poniedziałek, 27 lutego 2012

W starym kinie

Artysta
reż. Michel Hazanavicius, FRA, USA, BEL, 2011
100 min. Forum Film Poland
Polska premiera: 10.02.2012



Za nami oscarowa noc. Spało mi się podczas niej wybornie. Nie oglądałem, nie wiem, nie znam się, ale i tak jestem pewny, że były to najgorsze Oscary od lat. Większość z nominowanych filmów budziła we mnie wszystko, od odrazy po niechęć. Wszystko, prócz ciekawości. Akademia w tym roku nam zdziadziała i poszła na łatwiznę nominując filmy według klucza pt. weźmy pierwszych z brzegu z ładnymi buźkami, byle było sentymentalnie i familijnie. Najbardziej ucieszył mnie brak statuetki dla Holland. Uff, serio, tego balem się najbardziej. Wbrew pompowanemu w Polsce od tygodni balonika (niesmaczność), irańskie Rozstanie zdecydowanie bardziej sobie na nią zasłużyło. I nie interesuje mnie co ma na ten temat do powiedzenia TVN które cały dzień płacze nad tym faktem. Niech płaczą. Co z tego, że to polski film? Inne pewniaki także się obłowiły, bukmacherzy pewnie już trochę mniej. Role pierwszoplanowe ozłocone zgodne z przewidywaniami, a najlepszym filmem okazał się jedyny jaki wydał mi się z tego grona interesujący (poza Allenem rzecz jasna). Dlatego już na samym początku wpisu przyznam zupełnie szczerze i bez ogródek, że Artysta zgarnął wszystko jak najbardziej zasłużenie. A teraz napiszę w kilku akapitach dlaczego.

O filmie Michela Hazanaviciusa było po pierwsze głośno. Wyróżniał się bowiem z tłumu swoją oryginalnością. Po drugie spełniał wymagania Akademii. Jest sentymentalny, ckliwy i mimo że wyprodukowany przez Europę, bardzo Amerykański. Ale nie było łatwo. W wielu kinach na całym świecie jak donosili recenzenci, oburzeni ludzie wprost wychodzili z sal już po kilku minutach projekcji. Widać nikt ich nie uprzedził, że film jest niemy, czarno-biały i wyświetlany w zmniejszonym niepanoramicznym formacie. No cóż, nie po to wydają tyle pieniędzy na bilety do nowoczesnych multipleksów i popcorn, nie po to w domu wiszą LCD 3D żeby oglądać stare, czarno-białe filmy, w dodatku z uszkodzonym dźwiękiem.

Teraz powinno być łatwiej, bo film zyskał pięć dodatkowych argumentów i ma ich już łącznie i na dzień dzisiejszy aż dwadzieścia sześć, by podczas jego seansu nie wychodzić z kina. 26 nagród na 49 nominacji. Cannes, Wenecja, Złote Globy, BAFTA i wiele innych. Nieźle, naprawdę nieźle. Cieszy mnie to niezmiernie. Ale czy ma to jakieś przełożenie na realny odbiór przez widzów? Sam nie wiem czy przeciętny zjadacz popcornu coś z tej niemej ciszy zrozumie. Nawet sama Holland tuż koło czerwonego dywanu w Los Angeles powiedziała dzisiejszej nocy, że Artysta to zwykła idiotyczna wydmuszka i nie rozumie werdyktu Akademii. Może to brak kultury, klasy, słoma z butów przemówiła za nią, może była to też realna ocena z punktu widzenia fachowego oka, a to ja się nie znam. Nie wiem. Oczywiście Pani Agnieszka ma prawo do swojej oceny, ale ja na szczęście również.

Wbrew temu co się powszechnie mówi, Artysta jest filmem bardzo współczesnym. A jednocześnie z pomocą swojej przeszłości opowiada o obawach z przyszłości. Filmy nieme miały niesamowity dar i umiejętność przekazywania widzom emocji tylko i wyłącznie za pomocą gry i mimiki ciała aktora. Ci byli wyraziści, zabawni kiedy trzeba oraz często wrażliwi na ludzką krzywdę. Opowieści były proste, bazowały na podstawowych filmowych elementach i grach na emocjach. Miały rozśmieszać i wzruszać. Sprawiać, by widz ani przez moment nie zastygł w fotelu. Projekcje filmowe przypominały teatr oraz wielkie sale balowe. Taperzy usytuowani przed ekranem podkładali muzykę pod wyświetlane obrazy, a kątem oka spoglądali na reakcje widowni którą musieli zadowolić. Ileż w tym magii, piękna i spontanicznej finezji. Hazanavicius przeniósł na współczesny ekran duży fragment tamtego kina. Jego zapach i klimat. W nostalgiczny sposób oddał mu hołd i cześć, ale też ostrzegł przed czyhającymi na niego (i nas) niebezpieczeństwami.

Każde kino ma swoje wzloty i upadki. Początek i koniec. Kino nieme zniknęło bezpowrotnie w roku 1927. Filmy Noir, niemiecki ekspresjonizm, włoski neorealizm, czy polskie kino moralnego niepokoju także usadzone są w sztywnych i nieugiętych nawiasach czasu. Takie jest odwieczne prawo natury ale nie każdy umie się z tym pogodzić. Często sentymenty biorą górę nad zdrowym rozsądkiem i lansowanym przez wielkie koncerny klasycznym pędem ku nowoczesności. Ale też, ile w tym nienaturalnej sprzeczności. Sam tęsknię za starymi kinami, skrzypiącymi fotelami i zadymionymi ekranami, a jednocześnie nie przeszkadza mi to podczas budowania swojego kina domowego które koniecznie musi posiadać najlepszą jakość dźwięku wydobywającego się z pięciu głośników. No więc jak to jest z tym naszym sentymentalizmem? Przyklejamy go sobie tylko na pokaz bo tak jest modnie? Czy może rzeczywiście chcemy tęsknić za czymś starym i już zapomnianym bo tylko w nim dostrzegamy utracone piękno?

Hazanavicius próbuje znaleźć na to wszystko odpowiedź. Z pomocą dzisiejszej techniki i współczesnych aktorów wraca do lat w których Charlie Chaplin i Pola Negri byli na ustach całego świata, a kino było kinem, magicznym miejscem z klimatem o którym dzisiejsze bezduszne multipleksy mogą tylko pomarzyć. Filmy produkowane są dziś prawie jak samochody na taśmie produkcyjnej w wielkich fabrykach. Podczas stuletniej filmowej ewolucji zatracono wiele z fundamentalnych definicji kina i jest to zupełnie oczywiste. Wszystko wokół nas się zmienia. Nic nie znosi stagnacji. Dźwięk mono przegrał ze stereo, pobił je potem dolby surround, pro logic, 5.1, HD, 3D... aż strach pomyśleć co będzie następne. Kina prześcigają się w patentach które mają za zadanie przyciągnąć zmanierowanego i zepsutego przez nich samych widza na seans. Fotele są coraz wygodniejsze, a w kinie można dziś pójść do fryzjera, zjeść sushi, czy umyć samochód. Do diaska. A gdzie w tym wszystkim jest sam film? Zatrzymajmy się w tym pędzie do jasnej cholery!

Artysta może i w pewnym sensie jest tanią wydmuszką. Ckliwą, lekko romantyczną zabawną historyjką utkaną według przedwojennego pomysłu na film który przecież także miał na siebie zarobić. Ale jego pojawienie się w czasach dvd i mp3 stało się czymś w rodzaju przywiezienia przez kapitana D'Arnota Tarzana do Szkocji w celu jego uczłowieczenia. Banalne uśmieszki George'a Valentina (czapki z głów Panie Dujardin, ty też zasłużyłeś na Oscara), te wszystkie triki żywcem wyjęte z lat dwudziestych mają za zadanie skłonić widzów do refleksji. To nie jest tylko oddanie hołdu pradawnej sztuce filmowej. To coś znacznie poważniejszego. Twórcy wołają do nas: Stańcie na chwilę i obróćcie się za siebie. A teraz spójrzcie przed siebie. Co widzicie?

Nie chodzi o to, że współczesne kino jest złe, zniszczone czy zepsute. Oczywiście że nie jest. Czy cyfrowe efekty specjalne zabijają klasyczną sztukę filmową? To także nieistotne. To bardziej wołanie, trochę niestety na puszczy do widza, by ten wykazał się większą wrażliwością i zrozumieniem dla dzieła filmowego. By stał się bardziej cierpliwy i wymagający. Żeby nie łykał wszystkiego co podstawiają mu pod nos wielkie wytwórnie i koncerny. Hazanavicius swoim Artystą ponownie chce nas rozkochać w kinie. Zarazić bakcylem na nowo. Wskrzesić tęsknotę za skrzypiącymi fotelam w kinie i słabym nagłośnieniem. Pokazać nam na podstawie instruktażowego filmu elementarne piękno utkane z taśmy filmowej. Że nieme? Czarno-białe? To tylko symbole, wyraźne sugestie mające na celu wskazanie nam palcem granic absurdu jakim się często kierujemy kupując bilet do kina.

To bardzo ważne wyróżnienie przez Akademię i bardzo potrzebne światowej kinematografii. Oczywiście niczego ono nie zmieni w świadomości milionów, ale to nieistotne. Można sobie przynajmniej chwilkę pogadać przy piwie, spłodzić kilka pseudointelektualnych akapitów których i tak pewnie niewielu przeczyta. Ale za to warto iść na Artystę do kina. Poczujcie ten klimat, tą magię i przypomnijcie sobie pierwszy film na jakim byliście w kinie. Prawda, że to to samo?

5/6

IMDb: 8,4
Filmweb: 8,0

9 komentarzy:

  1. Nie przesadzałabym, że jest to to samo kino, co sprzed wieku - wszystko jest tu przecież wygładzone, estetyczne, dopracowane techniczne i nie śmieszy infantylnością, jak stare filmy, oglądane okiem odbiorcy HD i 3D. Ale i tak "Artysta" jest, o ironio, powiewem świeżości w dzisiejszym kinie, mimo banalnej, melodramatycznej historii. Fantastyczne zdjęcia, piękna muzyka, świetna praca kamerą i montaż, i jeszcze ten Dujardin. Możę i Francuzi są dziwni i zdufani w sobie, ale umiejętności i oryginalności odmówić im się nie da.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się podpisuję pod recenzją. Szczególnie pod tym, że twórcy filmu nie tylko złożyli hołd pradawnej sztuce filmowej, ale skłonili też widzów (np. mnie) do refleksji. To nie tylko najlepszy film ubiegłego roku, ale także ostatnich kilku lat - gdyby rywalizował o Oscara z filmem "Jak zostać królem" to moim zdaniem też powinien wygrać, co oczywiście nie oznacza, że wspomniany film z Firthem mi się nie podobał, bo był całkiem niezły :) "Artysta" jest może filmem nieco naiwnym, ale nie bardziej niż wiele filmów z okresu kina niemego. Ale mimo iż jest to film stylizowany na lata 20-te to zgadzam się z Klapserką co do tego, że "Artysta" jest powiewem świeżości w dzisiejszym kinie. No i nie ma w tym filmie "błędów" typowych dla kina niemego jak np. nadużywanie plansz z napisami. Plansze są w większości dialogowe, nie ma zbędnych opisów typu: "Rozczarowany życiem bohater próbuje popełnić samobójstwo". Ten film opowiada historię za pomocą obrazów, które mówią same za siebie i żadne słowa są niepotrzebne. Kilkakrotnie spotkałem się z tym, że w filmach niemych przed pojawianiem się postaci kobiecej była plansza z napisem "A Girl" albo np. w "Gorączce złota" Chaplina zanim pojawiła się dziewczyna na ekranie był napis "Georgia". Po co? Czy to imię miało jakieś znaczenie w tym filmie? "Artysta" jest filmem dobrze przemyślanym, zrealizowanym z inwencją i pomysłem oraz świetnie zagranym przez dwójkę odtwórców głównych ról. A do tego jeszcze filmem zabawnym, inteligentnym, wzruszającym. Oby więcej powstawało takich filmów, w których słowa zostały ograniczone do minimum.

    OdpowiedzUsuń
  3. O właśnie. Zapomniałem o tym napomknąć. Słuszna uwaga dotycząca ograniczenia plansz z tekstami do absolutnego minimum. Dochodzi więc dodatkowe i mimowolne zaangażowanie się widza w każdy ruch i grymas na twarzy aktorów. Trzeba domyślać się co w danym momencie jest mówione. To prawie jak oglądanie filmu w niezrozumiałym języku. Wyobraźnia i nasz umysł są bardziej zaangażowane, przez co dogłębniej przeżywamy wszystko to co dociera do nas z perspektywy ekranu.

    Symboliczne jest też pojawienie się dźwięku w ostatniej scenie. Połączenie dwóch światów, niemego z udźwiękowionym, wcale nie okazuje się dla nich zabójcze. Krzepiące. Można więc robić wielkie rzeczy stawiając czasem odważnie krok wprzód jak i wstecz. Tą uniwersalną prawdę można zastosować w multum dziedzinach życia.

    Klepserka.
    Zasadniczo to napisałaś dokładnie to samo co i ja myślę na ten temat. Możliwe, że niezbyt czytelnie wyrzuciłem z siebie wszystkie myśli.

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  4. O, to to! Dokładnie z tymi planszami - ten minimalizm prowokował i niesamowicie pobudzał wyobraźnię. Pobieżna nawet znajomość angielskiego pozwalała wiele kwestii wyczytać z ruchu warg, a cała reszta znaczeń ukryta była w mowie ciała - i dlatego uważam, że zarówno Dujardin, jak i Bejo są fantastycznymi aktorami, dlatego, że potrafią przekazać emocje i treść za pomocą samych siebie, bez użycia słowa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Artek , recka jedna ze słabszych ale spoko przeczytałem resztę także się nie przejmuj i tak jesteś BOGIEM (na innych po prostu szkoda mi czasu)
    Po pierwsze, jestem zagorzałym przeciwnikiem filmu bez koloru i to od ponad dziewięciu tysięcy jakie widziałem a tu na dodatek zabrano dźwięk , ręce opadają ...ale cóż w imię poszerzania wiedzy brnę dalej i okazuje się że po kilku minutach nawet zaczyna mi się podobać a w połowie już jestem pewny że historia którą widzę i aktorzy , a ci nawet bardziej , przekonują mnie że jest to film wyjątkowy . No może i jest bo trafiłem trzy jego wygrane jednak czy szczerze ? Otóż nie , gdybym miał się kierować jednie swoim gustem na pewno by ich nie dostał co nie oznacza że go nie doceniam jednak słowa z Twoich komentarzy mnie śmieszą (nie ma tu miejsca na uzasadnienia) Wracając do Ciebie : Zgadzam się że ROZSTANIE to jest absolutny numer jeden ! a po nim RUNDSKOP i wiesz co ? ludzie mogą się kłócić a ja mam to w d...tak po prostu jest i już .
    Jeśli chodzi o Twój przestrzał z dźwiękiem i postep 3D itp... to szczerze mówiąc już dziesięć lat temu moja wizja kina domowego wyglądała AstronomiczniE inaczej ale to kwestia wyobraźni i wiedzy na dany temat . Powracając do Ciebie , moim zdaniem nie da się rozkochać "znów" czegoś czego się nie da ...szkoda by gadać ale ja z pewnością nie przypomnę sobie pierwszego filmu po ARTYŚCIE gdyż ARTYSTA po za niesamowitą grą aktorką i zgrabną fabułą (muzyka ok) nie zostanie w mojej pamięci zbyt długo a i gwarantuję wszystkim że kultowym filmem także nie będzie (za mało miejsca aby tłumaczyć) Mnie po prostu nie skłonił do refleksji , nie wniósł żadnej świeżości , z multiplexem nie wygra co oczywiste a już na 100% nie rozkocha w kinie ale pamiętam stare filmy z początku stulecia na których widzowie się "uchylali" przed pociągiem z ekranu :) otóż gdybym poszedł na ten film lub na inny raz w roku (no , może kilka razy) to pewnie też bym się "uchylił" ale że ich obejrzałem ponad 600 ... powiem tylko że fajnie że i Ty go widziałeś bo na oblewaniu mieszkania na które Cię zaproszę będzie o czym gadac ;) pozdro .

    ps.
    i skasuj te pieprzone udowodnianie że nie jesteś automatem - włącz je jak już zacznie wchodzić po 300 i więcej tysięcy ludzi miesięcznie na stronę wtedy ci się pewnie przyda a u mnie masz 10-lataka Torresa jak to zrobisz

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale ja niczego takiego nie włączałem i prawdę mówiąc, nie wiem o czym piszesz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten film jest krokiem w tył? Poniekąd tak, co nie jest wcale jego wadą. Nie należy ciągle gnać do przodu, czasem warto się zatrzymać i zawrócić :) Śmieszą Cię zachwyty nad tym filmem, a mnie śmieszą komentarze typu "jestem zagorzałym przeciwnikiem filmu bez koloru", bo niby w czym filmy czarno-białe są gorsze, poza brakiem koloru :) Ale trudno jednak dyskutować z argumentem "nie skłonił mnie do refleksji, nie wniósł żadnej świeżości", na który mogę odpowiedzieć tylko: mnie skłonił do refleksji i okazał się powiewem świeżości w przeładowanym efektami, współczesnym kinie :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  7. Nic nie będę kasował chłopie. Na tym to polega, żeby dyskutować i bronić zacięcie swoich racji aż do ostatniej kropli krwi. Tym bardziej, że częściowo się zgadzam z tym co piszesz.

    Powiedz mi lepiej jak mam skasować te przepisywane obrazki do komentarzy, bom przeleciał całe ustawienia i takowej opcji nigdzie nie znalazł.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ostatnio Takashi Miike zrobił kolorową wersję "Harakiri". Chętnie bym zobaczył, pamiętając jego znakomity film "13 Assassins". Oczywiście są gatunki, które lepiej wyglądają w kolorze, jak np. westerny, ale są też takie, których sobie nie wyobrażam w kolorze, jak np. czarne kryminały z lat 40-tych. Są też dość nietypowe mieszanki, jak np. film "Nieme kino" Mela Brooksa, który jest filmem niemym w kolorze, podobno "Artysta" także został zrealizowany w kolorze, ale przy pomocy komputera usunięto kolory, by wykreować ten klimat starego kina.

    OdpowiedzUsuń