niedziela, 3 lipca 2011

Chwile ulotne jak ulotka

Passion Play
reż. Mitch Glazer, USA, 2010
94 min.
Polska premiera: Zapewne nigdy



Kiedyś, jeszcze w czasach swojego zaawansowanego dzieciństwa, gum Turbo i 5-10-15, miałem pewien sen. W zasadzie był to cykl senny, który powtarzał się regularnie przez kilka tygodni. A przynajmniej tak mi się teraz wydaje. Śniła mi się kobieta. Piękna kobieta. Nie był to sen erotyczny, raczej coś z pogranicza magii i fantasy. Zagadkowa piękność o czarnych włosach i prawdziwych ptasich skrzydłach. Niczym anioł ubrana na biało, pozostawiała łunę światła za która podążałem ciemnymi korytarzami dziwacznej budowli. Szukałem jej i starałem odkryć zagadkową tajemnicę. Pamiętam tylko jego wycinki, zamglone fragmenty i te charakterystyczne światło. Lata mijały, sen rozmył się w otchłani upływającego czasu. Do dzisiaj. W trakcie oglądania Passion Play, dawno zapomniany sen ożył w mej pamięci jak za dotknięciem magicznej różdżki. To nieprawdopodobne olśnienie wprowadziło mnie na dłuższą chwilę w stan permanentnego osłupienia. Skrzydlata Megan Fox odkurzyła w mej świadomości sen z przed dobrych kilkunastu lat, który jak się okazuje, cały czas tkwił gdzieś we mnie głęboko i cierpliwie czekał na swoje ponowne okrycie.

Gdyby nie ten przedziwny dowód na istnienie wokół nas zjawisk trudno wytłumaczalnych, o Passion Play zapewne w ogóle bym nie napisał. Jeśli już, to chyba tylko po to, by udowodnić fakt, jak można brawurowo spieprzyć dobrą koncepcję, pomysł i scenariusz także tam, za oceanem i za wielkie pieniądze. Mitch Glazer tworząc ten magiczny obraz zadedykowany swojej matce Zeldzie, mocno zagubił się w swoim wyimaginowanym świecie, ale też zwyczajnie, w podstawach sztuki filmowej. A przecież wcale tak nie musiało być. Passion Play w teorii ma wszystko to, co pozwoliłoby mu na osiągnięcie sukcesu. Głośne nazwiska odtwórców głównych ról: Mickey Rourke, Bill Murray, Megan Fox. Ciekawy, choć w sumie mało wyszukany scenariusz, do tego piękna muzyka, nie najgorsze zdjęcia, a jednak mimo to, wszystko się tu kupy nie trzyma.

Wyblakła już gwiazdka wielkomiejskiej sceny, trębacz Nate Pool (Rourke), cudem uniknąwszy egzekucji na pustyni za swoje grzechy powstałe na wskutek drzemiącego w nim amora, spotyka w tych pustynnych okolicznościach i w środku nocy zagadkowy cyrk pełnego dziwacznych ludzkich osobliwości, a w nim piękną, choć smutną młodą kobietę (Fox) wyposażoną w prawdziwe skrzydła. Nieźle jak na początek, ale potem niestety do głosu dochodzą sceny rodem z kina klasy B w asyście wielu wpadek technicznych i banału w treści, czego nie jestem w stanie do teraz zrozumieć. Glazer chcąc utrzymać magiczny nastrój świata ze snów, miał ten przywilej, że mógł pozwolić sobie tak jak we snach, praktycznie na wszystko. Niestety udowodnił przy tym także, że umiejętność korzystania z takiego komfortu pracy, nie jest pisana dla wszystkich.

Na ekranie obserwujemy kiełkujące uczucie pomiędzy przypadkowym odkrywcą, a skrzydlatą pięknością, która symbolizuje nieskazitelną kobiecą perfekcję i inność jakiej w tych bezdusznych czasach ciągle szukamy. Wszystko to w asyście całkiem zgrabnie dobranej muzyki. Oczywiście jak łatwo się domyślić, coś lub ktoś (Murray) staje im na drodze do pełni szczęścia. Nate Pool musi zawalczyć o to co się zdążyło już wykluć i po raz kolejny naprawiać popełnione przez siebie błędy. Rola Rourke jest bliźniaczo podobna do tej z Zapaśnika z przed dwóch lat. Są tu te same charakterystyczne grymasy i ból rysujący się na jego twarzy. Na starość, ten kawał sztucznie operowanego plastycznie mięsa, stał się bardzo wdzięczną, romantyczną i heroiczną postacią, która budzi litość i współczucie. No ale przyznać mu jednak trzeba, że gra facet po mistrzowsku.

Za to o moim ulubieńcu Murrayu nie wiele już można powiedzieć. Rola drugoplanowa jakich ma wiele na swoim koncie. Zimna, chłodna, wyrachowana i na swój sposób perfekcyjna i typowa dla niego. No ale też to nie jego wina, że w roli bezwzględnego gangstera nie wiele więcej mógł pokazać. Megan Fox, która pod kątem fizycznym nie robiła dotąd na mnie większego wrażenia, muszę przyznać, że w tym przypadku, skrzydła dodały jej niesamowitego uroku. Dzięki nim poszybowała wysoko w moim prywatnym rankingu aktorskich piękności, a jeśli jeszcze wpleść w to wszystko mój odgrzewany anielski sen z dzieciństwa, Fox kojarzyć mi się będzie teraz w sposób wyjątkowy.

I tylko żal tych niedociągnięć i głupich wpadek reżysera. A to Rourke zasypia bez koszuli, a budzi się w nią przyodziany. Innym razem wchodzi do cyrku w środku nocy, po czym po chwili ucieka z niego kiedy jest już widno. Nierzeczywiste granie na trąbce i wiele innych irytujących niedociągnięć, które jakby było mało, komponują się czasem z bardzo nienaturalnie dziwnymi kadrami. Całość niebezpiecznie balansuje na pograniczu filmu klasy B, co z tymi nazwiskami zwyczajnie nie przystoi. Ale też ostatnia scena filmu trochę tłumaczy Glazera i można by było na siłę uniewinnić go ze wszystkich wcześniejszych wpadek uznając je za zamierzone. Jednak dla mnie mimo wszystko brakuje spójności i zmysłu twórcy, który mógł zdecydowanie bardziej dopieścić ten całkiem niezły materiał na film. Drobny szacunek należy mu się jednak za skrytą między wierszami smutną życiową prawidłowość o której tak po prawdzie jest Passion Play. Całe życie poszukujemy swojego anioła, ideału kobiety, skrzydlatej piękności z innego świata, która zabierze nas z tego bagna do siebie i zbawi nasze zbłąkane dusze, by w chwili niespodziewanego spełniania się naszego marzenia, okazuje się nagle, że jest to tylko sen. Piękny sen, jak ten z mojego dzieciństwa. Anioły poza nasza świadomością, po prostu nie istnieją.

3/6

IMDb: 4,5
Filmweb: 4,9

1 komentarz:

  1. Skusiłem się kiedyś... jednak z oceną mam wyjątkowy problem . "Normalność" mnie blokuje a tu taka "muka" . Mam wrażenie że sam Mickey nie miał większego przekonania do roli w tym filmie ale może mi się tylko wydaje.

    OdpowiedzUsuń