środa, 2 listopada 2011

Szepty i krzyki

Niebezpieczna metoda
reż. David Cronenberg, FRA, CAN, GER, GBR 2011
99 min. Monolith Films
Polska premiera: 04.11.11



Tu i ówdzie bardzo głośno szepcze się o tym, że David Cronenberg spłodził wreszcie film na miarę nominacji do Oscara. Zastanawiam się tylko, czy mówią o tym ludzie którzy film już widzieli, czy może też ci, którzy z wielkim utęsknieniem i nadziejami dopiero na niego czekają. Należę pewnie do nielicznych szczęśliwców nad Wisłą, którzy ów grzech ciekawości popełnili już dwa tygodnie temu. Mam więc ten komfort, że mogę o Niebezpiecznej metodzie poszeptać trochę głośniej. Czy więc rzeczywiście Cronenberg zasługuje na Oscara? Według mnie tak. Jak najbardziej. Ale nie za ten film.

Uczciwie trzeba jednak zaznaczyć i to już na samym początku, że jego najnowsze dzieło (dla niektórych wręcz arcydzieło) jest idealnie skrojone pod gusta Amerykańskiej Akademii Filmowej. Dysponuje ono bowiem całkiem ciekawym scenariuszem opartym na faktach i biografii nietuzinkowych postaci. Ma też umiarkowanie głośne nazwiska aktorskie na rozkładzie. Rozpieszcza swoim rozmachem, widowiskowością i magicznym klimatem kostiumów, którego co prawda przeciętny amerykański widz nie rozumie, ale za to jest trendy na salonach. Papiery na ponadprzeciętność jakieś więc ma. Tylko co z tego. Nawet 12 nominacji i tyleż samo wypowiedzianych "And the winner is..." nie zmieni ogólnego, acz bardzo subiektywnego wrażenia, iż Niebezpieczna metoda, to w istocie przeintelektualizowany i nudnawy bełkot. Choć przyznaję, ładny.

Może gdybym był absolwentem psychologii, lub w każdej wolnej chwili i czysto hobbystycznie analizował rzeczywistość według teorii psychoanalizy Freuda. Gdybym zagłębiał się w książki np. o psychoterapii psychoanalitycznej, o schizofrenii, czy histerii, być może wtedy sam szeptałbym głośno i przebąkiwał coś o geniuszu i arcydziele. Aczkolwiek chciałbym poznać opinię autentycznych wielbicieli i wyznawców teorii Freuda i Junga. Czy rzeczywiście poruszane na ekranie kwestie są czymś więcej niż tylko grą pięknych i niezrozumiałych dla przeciętnego zjadacza chleba słów, czy może jednak jest wręcz na odwrót... Tylko dla nich się one nadają. Nie mniej jednak trzeba Cronenbergowi sprezentować kilka niskich pokłonów za sam zamysł i chęć zmierzenia się z trudną z perspektywy filmowej ekspresji, parapsychologią myśli.

Naszkicował on bowiem całkiem ciekawy trójkąt emocjonalny, który jak na tacy podała mu matka historia. Sigmund Freud, Carl Gustav Jung, oraz Sabina Spielrein, to trójka wielkich uczonych i myślicieli początku XX wieku, wokół których krążą ludzkie fascynacje, obsesje, pragnienia i słabości. Filmy z Freudem w tle, to niemal powszechność. Chociażby każda produkcja Woody’ego Allena ocieka nim aż nadto. Ale filmy z Freudem w roli głównej, to w zasadzie novum we współczesnej kinematografii. Cronenberg tą rękawicę podjął i rzucił w widza na oślep czekając w zaniepokojeniu na reakcję. I w sumie nawet dobrze, że zrobił to właśnie on. Kanadyjczyk należy bowiem do grona starszego pokolenia reżyserów, który przez wiele lat swojej kariery zmagał się z opinią bardzo kontrowersyjnego twórcy. Lata młodzieńczego buntu i krwawej ekspresji (nawiązanie do jego horrorów) ma już co prawda dawno za sobą, ale i tak w jego żyłach płynie zadziwiająca umiejętność i łatwość do opowiadania popapranych ludzkich historii. Odpowiedni człowiek na odpowiednim krześle reżysera, rzec by się chciało.

Każda z trzech wspomnianych wyżej głównych postaci, dysponuje bogatą biografią, która z powodzeniem wystarczyłaby do nakręcenia trzech oddzielnych filmów. Są to naprawdę wyjątkowo barwne życiorysy. Freud to wiadomo, wielki twórca psychoanalizy, teorii popędów, wróg religii we wszelkiej postaci, ojciec sześciorga dzieci. Szalenie kontrowersyjna postać w dziejach psychologii, która już na zawsze taką pozostanie. Z kolei Jung, to twórca psychologii głębi, autor badań fenomenologicznych, naukowo analizujący marzenia senne, fantazje, wizje oraz baśnie i mity. Wieloletni przyjaciel i pupil Freuda, ale tylko do czasu poważnego poróżnienia zawodowego, o czym m.in. mowa w filmie. Intrygująca Sabina Spielrein była z kolei rosyjską lekarką i psychoanalityczką, która swoją naukową karierę zaczęła w dość widowiskowy sposób… od własnych psychicznych zaburzeń, które spowodowały zamknięcie jej w klinice psychiatrycznej, gdzie została poddana psychoterapii właśnie przez Carla Junga. Z czasem relacje lekarz-pacjent wykroczyły poza wszelkie ramy tzw. etyki zawodowej i jak to często bywa (zwłaszcza w naszych [męskich] fantazjach "szpitalnych"), leczenie pacjentki skończyło się nomen omen w łóżku.

Wrzucając tak barwne postacie do jednej tylko produkcji, naturalnie musiało zacząć kipieć od bogactwa treści, mnogości zdarzeń oraz ich interpretacji. I tu właśnie jest pies pogrzebany. Film jest przepełniony i wręcz zajechany psychoanalizą i teoriami naszych bohaterów na dorobku. Mimo, że należę do osób, które lubią i cenią, a nawet wymagają od twórców mądrej treści w filmie, to jednak scenariusz zaproponowany przez Christophera Hamptona z czasem zaczął zwyczajnie nudzić, a komfortowe dotąd wióry i puch w kinowym fotelu (czy co tam jest w środku) z każdą minutą przepoczwarzały się w zabójczo ostre gwoździe.

Innym moim zmartwieniem z którym chciałem się tutaj z wami podzielić, jest osobisty zawód Keirą Knightley. Autentycznie bardzo ją dotąd lubiłem. Powiem nawet więcej. Mimo pewnych anatomicznych braków, wydawała mi się ona wyjątkowo piękna, ciepła i czarująca. Można powiedzieć, że się w niej lekko podkochiwałem. Choć tak po prawdzie to zdarza mi się wzdychać średnio do co trzeciej aktorki, więc nie jest to jakiś specjalny wyczyn godny uwagi. O jej kunszcie aktorskim miałem dotąd także podobne zdanie. No ale to prysło. Serio. Odeszło nagle i boję się, że mojej szczerej sympatii do niej mogę już cholera nigdy nie odnaleźć. Wcielając się w bardzo wymagającą postać Sabiny Spielrein, musiała stać się jednocześnie niezrównoważoną psychicznie kobietą, oraz wyrachowaną dziwką. Brzmi nieźle, ale jakoś mi to do niej nie pasowało. Zagrała w sumie chyba nawet całkiem nieźle. Znajdą się pewnie głosy mówiące, że zagrała perfekcyjnie, na miarę Oscara. No niech będzie. Bardzo możliwe. Ale jej ekspresja na ekranie, mimika twarzy, liczne grymasy i wygibasy, drażniący głos, no w zasadzie wszystko, tak mnie to bez przerwy irytowało, że przyłapałem siebie na tym, że zwyczajnie nie mogłem już w pewnych scenach na nią patrzeć. Szkoda wielka, bowiem wątki z jej osobistym udziałem są w całej tej historii zdecydowanie najciekawsze. Relacje między Freudem i Jungiem są miałkie i nudne, ale gdy do głosu dochodziła melodramatyczna Spielrein wraz z jej fetyszem oraz erotyczną obsesją, to autentycznie można powiedzieć, że kilka razy uratowała ona Cronenbergowi tyłek.

Film aż ocieka seksem w treści, choć tak bardziej między słowami. Dogłębna analiza popędu seksualnego u ludzi, soczyste teorie, perwersja i śmiałość unosząca się gdzieś nad głowami dystyngowanych bohaterów w Austrii z początku XX wieku. Należy też wyróżnić świetny epizod z udziałem Vincenta Cassel. No jest w tym filmie kilka apetycznych smaczków, ale jako całość, przywodzi mi on na myśl raczej rozczarowanie niestety. No ale oceńcie sami. Już za dwa dni w naszych kinach. Radzę tylko nie nastawiać się jak na arcydzieło. Lepiej się mile zaskoczyć niż niemile rozczarować.

3/6


IMDb: 7,5
Filmweb: 6,7

3 komentarze:

  1. Przeczytałem już wiele recenzji tego filmu i jeszcze chyba nikt nie napisał, że Keira Knightley zagrała perfekcyjnie, na miarę Oscara. Wręcz przeciwnie - recenzenci piszą, że wypadła najsłabiej z obsady, nie podołała roli, jest irytująca, groteskowa, niezamierzenie śmieszna.
    Keirę lubiłem również, nadal ją lubię, dlatego boję się oglądać ten film :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi się strasznie podobało. Jestem fanem Fromma i wiem, że bez Freuda, From nie byłby taki zajebisty. Polecam "O sztuce miłości". "Ucieczka od wolności" jest o tym samym, ale to pierwsze jego opus i czyta się jak wstęp. On sam się jeszcze chyba nie orientowała we własnych myślach. Chciał wyrzucić wszystko na raz - się nie udało. Film był świetny. Pokazuje Freuda z perspektywy człowieka współczesnego. Podkreśla zalezność jego teorii od kręgu kulturowego w jakim się wychował i żył. Poza ramy tego nie był wstanie wyjść. W filmie mówi o tym wprost kilka razy. Jest też świadomy postępu jaki wprowadził, i świadomie nie idzie dalej, by nie zniszczyć własnego mitu [jak u nas było z Wałęsą - był człowiek legenda i coś tam zrobi (chyba kandydował na prezydenta)i uznano, że się zbłaźnił].
    Film świetny, zamiast czytać opasłe zakurzone tomy, można poprostu iść do kina i wciągnąć teorie przez słomkę jak coca-colę.
    A gra aktorska... to życie a nie "Piraci z Karaibów". Keira była charakterystyczna, a nie miałka jak do tej pory we wszystkich innych filmach - ozdóbka głównego bohatera.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ty znowu z tą książką. Upadłeś na głowę czy co? ;) Dzięki. Również wesołych i takie tam. Życzę ci, abyś w sylwka dotrwał choć do północy na własnych nogach :D
    Czuwaj.

    OdpowiedzUsuń