niedziela, 17 października 2010

26 Warszawski Festiwal Filmowy - Potwory

Potwory/Monsters
reż. Gareth Edwards, GBR 2010
97 min.


"A to ci heca" pomyślałem. Co u licha na festiwalu robi taki film? Science Fiction i thriller w jednym. Niskobudżetowa produkcja o potworach atakujących ziemię, która powstała jako praca na zaliczenie szkoły filmowej? Gdzie jest haczyk? Postanowiłem więc wybrać się na seans, by doszukać się odpowiedzi na te i inne towarzyszące im pytania.


"Przed sześcioma laty naukowcy z NASA odkryli, że istnieje możliwość pozaziemskiego życia w obrębie naszego systemu słonecznego. Wysłano sondę, żeby zebrała próbki, ale ta rozbiła się nad Ameryką Środkową. Niedługo po tym wydarzeniu zaczęły się tam pojawiać nowe formy życia, a połowę terytorium Meksyku uznano za teren skażony i poddano kwarantannie. Dziś wojskowe siły zbrojne Stanów Zjednoczonych i Meksyku walczą, żeby pozbierać te "istoty". Historia zaczyna się w momencie, gdy amerykański dziennikarz zgadza się na eskortowanie roztrzęsionej amerykańskiej turystki do bezpiecznych granic Stanów Zjednoczonych. Fascynujący film drogi o potworach i miłości ulokowanej po niewłaściwej stronie".

Prawda że brzmi to wszystko mało poważnie? A wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? Że to w rzeczywistości kapitalna produkcja, która dosłownie i w przenośni poraziła mnie swoim bogactwem. Nie żartuję. Scenariusz wydaje się być zaczerpnięty z półki z napisem "kino klasy C". A tymczasem z ekranu bije niesamowita głębia i klimat charakterystyczny dla najlepszych produkcji sci-fi jakie spłodziła planeta Ziemia. Co ja gadam. To coś znacznie większego niż fantastyka. Te wszystkie potwory stanowią tylko tło dla clue opowieści. W przeciwieństwie do wszystkich innych filmów z tego gatunku, reżyser koncentruje się na czymś zupełnie innym. Na relacjach międzyludzkich, na filozoficznych rozważaniach nad sensem istnienia (może i trochę ściąga stylem z filmów Tarkowskiego, no ale to nie razi), na mocnym wątku miłosnym (tak, to po prawdzie jest zwyczajny melodramat). Ok. Jest inwazja, są komicznie wyglądające potwory, jest teren skażony, jest oklepana aż do bólu fikcja literacka, ale sposób zobrazowania tejże okrutnej rzeczywistości budzi we mnie szacunek do twórców.

Nie ma tu zapierających dech w piersi efektów specjalnych, choć opatentowany przez reżysera nowatorski sposób wklejania na ekran wszystkich zniszczeń jak i samych potworów, jest wyjątkowo skuteczny i realistyczny. Nie ma też bezcelowych strzelanin, amerykańskiego patosu i bohaterskich zrywów epickich aktorów. Jest za to akcja charakterystyczna dla klasycznego kina drogi z mozolnie rozwijającym się wątkiem miłosnym, tylko z potworami w tle. Zaskakujące, mimo że banalne. Nie bójcie się Potworów. To wbrew rozumowi szalenie ambitne i mądre kino dla koneserów. Nie tylko fanów sci-fi.

4/6


1 komentarz:

  1. Film ten z nieprzymuszonej woli obejrzałem już dość dawno , na tyle dawno że zdążyłem zapomnieć ... Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności (czytaj : obiektywnie) a niech ma 6/10 , prywatnie niestety tylko 3/10 innymi słowy mi nie przypadł do gustu choć ten gatunek uważam za swój ulubiony . A jak już o sf to z pewnością tego filmu nie pamiętasz Fire in the sky i jest jeszcze jeden którego nie potrafię wyszukać o mężczyźnie który przeżywa wciąż jedną godzinę od początku , zaczynając na przejściu dla pieszych musi w ciągu godziny dojść dlaczego zapętlił się w czasie (idea z Dnia świstaka)

    OdpowiedzUsuń