okazji odkrywa coraz to potworniejsze siły tajemne tkwiące w nich samych, a które tylko szukały pretekstu by się uwolnić.

Oczywiście do swobodnego zabijania przypadkowych osób jakim się podczas podróży parają należy podejść z przymrużeniem oka, i to mimo, że odwzorowanie niektórych sytuacji jest całkiem brutalnie zobrazowane, ale przecież tak też często dzieje się w naszych zbłąkanych myślach w chwilach maksymalnego wkurwienia na świat. Tony abstrakcji i niedorzeczności aż wylewa się z ekranu, ale w połączeniu z czarnym, brytyjskim humorem, momentami nabiera to wszystko bardzo epickich kształtów. Ich podróż po północnej Anglii to coś więcej niż luźna szydera z wakacyjnych wojaży miliardów ludzi na całym świecie (w końcu robiła to już kilka dekad temu rodzina Griswoldów), jest to także w dość oryginalny sposób ukazana dzisiejsza epopeja człekokształtnych zmagań ludzkiej jednostki zmęczonej życiem, światem, pracą, a nawet i wypoczynkiem, która szuka drogi do szczęścia prowadzącej na skróty.

Bardzo dobre kino. Dla mnie prawdziwa petarda i ogromne zaskoczenie. Mocne w punkt i dokładnie takie jak lubię. Ironia, sarkazm, abstrakcja, niedorzeczność, czarny humor i refleksja. Jest tu wszystko i to na wysokim poziomie czego oczekuję od współczesnej kinematografii. Aż dziw, że Turyści przejechali przez świat i Polskę praktycznie niezauważeni. Ale też czemu się dziwić, w końcu Chris i Tina w bardzo bezpośredni sposób rozprawiają się w tym filmie głównie z ludźmi do których kierowany jest ten film. Łykną więc to tylko ci, którzy potrafią patrzeć na świat z odpowiednim dystansem do samych siebie, no i rzecz jasna seryjni mordercy oraz inne pojeby ;) Zatem… udanych wakacji dzieciaczki. Mimo wszystko  nie zabijcie nikogo, choć wiem, że będziecie mieć na to ochotę. Pozostawmy to zawodowcom i pasjonatom. A jeśli już koniecznie musicie, upozorujcie nieszczęśliwy wypadek. Na wakacjach to norma. Z turystycznym pozdrowieniem, Ahoj.

5/6

IMDb: 6,7
Filmweb: 6,1


2 komentarze:

  1. Miałem ochotę na ten film, jednak właśnie tak jak napisałeś, produkcja przeszła niezauważalna i niestety do mojego miasteczka nie trafił nawet na jeden seans.. a szkoda. Teraz muszę czekać na DVD, bo po twojej recenzji jeszcze bardziej chcę obejrzeć "Turystów"! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie na szczęście nie ominął:) film i obsada na prawdę godna polecenia.

    OdpowiedzUsuń