piątek, 11 września 2009

Zbrodnia i kara

Zniknięcie
reż. Erik Poppe, NOR, 2008
90 min. Vivarto


Każdy wiek ma swoje prawa. Ot, stara jak świat maksyma. W każdym wieku popełniamy liczne błędy, a ich całościowe zsumowanie dobitnie przekłada się na nasz poziom życiowego doświadczenia. Im mniej ich popełnimy, tym świat nasz będzie piękniejszy. Przynajmniej w teorii. Ale też życiowe niepowodzenia oraz dokonane w przeszłości przez nas złe i nietrafione wybory, potrafią człowieka czegoś nauczyć. Spowodować że inaczej spojrzymy na otaczającą nas rzeczywistość. Czasem potrafimy zrozumieć swój błąd i wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski, a czasem tylko beznamiętnie się w nim zatracamy. Norweg Erik Poppe postanowił w swoim najnowszym filmie właśnie opowiedzieć o błędach młodości, ich bolesnych konsekwencjach, a przede wszystkim o żmudnej i ciężkiej próbie odkupienia swoich win. Czy jest to w ogóle możliwe? Czy można choćby najczystszą teraźniejszością zamazać swoją wstydliwą przeszłość?

Skandynawskie kino znane jest ze swojej bezpośredniości, bezkompromisowości i barwnego minimalizmu w przekazie. Nie inaczej jest i tym razem. Poppe skupia się na tym wszystkim co jest nienazwane i niedopowiedziane. Posiłkuje się dobrze dobraną i trafną muzyką, zabawą z kamerą oraz mistrzowską i szczerą grą aktorów.

W Zniknięciu mamy do czynienia z żywotem Jana, którego poznajemy w więzieniu. Odbywa wyrok za spowodowanie śmierci małego dziecka. Jest to jednak już inny Jan niż przed laty, kiedy to jako nastolatek popełnił bolesny błąd, który odcisnął się piętnem na całym jego życiu. Poppe korzystając z retrospektywy, bawi się pętlą czasu wracając co i rusz do lat młodości Jana, do jego najtragiczniejszego w skutkach czynu. A powstałe w ten sposób konsekwencje ukazuje koncentrując się na teraźniejszych krzywych oraz mimice twarzy dorosłego już Jana.

Po latach otwiera się jednak przed nim szansa na powrót do życia znanego tylko z jego młodzieńczych i beztroskich szczeniackich lat. Dostaje szansę na wyjście warunkowe oraz pracę kościelnego organisty w niedużej parafii, której notabene pastorem jest (to nawet w salonach Ery jest niemożliwe) młoda i piękna Anna. Janowi, a od tej pory już ukrywającemu swoją prawdziwą tożsamość Thomasowi, bardzo zależy na nowej pracy oraz jak najszybszym dostosowaniu się do nowych otaczających go realiów. Jednak zadra z przeszłości nadal nie daje mu spokoju, a śledzące go konsekwencje i na wolności zdają się zbliżać do niego z prędkością wprost proporcjonalną do jego autentycznego wysiłku włożonego w próbę wtopienia się w uczciwy świat pozbawiony brutalności i okrucieństw.

Ale zanim do tego dojdzie, Thomas wpierw rozkochuje w sobie uroczą panią pastor o pięknych oczach. A jej kilkuletni syn (celowo łudząco podobny do chłopca którego "nie chcący" zabił Thomas - kapitalna zagrywka Erika) wyraźnie już od samego początku zaczyna darzyć sympatią nowego organistę. Jednak jak to stosunkowo łatwo było przewidzieć, beztroska sielanka nie mogła trwać długo. Ukrywane bolesne tajemnice i kłamstwa prędzej czy później zawsze wychodzą na światło dzienne, siejąc przy okazji okrutne i często bezpowrotne spustoszenie. Jednak Poppe postanowił rozprawić się z grzechem przewodnim tej opowieści w dość zaskakujący i oryginalny sposób. Otóż w mniej więcej połowie filmu, dochodzi do nieoczekiwanego zwrotu wydarzeń, a przede wszystkim narracji. Jan Thomas staje się nagle postacią drugoplanową. A do głosu dochodzi matka zabitego przez niego chłopca. W zupełnie przypadkowy sposób ich ścieżki życiowe niechcący krzyżują się ze sobą pod strzechą domu bożego.

I właśnie w tym momencie z dość przyzwoitego filmu robi nam się kino wręcz wybitne. Nie ma bowiem dla mnie nic piękniejszego niż inteligentne wzbudzenie we mnie zaskoczenia oraz ciekawości w połowie i tak już dość ciekawego seansu.

Poppe w pierwszej części filmu skupił się na historii Jana Thomasa, budząc w widzu mimo wszystko litość i dużo sympatii skierowanej pod adresem mordercy. W drugiej zaś, skoncentrował się na dramacie matki, w której po wielu latach od tragedii nadal tkwi żal i cierpienie. Dochodzi więc do arcyciekawego zderzenia dwóch światów i dwóch jakże różnych spojrzeń na jedno i to samo wydarzenie. Mało tego. Poppe w jednym jak i drugim przypadku serwuje wieloma przemyślanymi argumentami, które widz wykorzystuje wedle własnego uznania optując za jedną ze stron. Oczywiście morderstwa i to jeszcze małego dziecka, w żaden sposób usprawiedliwić się nie da. Jednak w asyście okoliczności łagodzących potrafi człowieka zbić trochę z tropu. Ale nie matkę. Dla niej utrata swojego pierworodnego zawsze będzie odbierana w ten sam sposób. Jej oczami widzimy ten sam ciąg wydarzeń doświadczony już w pierwszej części filmu. Zaczyna nam w zupełnie logiczny sposób wmawiać iż Jan Thomas jest psychopatą zabijającym małe dzieci. Zero litości. Bez przebaczenia. Zemsta i zrobienie czegokolwiek to jej motyw przewodni w którym w końcu się zatraca.

Dochodzi więc do bardzo ciekawego zderzenia ze sobą obu światów. Na jaw wychodzi ukrywana i celowo niedopowiedziana przez twórców historia. W końcu matka i Jan stają face to face. Historia zatacza koło.
Poppe ukazuje to po mistrzowsku. Chylę pokłony. Raz jeszcze na koniec zadaje nam te same pytania. Czy potrafimy wybaczać? Czy umiemy i czy w ogóle chcemy naprawiać swoje stare błędy? Czy da się postawić grubą kreskę i wyrzucić z siebie wszystko co niewygodne? Ale przede wszystkim daje do zrozumienia że warto już od najmłodszych lat traktować swoje życie śmiertelnie poważnie. Każde głupstwo popełnione w młodości odciska się w większym bądź mniejszym stopniu na naszym dorosłym życiu. Niestety nie da się później tego zmazać gumką do ścierania. Warto więc poświęcić filmowi swoją uwagę. Gwarantuję że w pewnym momencie zaskoczy. I to mimo że nie powstał on po to by go polubić. Kwintesencja inteligentnego kina.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz