Jestem mordercą
reż. Maciej Pieprzyca, POL, 2016
117 min. Next Film
Polska premiera: 4.11.2016
Thriller, Psychologiczny
Maciej Pieprzyca po 18 latach powrócił do swojego dawnego projektu telewizyjnego i przekonwertował na fabułę własną dokumentalną wersję Jestem mordercą. Scenariusz napisało samo życie i bezsprzecznie należy do grona samograjów. Wystarczy tylko dać mu się rozwinąć i pozwolić zaprezentować pełnię możliwości, a odwdzięczy się z nawiązką. Innymi słowy - wystarczy nie spieprzyć. Wydawać by się więc mogło, że recepta na sukces zostanie przez doświadczonego już aptekarza Pieprzycę zrealizowana w sposób nienaganny, wzorcowo i z palcem wetkniętym tam, gdzie zwykł docierać tylko Rocco Siffredi. I generalnie temat został przez śląskiego reżysera potraktowany na tyle rzetelnie, że nie ma mowy o rozczarowaniu, niemniej trudno jest się oprzeć wrażeniu, że zadanie to można było wykonać odrobinę lepiej.
Jestem mordercą jednak oczarowało polską krytykę. Na Festiwalu Filmowym w Gdyni zgarnęło trzy statuetki. Bardzo szybko okrzyknięto go polskim Zodiakiem, co samo w sobie jest dość idiotyczne. Polska kinematografia nie potrzebuje stawać w szranki z hollywoodzką konkurencją, bo raz, że nie ta liga, dwa, wygląda to niepoważnie. Koniec końców polski widz i tak dostaje obuchem w tył głowy. Aczkolwiek jako wabik od kilku dni ściąga do kin chyba nie najgorszą frekwencję, ale też ku chwale uczciwości, jeśli ktoś będzie chciał w tym obrazie znaleźć Fincherowski suspens, to może się lekko rozczarować. To są zupełnie dwie różne bajki oraz dwa inne światy i trzeba to sobie na dzień dobry powiedzieć. Na do widzenia zresztą również.
Żeby wejść w świat Służby Bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej i Polski Ludowej rządzonej przez zdradziecki aparat złożony z sowieckich pachołków trzeba wpierw poznać zarys historyczny. Jestem mordercą jest teoretycznie tylko inspirowane słynną w PRLu sprawą Wampira z Zagłębia, to jednak dość wiernie polega on na najważniejszych faktach. A te są takie, że Wampir na przełomie lat 60 i 70 brutalnie zamordował 14 kobiet i usiłował zabić kolejnych 7. W owym czasie była to najgłośniejsza sprawa kryminalna w kraju, a i Europa zdawała się być wolna od takich pojebańców. Dochodzenie przybrało bardzo prestiżowy wymiar w momencie, kiedy jedną z ofiar została 18-letnia bratanica I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR - Edwarda Gierka. I właśnie dokładnie w tym momencie wkraczamy do akcji my, cali na biało, czyli widzowie. Wraz z nowym oficerem Milicji przydzielonym do sprawy (kapitalny Mirosław Haniszewski) wkraczamy w świat seryjnych morderstw i bezradności wkurwionego aparatu państwowego, kiedy licznik zabójstw na tablicy wyników wskazuje już bolesne i upokarzające 10:0. Brakuje więc wprowadzenia, początku i rozwinięcia, czyli składowych stuprocentowego kryminału. To trochę tak, jakby rozpocząć oglądanie meczu od 65 minuty, przez co odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z opowieścią niepełną, ale na pewno ciekawą, wszak i w meczu najważniejsze rzeczy potrafią zadziać się w ostatnich pięciu minutach spotkania. Grunt, to dobrze wyważyć. Pieprzyca z pewnością próbował, niemniej jakiś tam mały niedosyt z tyłu głowy pozostał.
Dużym sukcesem reżysera jest za to dobre odwzorowanie epoki. Może i bez szerokich kadrów oraz rozbudowanych planów, których - przyznaję - czasem mi brakowało, może też i większość scen kręcona była w pomieszczeniach, lub skąpych scenograficznie lokacjach, w których można było dostrzec najwyżej kilka radiowozów z epoki, ale pomimo tego nie idzie na nic narzekać. Klimat z epoki jest zachowany wzorowo, a pomaga mu w tym wszędobylski dym z papierosów, wódka, PRLowska brzydota i klasyczny polski jazz, który całkiem zgrabnie rozgościł się gdzieś pomiędzy scenami. Ale to co podoba mnie się w tym filmie najbardziej to fakt, że Jestem mordercą w pewnym momencie zbacza z drogi wytyczonej przez klasyczny thriller, tudzież kryminał i zaczyna wariacko pędzić poboczem po którym dawno nikt w polskim kinie nie podążał, a jeśli już, to robił to bardzo rzadko. Główna postać milicjanta pod wpływem śledztwa i presji czasu oraz swoich przełożonych towarzyszy staje się nagle postacią tragiczną, targaną przez emocje i wątpliwości, przez co jej zobrazowanie ociera się o typową charakterystykę bohaterów-idealistów wywodzących się z zarośniętego już pajęczyną kina moralnego niepokoju. Wątek psychologiczny dziarsko przejmuje palmę pierwszeństwa i nie boi się zepchnąć w cień wątku stricte kryminalnego, który dziś, po latach wydaje się być jedną wielką mistyfikacją i celowym działaniem propagandowym ówczesnych władz mającym na celu przykładne ukaranie winnego, kimkolwiek by był.
Reżyser skupia się więc głównie na aspekcie czysto ludzkim. Stworzył dzięki temu klasyczny moralitet ukazujący dzieje bohatera wybierającego pomiędzy dobrem i złem, potępieniem i zbawieniem, winą i karą. Na przeciw niego oraz po drugiej stronie barykady stoi, no dobra, głównie siedzi, główny podejrzany o dokonanie morderstw i zarazem ofiara milicyjnej nagonki (Arkadiusz Jakubik), jednak gdy do głosu zaczynają dochodzić wątpliwości oraz moralna ocena sytuacji, naturalna granica pomiędzy nimi zaczyna się zacierać. Stajemy się więc świadkami pojedynku prawdy z zakłamaniem i uczciwości z fałszem, ale jednak niekoniecznie zostało ono zarysowane w wydawać by się mogło oczywisty sposób. Pieprzyca nie pozwala do końca wygodnie opowiedzieć się po czyjejś ze stron, ani też kogokolwiek w tej sprawie osądzić. Oczywiście na końcu zapada wyrok i zostaje wykonana kara, ale czy sprawiedliwa i tak zupełnie oczywista?
W Jestem mordercą nie ma Wampira z Zagłębia, jest tylko jego wyobrażenie i wiara ówczesnych władz w jego istnienie, najlepiej dyndającego na stryczku. Film ośmiesza, ale też i tłumaczy ich działanie, po części rzecz jasna potępia epokę i ustrój polityczny, ale głównie jednostkę ludzką żyjącą w nienormalnych czasach oraz konformizm. Bohaterski milicjant może i doprowadza sprawę do końca, staje po stronie zwycięzców, ale w starciu z systemem, którego jest twarzą finalnie ponosi porażkę. Zupełnie tak jak bohater kina moralnego niepokoju. Zostaje unieszczęśliwiony i moralnie wykluczony z życia społecznego.
Reasumując. To dobre, wyważone i mądre kino próbujące zmierzyć się z meandrami ludzkiej psychiki zawładniętej przez zmowę szaleństwa ze strachem. W Jestem mordercą można natknąć się czasem na Kieślowskiego, czasem na Zanussiego, ale jednak głównie wpadamy na Ślązaka Pieprzycę. Jest kilka rzeczy do poprawki, takich typowych dla polskiego kina, czysto technicznych. Można też się nieco przyczepić do zaprezentowanej nam bardzo skróconej wersji wypadków, ale jak się finalnie okazuje, nie zupełnie o to w tym filmie chodzi. Dobra, solidna czwórka z plusem. Za włożone w całość serce, dobre aktorstwo i plakat. Minus za Adamczyka. No za cholerę nie pasował mi do tej roli. Ale ja już tak mam. Jak się kogoś zawczasu uczepię, to choćby świat stanął na głowie, nie puszczę.
IMDb: 7,4
Filmweb: 7,5
reż. Maciej Pieprzyca, POL, 2016
117 min. Next Film
Polska premiera: 4.11.2016
Thriller, Psychologiczny
Maciej Pieprzyca po 18 latach powrócił do swojego dawnego projektu telewizyjnego i przekonwertował na fabułę własną dokumentalną wersję Jestem mordercą. Scenariusz napisało samo życie i bezsprzecznie należy do grona samograjów. Wystarczy tylko dać mu się rozwinąć i pozwolić zaprezentować pełnię możliwości, a odwdzięczy się z nawiązką. Innymi słowy - wystarczy nie spieprzyć. Wydawać by się więc mogło, że recepta na sukces zostanie przez doświadczonego już aptekarza Pieprzycę zrealizowana w sposób nienaganny, wzorcowo i z palcem wetkniętym tam, gdzie zwykł docierać tylko Rocco Siffredi. I generalnie temat został przez śląskiego reżysera potraktowany na tyle rzetelnie, że nie ma mowy o rozczarowaniu, niemniej trudno jest się oprzeć wrażeniu, że zadanie to można było wykonać odrobinę lepiej.
Jestem mordercą jednak oczarowało polską krytykę. Na Festiwalu Filmowym w Gdyni zgarnęło trzy statuetki. Bardzo szybko okrzyknięto go polskim Zodiakiem, co samo w sobie jest dość idiotyczne. Polska kinematografia nie potrzebuje stawać w szranki z hollywoodzką konkurencją, bo raz, że nie ta liga, dwa, wygląda to niepoważnie. Koniec końców polski widz i tak dostaje obuchem w tył głowy. Aczkolwiek jako wabik od kilku dni ściąga do kin chyba nie najgorszą frekwencję, ale też ku chwale uczciwości, jeśli ktoś będzie chciał w tym obrazie znaleźć Fincherowski suspens, to może się lekko rozczarować. To są zupełnie dwie różne bajki oraz dwa inne światy i trzeba to sobie na dzień dobry powiedzieć. Na do widzenia zresztą również.
Żeby wejść w świat Służby Bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej i Polski Ludowej rządzonej przez zdradziecki aparat złożony z sowieckich pachołków trzeba wpierw poznać zarys historyczny. Jestem mordercą jest teoretycznie tylko inspirowane słynną w PRLu sprawą Wampira z Zagłębia, to jednak dość wiernie polega on na najważniejszych faktach. A te są takie, że Wampir na przełomie lat 60 i 70 brutalnie zamordował 14 kobiet i usiłował zabić kolejnych 7. W owym czasie była to najgłośniejsza sprawa kryminalna w kraju, a i Europa zdawała się być wolna od takich pojebańców. Dochodzenie przybrało bardzo prestiżowy wymiar w momencie, kiedy jedną z ofiar została 18-letnia bratanica I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR - Edwarda Gierka. I właśnie dokładnie w tym momencie wkraczamy do akcji my, cali na biało, czyli widzowie. Wraz z nowym oficerem Milicji przydzielonym do sprawy (kapitalny Mirosław Haniszewski) wkraczamy w świat seryjnych morderstw i bezradności wkurwionego aparatu państwowego, kiedy licznik zabójstw na tablicy wyników wskazuje już bolesne i upokarzające 10:0. Brakuje więc wprowadzenia, początku i rozwinięcia, czyli składowych stuprocentowego kryminału. To trochę tak, jakby rozpocząć oglądanie meczu od 65 minuty, przez co odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z opowieścią niepełną, ale na pewno ciekawą, wszak i w meczu najważniejsze rzeczy potrafią zadziać się w ostatnich pięciu minutach spotkania. Grunt, to dobrze wyważyć. Pieprzyca z pewnością próbował, niemniej jakiś tam mały niedosyt z tyłu głowy pozostał.
Dużym sukcesem reżysera jest za to dobre odwzorowanie epoki. Może i bez szerokich kadrów oraz rozbudowanych planów, których - przyznaję - czasem mi brakowało, może też i większość scen kręcona była w pomieszczeniach, lub skąpych scenograficznie lokacjach, w których można było dostrzec najwyżej kilka radiowozów z epoki, ale pomimo tego nie idzie na nic narzekać. Klimat z epoki jest zachowany wzorowo, a pomaga mu w tym wszędobylski dym z papierosów, wódka, PRLowska brzydota i klasyczny polski jazz, który całkiem zgrabnie rozgościł się gdzieś pomiędzy scenami. Ale to co podoba mnie się w tym filmie najbardziej to fakt, że Jestem mordercą w pewnym momencie zbacza z drogi wytyczonej przez klasyczny thriller, tudzież kryminał i zaczyna wariacko pędzić poboczem po którym dawno nikt w polskim kinie nie podążał, a jeśli już, to robił to bardzo rzadko. Główna postać milicjanta pod wpływem śledztwa i presji czasu oraz swoich przełożonych towarzyszy staje się nagle postacią tragiczną, targaną przez emocje i wątpliwości, przez co jej zobrazowanie ociera się o typową charakterystykę bohaterów-idealistów wywodzących się z zarośniętego już pajęczyną kina moralnego niepokoju. Wątek psychologiczny dziarsko przejmuje palmę pierwszeństwa i nie boi się zepchnąć w cień wątku stricte kryminalnego, który dziś, po latach wydaje się być jedną wielką mistyfikacją i celowym działaniem propagandowym ówczesnych władz mającym na celu przykładne ukaranie winnego, kimkolwiek by był.
Reżyser skupia się więc głównie na aspekcie czysto ludzkim. Stworzył dzięki temu klasyczny moralitet ukazujący dzieje bohatera wybierającego pomiędzy dobrem i złem, potępieniem i zbawieniem, winą i karą. Na przeciw niego oraz po drugiej stronie barykady stoi, no dobra, głównie siedzi, główny podejrzany o dokonanie morderstw i zarazem ofiara milicyjnej nagonki (Arkadiusz Jakubik), jednak gdy do głosu zaczynają dochodzić wątpliwości oraz moralna ocena sytuacji, naturalna granica pomiędzy nimi zaczyna się zacierać. Stajemy się więc świadkami pojedynku prawdy z zakłamaniem i uczciwości z fałszem, ale jednak niekoniecznie zostało ono zarysowane w wydawać by się mogło oczywisty sposób. Pieprzyca nie pozwala do końca wygodnie opowiedzieć się po czyjejś ze stron, ani też kogokolwiek w tej sprawie osądzić. Oczywiście na końcu zapada wyrok i zostaje wykonana kara, ale czy sprawiedliwa i tak zupełnie oczywista?
W Jestem mordercą nie ma Wampira z Zagłębia, jest tylko jego wyobrażenie i wiara ówczesnych władz w jego istnienie, najlepiej dyndającego na stryczku. Film ośmiesza, ale też i tłumaczy ich działanie, po części rzecz jasna potępia epokę i ustrój polityczny, ale głównie jednostkę ludzką żyjącą w nienormalnych czasach oraz konformizm. Bohaterski milicjant może i doprowadza sprawę do końca, staje po stronie zwycięzców, ale w starciu z systemem, którego jest twarzą finalnie ponosi porażkę. Zupełnie tak jak bohater kina moralnego niepokoju. Zostaje unieszczęśliwiony i moralnie wykluczony z życia społecznego.
Reasumując. To dobre, wyważone i mądre kino próbujące zmierzyć się z meandrami ludzkiej psychiki zawładniętej przez zmowę szaleństwa ze strachem. W Jestem mordercą można natknąć się czasem na Kieślowskiego, czasem na Zanussiego, ale jednak głównie wpadamy na Ślązaka Pieprzycę. Jest kilka rzeczy do poprawki, takich typowych dla polskiego kina, czysto technicznych. Można też się nieco przyczepić do zaprezentowanej nam bardzo skróconej wersji wypadków, ale jak się finalnie okazuje, nie zupełnie o to w tym filmie chodzi. Dobra, solidna czwórka z plusem. Za włożone w całość serce, dobre aktorstwo i plakat. Minus za Adamczyka. No za cholerę nie pasował mi do tej roli. Ale ja już tak mam. Jak się kogoś zawczasu uczepię, to choćby świat stanął na głowie, nie puszczę.
IMDb: 7,4
Filmweb: 7,5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz