Wrong Cops
reż. Quentin Dupieux, USA, 2013
82 min.
Polska premiera: ?
Czarna komedia
Witam w nowym roku, nie życzę wam szczęścia i pomyślności, bo nie lubię kłamać, za to dopinguję wszystkim bez wyjątku, abyście jakoś umiejętnie go przetrwali i na koniec roku potrafili się przejrzeć w lustrze. Ale umówmy się, lekko nie będzie. Podrożał alkohol, fajki, benzyna, bilety (w Warszawie) i cholera wie co jeszcze. Natomiast nasze pensje cały czas są tam, gdzie nie dochodzi światło dzienne, oraz gdzie jest nasza reprezentacja w piłkę skopaną. Ale nowy rok, to także jeden z najlepszych okresów dla filmowych głodomorów. Zarówno tych kinowych, jak i w kapciach. Oscarowa gorączka podkręca tempo i zwiększa popyt na nominowane tytuły. To raz. Dwa, polscy dystrybutorzy lubią rozpocząć rok z wielkim pierdolnięciem i na dzień dobry wypuszczają w kinowy obieg jakiś hit z końca minionego roku. Do tego w końcu docierają do nas ze świata tytuły jesienno-zimowe, które po tournée po krajach lepiej rozwiniętych kinematograficznie, postanawiają wreszcie szerzej zaistnieć także nad Wisłą. Dlatego też, styczeń wraz z październikiem to moje dwa ulubione miesiące w tej branży, czego z kolei nie lubią moje mało zgrabne paluchy, kgdyż muszą wtedy nieco więcej stukać w te durne klawisze. Tzn. nie muszą, ale wiedzą, że przynajmniej powinny.
Zacznę ten rok od absurdu, abstrakcji, kilometrów głupoty oraz ludzkiej durnoty, bowiem taki właśnie widzę przed nami dopiero co napoczęty wczoraj rok. Jeśli chcecie wiedzieć jak on będzie wyglądał, to wyobraźcie sobie but depczący ludzką twarz. Wiecznie. Polecam przyjęcie podobnego psychosomatycznego stanowiska, przynajmniej się nie rozczarujecie.
Quentina Dupieuxa chyba nie muszę tu szerzej przedstawiać. Poświęciłem mu już dwukrotnie swą uwagę na łamach EPO. Raz była to Opona, innym razem Wrong. Oba uplasowały się w najlepszych moich dwudziestkach rocznych podsumowań. Pozwoliły one na doskonałe zapoznanie się odbiorcy z życiową filozofią i filmową charyzmą reżysera, która, nie będę ukrywał, bardzo mi odpowiada. Lubię mądre, wymagające i ambitne kino, ale jeśli pewnego ranka nachodzi mnie ochota na bara bara z czymś lżejszym i zbytnio nie obciążającym mych drogocennych szarych komórek, to wtedy lubię sięgać po brytyjski czarny humor, skandynawski surrealistyczny absurd spod znaku Roya Anderssona, PRLowską komedię, albo właśnie po Dupieuxa.
Właściwie, to już po zapoznaniu się około pół roku temu ze zwiastunem Wrong Cops, wiedziałem doskonale z czym się to będzie jadło. Stylówa Francuza, znanego też jako Mr. Oizo, jest nie do pomylenia z nikim i niczym innym. Jeden tylko trailer wystarczył mi do tego, aby dowiedzieć się o tym filmie absolutnie wszystkiego. W ogromnej większości przypadków byłby to wielgachny minus, ale nie tym razem. Oparty na gagach, zjawiskowych scenach i skeczach sytuacyjnych film można streścić jednym, mało wyszukanym zdaniem zakończonym bardzo popularnym znakiem interpunkcyjnym: What The Fuck? Tym razem pośmiejemy się trochę wszyscy (z wyjątkiem życiowych gburów i tępaków) zpsów, znaczy się policjantów. Beka z mundurowych zawsze jest i była w cenie. Na całym świecie bawi i generalnie wszyscy mają z tego radochę, gdyż w zasadzie wszędzie, bardziej lub mniej się ich nie lubi. Bo niby za co? ACAB, CHWDP i inne międzynarodowe skróty wyrażające miłość i uwielbienie do jednej z najstarszej profesji świata rysują się na niemal wszystkich ścianach i murach miast od Honolulu po Ułan Bator. Taki to jest już ich los, nie mniej, w większości przypadków sami sobie na niego zasłużyli.
U nas pokutuje jeszcze, oraz złą prasę na mieście pisze im poprzedni ustrój. ZOMO, SB, MO, "Białe Kaski robią laski", "Mundur niebieski, orzeł żelazny, zabiłeś dziecko, jesteś odważny", "Nie masz ambicji, odrabiasz wojsko w milicji", można wyliczać bez końca. Nasi dziadkowie strzelali do NKWDzistów i SBków, ojcowie tłukli się z ZOMOwcami, a dzisiejsi stoczniowcy, związkowcy i kibole leją się z prewencją bez szkoły i z łapanki. Rośnie nam już też kolejne pokolenie, które pod sztandarem JP100% będzie "jebać policję" także w najbliższej przyszłości. Tej tradycji nic i nikt już nie zmieni. "Nienawiść do policji tak zostałem wychowany" będzie więc pod różnymi przykrywkami przechodzić z dziada pradziada na wnuka i prawnuka, a przynajmniej do momentu, w którym policja zacznie w końcu SŁUŻYĆ społeczeństwu, oraz stać na straży prawa, zamiast tkwić za nasze pieniądze z suszarką w krzakach, wlepiać mandaty oraz lać pałami po łbach i na oślep, że o pobudkach przypadkowych ludzi o 6 rano w ich mieszkaniach nie pomnę. Właściwie, to sobie tak myślę, gdyż czasem mi się to zdarza, iż w zasadzie, to w każdym ustroju politycznym policja nie ma dobrej opinii, nikt jej nie broni i nikt jej nie szanuje. Pewnie są jakieś wyjątki, nie chce mi się szukać, wolę po prostu sobie myśleć, że taka to jest już ich karma po prostu. Ciach bajera.
Wrong Cops, to oczywiście tylko szalenie luźne podejście do zawodu mundurowego widzianego z perspektywy najbardziej policyjnego kraju na świecie, jakim rzecz jasna są Stany Zjednoczone. W Ameryce o policji kręciło się już filmy na wszelkie istniejące sposoby. W ich kinematografii były już więc dobre gliny, szlachetne, bohatersko ratujące świat w pojedynkę, ale też te z gruntu złe, skorumpowane, w dodatku ćpuny, pijaki, mordercy i gwałciciele. Temat przetrawiony w milionach konfiguracji nie tylko na wielkim i małym ekranie, ale też na ulicach, w gazetach, a nawet w rapowych rymach. Nikogo na świecie nie dziwi już widok gliniarza np. wciągającego koks w radiowozie. Szokuje za każdym razem, zgoda, ale nie dziwi. Zwłaszcza za oceanem. Dupieux skorzystał więc z wielu gotowców pląsających się po amerykańskich komisariatach, posterunkach i ulicach. Wybrał z nich w większości i z założenia rzeczy złe, oraz przepuścił przez swoją maszynkę na mięso. Wyszło... uroczo. Jak zawsze.
Zapoznajemy się więc z amerykańskimi stróżami prawa, którzy w godzinach pracy handlują zielskiem (genialny Duke), pozują do pedalskich gazetek i ćpają (Sunshine), napastują seksualnie cycate bladzie (ciapowaty Renato), ale też takich, którzy np. tworzą muzykę electro (Rough). Jest też jedna mocno biczowata Shirley (oj, chętnie bym się z nią zamknął w radiolce i odsłuchał swoich praw na tylnym siedzeniu), która lubi dymać swoich kolegów (w sensie zawodowym, nie seksualnym). Jest jeszcze parę innych epizodów, w których występują bardziej lub mniej znane osobistości kina i nie tylko, np Eric Roberts, czy Marilyn Manson (na tego, to bym wolał akurat nie patrzeć). Klimat jest przedni, nie ma to tamto. Typowy dla warsztatu do cna zamerykanizowanego już żabojada. Absurd goni absurd, a ironia, sarkazm i irracjonalny, mocno zjawiskowy, także nieco wulgarny humor uganiają się za własnym ogonem. Jeśli ktoś ma już zaliczone Wrong i Oponę, w dodatku z pozytywnym odbiorem, to i tym razem doskonale odnajdzie się w świecie gliniarzy, który, jeśli miałbym go do czegoś porównać, to najpewniej do Akademii Policyjnej wymieszanej z Drogówką Smarzowskiego. Jest zarówno śmieszno i straszno. Z dużą przewagą tego pierwszego rzecz jasna. Dupieux także delikatnie nawiązuje do swoich poprzednich filmów. W jednej scenie w telewizorze leci Opona, a w innej pojawia się na kilka sekund bohater Wrong, przez co nie trudno odnieść wrażenie, że wszystkie trzy tytuły jadą na tych samych prochach, a dilerem jest, no wiadomo kto.
Oczywiście jak przystało na Mr. Oizo, jest tu też dużo muzyki. Jego muzyki. Tłuste bity i dobrze znany jego fanom świat electro co i rusz rozpycha się na taśmie filmowej. W zderzeniu ze światem zdemoralizowanych gliniarzy tylko podkreśla swą siarczystą zajebistość. W ogóle muzyka zdaje się być jednym z głównych bohaterów tej opowieści. Niemal każdy z jej bohaterów ma coś z nią wspólnego. Manson słucha jej na słuchawkach i o niej rozmawia, Duke non stop katuję ją w swoim samochodzie i wydaje opinie co jest dziś cool, a co tylko śmierdzącym shitem. Przypadkowo postrzelony przez niego sąsiad domaga się jej jako ostatniej rzeczy przed śmiercią, a przy zupełnej okazji współtworzy hit, nad którym od kilku miesięcy ślęczy inny posterunkowy - jednooki Rough. Szaleństwo po prostu.
Dlatego też, cały film przypomina trochę mocno rozbudowany teledysk stworzony do własnej muzyki. Coś w sam raz na sobotnie MTV puszczone w ramach biforka, tuż przed Warsaw Shore. Jednak w odróżnieniu od tego ostatniego, Wrong Cops na szczęście mają znacznie więcej smaku i intelektualnej jakości, acz przyznaję, niezbyt wysokich lotów. Ale umówmy się. Nie po to zawitał na świat. Najnowszy film Dupieuxa nie wnosi do jego warsztatu niczego nowego. Nie jest to kolejne podniesienie sobie poprzeczki ani też postawienie kroku metr dalej. Stanowi raczej udaną kontynuację swoich wszystkich dotychczasowych audio-wiuzlanych wariacji. Póki co, jeszcze mi się to nie nudzi. Nie wiem, czy następnym razem wejdzie mi to tak samo lekko i przyjemnie, zapewne tak, na szczęście wyczuwam w jego warsztacie jeszcze sporo rezerwy, którą liczę, że wykorzysta. Póki co przyjmuję jego kolejny eksperyment jak udaną lekcję WFu u mnie w szkole średniej. Niby wszystkie wyglądały tak samo, najpierw lista obecności na dzień dobry, potem dostawaliśmy piłkę i sru na boisko. A jednak pomimo tej monotonności oraz zabójczej powtarzalności, były to moje ulubione zajęcia w szkole i jedyne, z którym się nie urywałem.
4/6
IMDb: 6,1
Filmweb: 5,9
reż. Quentin Dupieux, USA, 2013
82 min.
Polska premiera: ?
Czarna komedia
Witam w nowym roku, nie życzę wam szczęścia i pomyślności, bo nie lubię kłamać, za to dopinguję wszystkim bez wyjątku, abyście jakoś umiejętnie go przetrwali i na koniec roku potrafili się przejrzeć w lustrze. Ale umówmy się, lekko nie będzie. Podrożał alkohol, fajki, benzyna, bilety (w Warszawie) i cholera wie co jeszcze. Natomiast nasze pensje cały czas są tam, gdzie nie dochodzi światło dzienne, oraz gdzie jest nasza reprezentacja w piłkę skopaną. Ale nowy rok, to także jeden z najlepszych okresów dla filmowych głodomorów. Zarówno tych kinowych, jak i w kapciach. Oscarowa gorączka podkręca tempo i zwiększa popyt na nominowane tytuły. To raz. Dwa, polscy dystrybutorzy lubią rozpocząć rok z wielkim pierdolnięciem i na dzień dobry wypuszczają w kinowy obieg jakiś hit z końca minionego roku. Do tego w końcu docierają do nas ze świata tytuły jesienno-zimowe, które po tournée po krajach lepiej rozwiniętych kinematograficznie, postanawiają wreszcie szerzej zaistnieć także nad Wisłą. Dlatego też, styczeń wraz z październikiem to moje dwa ulubione miesiące w tej branży, czego z kolei nie lubią moje mało zgrabne paluchy, kgdyż muszą wtedy nieco więcej stukać w te durne klawisze. Tzn. nie muszą, ale wiedzą, że przynajmniej powinny.
Zacznę ten rok od absurdu, abstrakcji, kilometrów głupoty oraz ludzkiej durnoty, bowiem taki właśnie widzę przed nami dopiero co napoczęty wczoraj rok. Jeśli chcecie wiedzieć jak on będzie wyglądał, to wyobraźcie sobie but depczący ludzką twarz. Wiecznie. Polecam przyjęcie podobnego psychosomatycznego stanowiska, przynajmniej się nie rozczarujecie.
Quentina Dupieuxa chyba nie muszę tu szerzej przedstawiać. Poświęciłem mu już dwukrotnie swą uwagę na łamach EPO. Raz była to Opona, innym razem Wrong. Oba uplasowały się w najlepszych moich dwudziestkach rocznych podsumowań. Pozwoliły one na doskonałe zapoznanie się odbiorcy z życiową filozofią i filmową charyzmą reżysera, która, nie będę ukrywał, bardzo mi odpowiada. Lubię mądre, wymagające i ambitne kino, ale jeśli pewnego ranka nachodzi mnie ochota na bara bara z czymś lżejszym i zbytnio nie obciążającym mych drogocennych szarych komórek, to wtedy lubię sięgać po brytyjski czarny humor, skandynawski surrealistyczny absurd spod znaku Roya Anderssona, PRLowską komedię, albo właśnie po Dupieuxa.
Właściwie, to już po zapoznaniu się około pół roku temu ze zwiastunem Wrong Cops, wiedziałem doskonale z czym się to będzie jadło. Stylówa Francuza, znanego też jako Mr. Oizo, jest nie do pomylenia z nikim i niczym innym. Jeden tylko trailer wystarczył mi do tego, aby dowiedzieć się o tym filmie absolutnie wszystkiego. W ogromnej większości przypadków byłby to wielgachny minus, ale nie tym razem. Oparty na gagach, zjawiskowych scenach i skeczach sytuacyjnych film można streścić jednym, mało wyszukanym zdaniem zakończonym bardzo popularnym znakiem interpunkcyjnym: What The Fuck? Tym razem pośmiejemy się trochę wszyscy (z wyjątkiem życiowych gburów i tępaków) z
U nas pokutuje jeszcze, oraz złą prasę na mieście pisze im poprzedni ustrój. ZOMO, SB, MO, "Białe Kaski robią laski", "Mundur niebieski, orzeł żelazny, zabiłeś dziecko, jesteś odważny", "Nie masz ambicji, odrabiasz wojsko w milicji", można wyliczać bez końca. Nasi dziadkowie strzelali do NKWDzistów i SBków, ojcowie tłukli się z ZOMOwcami, a dzisiejsi stoczniowcy, związkowcy i kibole leją się z prewencją bez szkoły i z łapanki. Rośnie nam już też kolejne pokolenie, które pod sztandarem JP100% będzie "jebać policję" także w najbliższej przyszłości. Tej tradycji nic i nikt już nie zmieni. "Nienawiść do policji tak zostałem wychowany" będzie więc pod różnymi przykrywkami przechodzić z dziada pradziada na wnuka i prawnuka, a przynajmniej do momentu, w którym policja zacznie w końcu SŁUŻYĆ społeczeństwu, oraz stać na straży prawa, zamiast tkwić za nasze pieniądze z suszarką w krzakach, wlepiać mandaty oraz lać pałami po łbach i na oślep, że o pobudkach przypadkowych ludzi o 6 rano w ich mieszkaniach nie pomnę. Właściwie, to sobie tak myślę, gdyż czasem mi się to zdarza, iż w zasadzie, to w każdym ustroju politycznym policja nie ma dobrej opinii, nikt jej nie broni i nikt jej nie szanuje. Pewnie są jakieś wyjątki, nie chce mi się szukać, wolę po prostu sobie myśleć, że taka to jest już ich karma po prostu. Ciach bajera.
Wrong Cops, to oczywiście tylko szalenie luźne podejście do zawodu mundurowego widzianego z perspektywy najbardziej policyjnego kraju na świecie, jakim rzecz jasna są Stany Zjednoczone. W Ameryce o policji kręciło się już filmy na wszelkie istniejące sposoby. W ich kinematografii były już więc dobre gliny, szlachetne, bohatersko ratujące świat w pojedynkę, ale też te z gruntu złe, skorumpowane, w dodatku ćpuny, pijaki, mordercy i gwałciciele. Temat przetrawiony w milionach konfiguracji nie tylko na wielkim i małym ekranie, ale też na ulicach, w gazetach, a nawet w rapowych rymach. Nikogo na świecie nie dziwi już widok gliniarza np. wciągającego koks w radiowozie. Szokuje za każdym razem, zgoda, ale nie dziwi. Zwłaszcza za oceanem. Dupieux skorzystał więc z wielu gotowców pląsających się po amerykańskich komisariatach, posterunkach i ulicach. Wybrał z nich w większości i z założenia rzeczy złe, oraz przepuścił przez swoją maszynkę na mięso. Wyszło... uroczo. Jak zawsze.
Zapoznajemy się więc z amerykańskimi stróżami prawa, którzy w godzinach pracy handlują zielskiem (genialny Duke), pozują do pedalskich gazetek i ćpają (Sunshine), napastują seksualnie cycate bladzie (ciapowaty Renato), ale też takich, którzy np. tworzą muzykę electro (Rough). Jest też jedna mocno biczowata Shirley (oj, chętnie bym się z nią zamknął w radiolce i odsłuchał swoich praw na tylnym siedzeniu), która lubi dymać swoich kolegów (w sensie zawodowym, nie seksualnym). Jest jeszcze parę innych epizodów, w których występują bardziej lub mniej znane osobistości kina i nie tylko, np Eric Roberts, czy Marilyn Manson (na tego, to bym wolał akurat nie patrzeć). Klimat jest przedni, nie ma to tamto. Typowy dla warsztatu do cna zamerykanizowanego już żabojada. Absurd goni absurd, a ironia, sarkazm i irracjonalny, mocno zjawiskowy, także nieco wulgarny humor uganiają się za własnym ogonem. Jeśli ktoś ma już zaliczone Wrong i Oponę, w dodatku z pozytywnym odbiorem, to i tym razem doskonale odnajdzie się w świecie gliniarzy, który, jeśli miałbym go do czegoś porównać, to najpewniej do Akademii Policyjnej wymieszanej z Drogówką Smarzowskiego. Jest zarówno śmieszno i straszno. Z dużą przewagą tego pierwszego rzecz jasna. Dupieux także delikatnie nawiązuje do swoich poprzednich filmów. W jednej scenie w telewizorze leci Opona, a w innej pojawia się na kilka sekund bohater Wrong, przez co nie trudno odnieść wrażenie, że wszystkie trzy tytuły jadą na tych samych prochach, a dilerem jest, no wiadomo kto.
Oczywiście jak przystało na Mr. Oizo, jest tu też dużo muzyki. Jego muzyki. Tłuste bity i dobrze znany jego fanom świat electro co i rusz rozpycha się na taśmie filmowej. W zderzeniu ze światem zdemoralizowanych gliniarzy tylko podkreśla swą siarczystą zajebistość. W ogóle muzyka zdaje się być jednym z głównych bohaterów tej opowieści. Niemal każdy z jej bohaterów ma coś z nią wspólnego. Manson słucha jej na słuchawkach i o niej rozmawia, Duke non stop katuję ją w swoim samochodzie i wydaje opinie co jest dziś cool, a co tylko śmierdzącym shitem. Przypadkowo postrzelony przez niego sąsiad domaga się jej jako ostatniej rzeczy przed śmiercią, a przy zupełnej okazji współtworzy hit, nad którym od kilku miesięcy ślęczy inny posterunkowy - jednooki Rough. Szaleństwo po prostu.
Dlatego też, cały film przypomina trochę mocno rozbudowany teledysk stworzony do własnej muzyki. Coś w sam raz na sobotnie MTV puszczone w ramach biforka, tuż przed Warsaw Shore. Jednak w odróżnieniu od tego ostatniego, Wrong Cops na szczęście mają znacznie więcej smaku i intelektualnej jakości, acz przyznaję, niezbyt wysokich lotów. Ale umówmy się. Nie po to zawitał na świat. Najnowszy film Dupieuxa nie wnosi do jego warsztatu niczego nowego. Nie jest to kolejne podniesienie sobie poprzeczki ani też postawienie kroku metr dalej. Stanowi raczej udaną kontynuację swoich wszystkich dotychczasowych audio-wiuzlanych wariacji. Póki co, jeszcze mi się to nie nudzi. Nie wiem, czy następnym razem wejdzie mi to tak samo lekko i przyjemnie, zapewne tak, na szczęście wyczuwam w jego warsztacie jeszcze sporo rezerwy, którą liczę, że wykorzysta. Póki co przyjmuję jego kolejny eksperyment jak udaną lekcję WFu u mnie w szkole średniej. Niby wszystkie wyglądały tak samo, najpierw lista obecności na dzień dobry, potem dostawaliśmy piłkę i sru na boisko. A jednak pomimo tej monotonności oraz zabójczej powtarzalności, były to moje ulubione zajęcia w szkole i jedyne, z którym się nie urywałem.
4/6
IMDb: 6,1
Filmweb: 5,9
Po trailerze jakiś taki... bezbarwny :( No nie wiem, czy warto po niego sięgać.
OdpowiedzUsuń