niedziela, 15 listopada 2009

Nie samą pracą człowiek żyje

Mamut
reż. Lukas Moodysson, SWE, DAN, 2009
125 min. Kino Świat


Ciężka praca od rana do nocy, zaciągnięty kredyt na 30 lat, brak czasu dla/na dzieci. Skąd my to znamy? To szara codzienność wielu z nas. Społeczność całego już rozwiniętego i ciągle rozwijającego się globu cierpi na te same przypadłości. Świat pędzi na złamanie karku i osiąga absurdalne prędkości w imię żądzy pieniądza. Lukas Moodysson tak jak i w poprzednich swoich filmach, proponuje widzowi zatrzymanie się na chwilkę i zaprasza do głębszej refleksji nad swoim konsumpcyjnym żywotem.

Moodysson, jak na wychowanego w socjalistycznym raju szweda przystało, w swoim najnowszym obrazie rozprawia się z definicją rodziny. W zasadzie to z wieloma definicjami jednocześnie, ale myślą przewodnią jest dogłębna analiza modelowego związku złożonego z męża, żony i małego dziecka.

Tym razem jednak tłem dla jego socjologicznego wywodu nie jest jego rodzima Szwecja jak np. w głośnych Fucking Amal, czy Lilja 4-ever. Reżyser za pośrednictwem Mamuta wypływa na znacznie głębsze wody. Problemy wychowawcze i kryzys rodziny w Szwecji zastępują wreszcie ogólnoświatowe problemy milionów ludzi. Oczywiście w jego filmach można było dopatrzeć się zjawisk i patologii obecnych również i w naszej szerokości geograficznej, jednak oglądając je odbierałem je przede wszystkim jako zwierciadło w którym odbijała się codzienność uporządkowanych szwedów.

Moodysson za miejsce akcji wybrał zupełnie uniwersalny i reprezentatywny dla całego cywilizacyjnego globu Nowy York. Miasto – reprezentant naszych szalonych czasów. Żyje i mieszka w nim sobie młode małżeństwo. Ciągle tkwiący w świecie małych i nieokrzesanych chłopców Leo i bardzo wrażliwa, oraz oddana dla sprawy Ellen. Wraz z nimi ich bardzo inteligentna ośmioletnia córeczka Jackie. Jednak już na pierwszy rzut oka widać że nie jest to typowa rodzinka z którą mógłby utożsamiać się cały świat. Leo jest bowiem przeokropnie bogaty. Wymyślił przed laty internetowy serwis o grach komputerowych... i dorobił się dzięki temu fortuny. Ellen z kolei to przedstawiciel ciężkiej i czasem nieludzkiej wręcz pracy. Jest ambitnym lekarzem w miejskim szpitalu i spędza w nim całe dnie jak i noce. Pozbawiona styczności i bliskości z rodzicami bardzo bystra Jackie przebywa pod opieką Glorii – dobrodusznej opiekunki z dalekich Filipin.

Wszystkie wymienione postacie mają w filmie przypisaną tylko i wyłącznie do siebie własną historię, a nawet w porywach i przygodę. Moodysson całkiem trafnie i rzeczowo ukazuje ich charaktery, pragnienia, a także popełnione błędy. Przeplata je między sobą w taki sposób, aby widz sam je dostrzegł i wyciągnął płynące z nich wnioski. To bardzo mądre i szalenie typowe dla tego reżysera podejście.

I tak Leo udając się do dalekiej Tajlandii na wyprawę biznesową w celu podpisania ważnego kontaktu, zapomina się i zatraca na chwilę w bajecznym romansie z tamtejszą prostytutką. Ellen z kolei pochłonięta pracą i chęcią niesienia pomocy innym, zapomina o tym, że najwięcej czułości i pomocy potrzebuje przede wszystkim jej rodzona córka, która spędzając całe dnie z opiekunką bardzo się z nią wiąże. Ale i owa niania skrywa jakiś ból i cierpienie. A są nim pozostawieni w Filipinach dwaj dorastający i tęskniący za matką synowie.

Akcja filmu przeskakuje więc z bohatera na bohatera. Z Nowego Yorku do Tajlandii, po czym do dalekich Filipin. I tak w koło aż w końcu nasi ulubieńcy powiedzą głośne i chóralne STOP. Zrozumieją co tak naprawdę jest w ich życiu najważniejsze. Oczywiście Moodysson nie odkrywa Ameryki. Promuje przede wszystkim zdrowy i uczciwy układ oparty na wartościach złożonych z miłości, wierności i czułości. Jednak podoba mi się to w jaki sposób nasi bohaterowie do tego wszystkiego dochodzą, oraz jaką drogę muszą pokonać by to zrozumieć.

Być może cały obraz jest nieco przerysowany, nienaturalny, a nawet i trochę obcy, to jednak widać że reżyser bardzo starał się aby problemy naszych bohaterów kojarzyły się z tymi naszymi znanymi z prawdziwego życia. Bo tylko w ten sposób główne przesłanie filmu zostanie przez nas odebrane dosłownie. Moodysson celowo i bardzo umiejętnie posłużył się kontrastem, dzięki któremu rozwiązuje skomplikowane równanie i znajduje gdzieś głęboko ukrytą niewiadomą. Jest bogata ale też i ciężko pracująca rodzina która nie ma czasu dla siebie. Obok nich, niby w innym świecie, są slumsy i biedota która co prawda ma czas dla siebie, ale nie ma środków do życia i aby je zdobyć rodzina musi zostać rozbita. Człowiek aby zupełnie się nie zatracić i godnie żyć, musi w tych trudnych czasach mieć cały czas oczy szeroko rozwarte i trzymać rękę na przysłowiowym pulsie. Troszkę dołujące, nie? Gdzie w tym wszystkim są drobne przyjemności, korzystanie z życia i czerpanie garściami z tego co nam przynosi los? Bez obaw. O tym też sporo w tym filmie. Na szczęście nie wszystko jest tak jednoznaczne.

I to właśnie jest najwyższą wygraną Lukasa Moodyssona. Niby pokazuje co jest, lub co powinno być w naszym życiu ważne, a co ważne mniej, to jednak nie krytykuje i nie potępia jednoznacznie pozostałych ludzkich wyborów. Nawet tych głupich. W końcu wszyscy jesteśmy dorośli i sami decydujemy o tym co jest dla nas dobre. Popełnianie błędów też jest nam czasem potrzebne. Chociażby dlatego, abyśmy wiedzieli jak bardzo potrafią one zaboleć nas i naszych najbliższych, oraz jak ich w przyszłości uniknąć.

Wiele uniwersalnych mądrości płynie z tego obrazu. Podoba mi się dobre i dość przekonujące aktorstwo (zwłaszcza fajnie zagrał mój ulubieniec Bernal), klimatyczna muzyka i różnorodny sytuacyjny obraz w stylu Inarritu (stąd sugerowane tu i ówdzie podobieństwa do jego Babel). Ale do pełni szczęścia brakuje mi w nim czegoś więcej niż tylko opowiedzenia mi o tym o czym sam doskonale już wiedziałem od dawna. Jednak nie nudziłem się na nim w kinie. Szkoda tylko że raczej nie zapowiada się na to iż pojawi się on w naszych wielosalowych i śmierdzących spalonym popcornem multipleksach. Film premierę światową miał w styczniu. U nas nadal nawet nie ma dystrybutora. Polecam zatem torrenty. Już się ponoć pojawił. Bo co innego nam pozostaje? W Konstytucji mamy zagwarantowany szeroki dostęp do kultury. Zapewnijmy więc go sobie sami ;)

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz