sobota, 17 października 2009

the North Face

Upperdog
reż. Sara Johnsen, NOR, 2009
95 min.


To drugi norweski film widziany przeze mnie w tym roku i drugi raz byłem z tego faktu zasadniczo bardzo zadowolony. Co ciekawe, w obu filmach przewija się ten sam motyw. Poczucie winy, oraz siła wybaczania. O ile w Zniknięciu twórcy podeszli do zagadnienia w bardziej poważny i dogłębny sposób, o tyle w Upperdog mamy do czynienia z dość luźnym potraktowaniem tematu. Co nie znaczy że gorszym.

Reżyserka Sara Johnsen ubrała historię czwórki bohaterów w odrobinę groteski i humor, czasem charakterystyczny dla niższych lotów romantycznych komedii, jednak mimo wszystko trzymając rękę na pulsie zadbała o satysfakcjonujący mnie poziom artystyczny widowiska.

Nasz kwartet aktorski to dość specyficzna i wybuchowa mieszanka złożona z młodych i niepokornych dusz, które wplątane w labirynt zależnych od siebie dróg, podąża nimi próbując odkryć dokąd one tak naprawdę prowadzą i co kryje się za zakrętem.

Każda z postaci to inna historia, inne doświadczenia i dramaty. Ale wszystkim przyświeca jeden wspólny mianownik, do którego jednak dojdą dopiero z czasem. Axel i Yanne rozdzielone za dziecka i osierocone azjatyckie rodzeństwo, tapla się w europejskim bagienku żyjąc przez lata w adoptowanych rodzinach i w niewiedzy na przeciwnych biegunach Oslo.

Axel nasiąknięty zepsutym dobrobytem wyniesionym z bogatego domu, wydaje się być zimnym i wyrafinowanym przystojniakiem, który nie liczy się z niczym i nikim. Wrażliwa i delikatna Yanne, pracownica osiedlowego baru, prowadzi zupełnie inny i pozbawiony życiowych fajerwerków żywot podkochując się w nowym sąsiedzie Perze, który przy okazji także skrywa w sobie wielki dramat prowokujący obsesje. Naszej trójce towarzyszy nasza krajanka – Maria, grana przez Agnieszkę Grochowską (całkiem nieźle trzeba przyznać). Stanowi brakujące ogniwo i łącznik między dwójką rozłączonego przed laty i siłą rodzeństwa. Pracując jako pomoc kuchenna w osiedlowym barze Yanne, a także pomoc domowa u rodziny Axela, zupełnie przypadkiem odkrywa dowody na ich wspólne więzy krwi.

Podczas krzyżówki losów całej naszej czwórki, towarzyszy nam spora dawka humoru. Przez co większą część ich wspólnej historii ogląda się w dość luźny i niezobowiązujący sposób. Na szczęście Johnsen z biegiem opowieści wyciąga z naszych bohaterów coraz więcej wrażliwości i uczuć. Raczy nas ich cierpieniem i pragnieniami, dzięki czemu film staje się po prostu bardziej dojrzalszy. Ale czy prawdziwszy?

W sumie to nieistotne. Zaprzyjaźniamy się z całą naszą czwórką. Cieszymy się i zarazem smucimy z ich sukcesów jak i niepowodzeń. Sami odkrywają szczęście, zakopują demony przeszłości i żyją dalej z podniesionymi głowami. A przynajmniej na takich pozują. Ot tak po skandynawsku. Dlatego właśnie tak bardzo lubię ich podejście do życia, które często trafnie i ze smakiem przenoszone jest przez nich samych na duży ekran. Warto oglądać filmy z północy. Wbrew pozorom mają w sobie dużo ciepła.

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz