środa, 19 października 2011

27 Warszawski Festiwal Filmowy - Tyranozaur

Tyranozaur
reż. Paddy Considine, GBR, 2011
91 min.



W pierwszej dziesiątce najwyżej ocenionych przez publiczność 27’WFF filmów znalazły się trzy produkcje na które także i ja się zdecydowałem. Oprócz opisywanych już tutaj polskich Róży (1 miejsce) i Wymyku (8), na najniższym podium stanął brytyjski klasyk w stylu „kina realizmu rodem ze zlewu kuchennego” – Tyranozaur. I jest to zdecydowanie zasłużone wyróżnienie. Analizując na chłodno całą pozostałą siódemkę, odnoszę przykre wrażenie, że chyba trochę się w tym roku zawiodłem na gustach Warszawiaków. Kilka tytułów wydaje być się zupełnym nieporozumieniem. No ale skoro ich ostatecznie nie widziałem, to też nie będę zagłębiał się w szczegóły i wróżył apokalipsę z fusów.

No więc Tyranozaur. Od razu przykuł mój wzrok podczas wstępnej selekcji. Jest to typowy przedstawiciel brytyjskiej szkoły dramaturgii społecznej. Szorstki, bezpośredni, dotykający jakiejś bliskiej nam problematyki z życia zgarniętej. Obdarty ze złudzeń i słodkich naiwności. Wali prosto w oczy i ma w dupie czy udławisz się własną krwią, czy może cię jednak jakimś cudem uratują. Lubię takie kino.

Paddy Considine zanim rozpoczął prace nad swoim fabularnym debiutem (to właśnie jest jego pierwszy film), przebył całkiem długą drogę aktorską. Grał m.in. u innych cenionych brytyjskich twórców kina nazwę je, bezpośredniego, takich jak Michael Winterbottom, czy Shane Meadows. Stąd pewne analogie do ich licznych produkcji jakie od razu rzuciły się w oczy podczas gapienia się na białe płótno. Jak już korzystać z doświadczeń i gotowych szablonów innych, to tylko od tych najlepszych.

Kim/czym jest tytułowy tyranozaur? Teoretycznie, to tylko humorystyczne przezwisko zmarłej żony naszego głównego bohatera Josepha (kapitalny Peter Mullan). Jak sam mówił, nazywał ją tak, ponieważ była to duża kobieta i gdy szła po schodach do sypialni, szklanka wody postawiona na nocnej szafce w charakterystyczny sposób wibrowała i dudniła od jej stawianych w oddali kroków. Zupełnie jak w Jurassic Park i scenie z owym maszerującym pradawnym zwierzęciem. Ale tak po prawdzie, to tytułowy tyranozaur kryje w sobie znacznie więcej życiowych mądrości.

Joseph jest ogarniętym przemocą, a także gotującą się w nim złością, alkoholikiem i cholerykiem. Zewsząd otacza go świat podły i zły. Nas też. Młodociana sąsiadka nie dba o swoje dziecko i puszcza się z totalnym patomongołem, właścicielem wściekłego pitbulla. Okoliczne Pakistance dają naszemu synowi Albionu łomot we własnym ogródku. Sam rozbija szyldy sklepowe oraz kurwi na prawo i lewo że aż uszy więdną. Już na przywitanie się z kinowym widzem, kopie swojego psa na śmierć. Wszystko jest szare i przygnębiające. Jakiś pierwiastek zła siedzi w każdym bohaterze filmu.

I gdy z czasem pojawia się w życiu Josepha Hannah (Oliwia Dolman), pracownica sklepu chrześcijańskiej organizacji charytatywnej o anielskim sercu, wydawać by się mogło, że trafiła wreszcie kosa na kamień, która stępi jej zbyt egoistyczne ostrze. No ale właśnie w tym tkwi prawdziwy urok Tyranozaura. Kamień okazuje się kryć w sobie taki sam pierwiastek zła jak u naszych pierwszoplanowych postaci. Zło napędza się nawzajem i zatacza coraz szersze złowrogie kręgi. Ale też okazuje się, że zło podniesione do kwadratu ostatecznie zwycięża i osiąga symptomatyczną przemianę.

Baaardzo fajne wnioski biją z ekranu. Uświadamiają nam, że w gruncie rzeczy w każdym z nas jest coś z prehistorycznego gigantycznego tyranozaura. Siedzi w nas od urodzenia jakiś element nieokrzesanego i wielkiego zła. I analogicznie, tyle samego dobra tkwi w każdym złym z natury człowieku. Nie wiele trzeba żeby jedno, bądź też drugie z nas się ekwilibrystycznie wylało. Oczywiście nie mam tu na myśli czegoś tak powierzchniowego jak np. obślizgły Alien z filmów z Sigourney Weaver. Rzecz tyczy się bardziej skrytej, trudnej do określenia sfery mentalnej. Naturalnie bardzo wiele czynników składa się na ostateczny kształt naszego wewnętrznego uwarunkowania. Odziedziczone złe/dobre geny, wyniesione z domu wychowanie, środowisko w jakim dorastamy etc. Ale też Considine bardzo trafnie ujął samą sferę wewnętrznych przemian, oraz tego, co je do tego wszystkiego ośmiela. I tak, o ile Tyranozaur Rex, był jednym z największych znanych drapieżników lądowych wszech czasów, o tyle człowiek ostatecznie wciąga go lewym nozdrzem. Bardzo mądre i trafnie skonstruowane kino. Mam nadzieję, że w przyszłym roku trafi do Polski.

5/6

1 komentarz: