reż. Francis Lawrence, USA, 2011
120 min. Imperial-Cinepix
Polska premiera: 6.05.2011
Nigdy nie lubiłem cyrku. Byłem w nim za dzieciaka kilka razy, ale mam raczej złe wspomnienia. Tresowane zwierzęta w moich oczach zawsze były tylko zakładnikami ludzkich ambicji. Klauny cyrkowe w ogóle mnie nie śmieszyły, co najwyżej budziły lęk, a wszelkie akrobacje wydawały mi się jałowe. Może gdybym zawczasu trafił do cyrku światowej klasy, zamiast do PRL-owskich nisko budżetowych obwoźnych jarmarków cyrkowych, dysponowałbym dziś inną pozycją wyjściową. No ale tak się nie stało. Woda dla słoni to próba odczarowania podupadłej dziś nieco magii cyrku, kiedy to jeszcze w zamierzchłych czasach amerykańskiej prohibicji reprezentowała jakąś wartość i kiedy cyrk był czymś więcej niż tylko niedzielną mało wyszukaną rozrywką dla rodzin z dziećmi, które nie mają pomysłu na ciekawsze spędzenie dnia.
Skuszony właśnie wizją tej magii skąpanej w sosie słodko-hollywoodzkim, postanowiłem wejść po latach w świat tresowanych słoni, by odszukać w nim to, czego nigdy dotąd nie było mi dane znaleźć. Starałem się podejść do tego zadania umiarkowanie ambitnie oraz bardzo drobiazgowo, ale w zasadzie jedyne co w nim znalazłem, to tonący w wodzie Titanic Jamesa Camerona w wersji 3.0. I to dosłownie. Francis Lawrence postanowił pójść na łatwiznę i zaczerpnął garściami z gotowego kasowego wzorca, którego z premedytacją zerżnął punkt po punkcie. To rzuca się w oczy tak bardzo, że aż dziw bierze, że czytając naprędce opinie i recki znalezione w sieci, nikt się w nich o tym choćby nie zająknął.
W Titanicu o historii pełnej dramaturgii z wyraźnie melodramatycznym zacięciem opowiadała babcia Winslet. Tutaj w podobnym tonie i zamyśle czyni to dziadek Pattinson. Na tonącym statku kwitł nielegalny związek pomiędzy zwykłym cwaniakiem z nizin społecznych (DiCaprio), a damą z wyższych sfer (Winslet). W Wodzie dla słoni identyczna klasowo i wizerunkowo para oraz zależność losowa (słodziutki Pattinson i trochę mniej słodka Witherspoon). U Camerona chciał pokrzyżować plany parce gołąbków czarny charakter w postaci męża niesfornej Winslet, a wiecie kto robi to u Lawrence’a? Tak, zgadza się. Też zazdrosny mąż Pani Witherspoon - pułkownik Landa, tzn. Christoph Waltz. A to tylko wierzchołek (nomen omen) góry lodowej całej wyliczanki pełnej podobieństw i ordynarnych kserówek, która kończy się na spektakularnej destrukcji i zatonięciu Titanica w postaci gigantycznego namiotu cyrkowego. Jedyne za co można pochwalić Lawrence’a, to fakt, że w przeciwieństwie do swojego bardziej utytułowanego kolegi po fachu, całość bliźniaczej historii potrafił umiejętnie zmieścić w o połowie krótszym czasie, dzięki czemu producenci zaoszczędzili trochę zielonych na taśmie filmowej. Choć na moje oko, to więcej w tym zasługi praw fizyki. Namiot zawala się zdecydowanie szybciej niż tonące w wodach Atlantyku 46 tysięcy ton żelastwa (Titanic potrzebował na to dwóch godzin i czterdziestu minut - przypomina Wikipedia)
Zero oryginalności. Połaszenia się na bardziej zawiłą intrygę. Na zabawę w naginanie sztywnych barier scenariusza bazującego na powieści Sary Gruen. Poza rodzynkiem Waltzem, raczej kiepskie aktorstwo. Na widok cukierkowatego Pana „przepraszam że żyję, ale chociaż jestem taki słodki” Pattinsona odbija mi się smak Coca-Coli z czasów pierwszej komunii świętej. Niech mi to wielbicielki Sagi Zmierzch łaskawie wybaczą, choć rzecz jasna zrozumiem waszą chłodną odmowę. Do tego zupełnie nijaka Reese Witherspoon, która jest ani to specjalnie piękna, ani też zbytnio utalentowana. Oboje owszem śliczni i potwornie w sobie zakochani. Historia ta bez wątpienia wzruszy milionami kobiecych istnień, które niczym słońca w deszczu, szukają kolejnych namacalnych powodów do znienawidzenia swoich nudnych związków z zupełnie zwyczajnymi facetami. No ale wybaczcie, ja się w te pospolite widełki zdecydowanie nie łapię.
I wszystko to podążałoby w kierunku bezkresu klapy i obciachu gdyby nie fakt… że jak na złość, całkiem nieźle im to wszystko wyszło. Wizualnie film zrobił na mnie dobre wrażenie. Ładne zdjęcia i umiejętnie wkomponowany element magii i nostalgii jakich wielu z nas ciągle poszukuje w kinie. Być może ktoś odnajdzie w tych wszystkich tresowanych zwierzętach, cyrkowych klaunach i sztuczkach coś więcej. Cokolwiek to będzie i tak będzie lepszy ode mnie. Ja niestety prawie wszędzie widziałem tam sylwetkę wyginających się DiCaprio i Winslet na dziobie Titanica. Szkoda wielka, że w tą oryginalną scenerię postanowiono wkomponować tak bardzo mało oryginalną, znaną już chyba przez wszystkich na pamięć ckliwą miłosną opowiastkę. Film jest opakowany w ładne świecące (różowe) pudełko, nastawiony na zysk i dobre pierwsze wrażenie u damy zabranej przez Pana na pierwszą randkę do kina. Także pewnie na inną wrażliwość widza, skonkretyzowaną płeć i przedział wiekowy. Wszyscy pozostali... uważajcie na słonia. Bywa niezdarny i uwielbia robić to w składzie porcelany.
3/6
IMDb: 7,0
Filmweb: 7,6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz