czwartek, 10 marca 2011

Nie lękajcie się

Ludzie Boga
reż. Xavier Beauvois, FRA, 2010
120 min. Gutek Film
Polska premiera: 28.01.2011



Znalazłem wreszcie chwilę, by zmierzyć się z najgłośniejszym filmem ubiegłego roku we Francji i jednym z ciekawszych obrazów wyprodukowanych w 2010 roku w Europie. Nagrodzony m.in. zaszczytnym Grand Prix festiwalu w Cannes, oraz Cezarem - Ludzie Boga (czy może raczej O ludziach i bogach), rozprawia się z dogmatem wiary, a także rozlicza moralność człowieka walczącego w imię różnych Bogów, różnych filozofii i cywilizacyjnych naleciałości. Film, który w dzisiejszych kosmopolitycznych i konsumpcyjnych czasach, próbuje określić istotę wiary i jej rolę w naszym zabieganym, wyzbytym biblijnych zasad moralnych świecie. Wiary ascetycznej, nieskażonej współczesnymi koślawymi naroślami z jakimi od dłuższego już czasu boryka się na całym świecie kościół. Smaczku całemu przedsięwzięciu dodaje fakt, że opowieść ta oparta jest na prawdziwych wydarzeniach jakie miały miejsce w latach 90-tych. Tak więc po Czarnym czwartku i jego politycznym ciężarze, teraz na tapetę biorę kryzys wiary i rolę Boga we współczesnym świecie. Uff… znowu ciężko.

Xavier Beauvois za pomocą swojego filmu, przedstawił szerszej opinii publicznej dramat francuskich mnichów, którzy zostali wplątani w wojnę domową jaka miała miejsce w połowie lat 90-tych w górach algierskiego Atlasu. Klasztor trapistów w Tibhirine założony przez Francuzów jeszcze w okresie międzywojennym, kiedy to Algieria była częścią francuskiej kolonii, miał za zadanie wspierać miejscowych ubogich, leczyć chorych i szerzyć chrześcijańskie słowo w tym zupełnie odmiennym wyznaniowo kraju. Ale nie tylko. Chrześcijańscy mnisi mieli być przede wszystkim, nawiązując do nauk Koranu, autentycznym i żywym dowodem na obecność w ich kulturze chrześcijan. Żyjąc z nimi od lat w harmonii, oddawali tym samym szacunek muzułmańskiej społeczności, a także ich Świętej Księdze.

Do końca lat 80-tych ich wspólna koegzystencja była wzorowa. Lokalna ludność chętnie korzystała z cywilizacyjnych dobrodziejstw i leków swoich „Białych Panów”. Jednak wtedy nagle nastał kryzys na rynku surowców naturalnych, który spowodował zamieszki i wzmocnił antykolonialną partyzantkę, a także aktywował skrajne środowiska islamistów. Te postanowiły odzyskać władzę i swoją tłamszoną pod panowaniem europejczyków dumę. W efekcie wojny domowej wygnano tysiące zamieszkujących w Algierii Francuzów i wprowadzono wojskowo-policyjny reżim, w którym rzecz jasna, najbardziej ucierpiała ludność cywilna.

Historia francuskich mnichów nawiązuje właśnie bezpośrednio do tego okresu. Beauvois na podstawie zebranych materiałów i naocznych świadków tamtych wydarzeń, przedstawił życie codzienne klasztoru, jego daleko zaawansowaną asymilację z lokalną społecznością, ale przede wszystkim, wyjątkowo osobiste odczucia jego rezydentów na tle zmieniających się właśnie wydarzeń społeczno-politycznych. Nagłe krwawe wydarzenia, nasilające się akty terroru, porwań i morderstw cudzoziemców, uwypukliły w nich zupełnie naturalne oraz charakterystyczne dla zwyczajnych ludzi lęki i słabości. Obserwujemy ich pogłębiające się wątpliwości, wewnętrzne narady i przemyślenia, czy aby na pewno powinni tu zostać? Czy należy wypełnić swoją misję i powołanie, a przy okazji każdego dnia czekać na niechybną śmierć z kul islamskich partyzantów? Czy wypada pasterzom opuszczać swoje owce i pozostawiać je samopas?

Nie będę pisał o ich ostatecznych postanowieniach i o tym jak finalnie zakończyła się ta gehenna, choć to jest akurat bardzo łatwo przewidzieć, lub wyczytać między słowami choćby w oficjalnym opisie filmu przez dystrybutora. Ja jednak nie o tym. A przynajmniej niezupełnie.

Bardzo podoba mi się w tym filmie zestawienie ze sobą dwóch ciągle rywalizujących od lat kultur i religii. Bliskiego nam, wydawać by się mogło, cywilizowanego chrześcijaństwa, ze światem islamu. Zderzenie dwóch definicji świata, miłości, szczęścia i pokoju, z punktu widzenia mieszkańca starego kontynentu. Ale sądzę, że także i On (czyli My), będzie miał problem z rozpoznaniem w tym filmie własnej i odziedziczonej po przodkach ścieżki prowadzącej finalnie do bram niebieskich. Zamknięci w klasztorze cystersi, prezentują tu bowiem zupełnie inny i chyba jednak trochę obcy współczesnej cywilizacji obraz chrześcijaństwa. Ascetyczny minimalizm w treści i w formie. Wymowna skromność, brak kościelnego przepychu i wylewności. Szacunek do pracy i pomoc bliźnim. Klasztor duchownych, którzy nie żądają żadnych opłat za leki, za odprawienie chrzcin czy ślubu, zawsze służą radą i pomocą, a przy tym żyją na granicy ubóstwa i są szczęśliwi niosąc pomoc potrzebującym. Tak właśnie wyobrażamy sobie rolę kościoła we współczesnym świecie. Niezbrukane i nieskażone zepsuciem cywilizacyjnym chrześcijaństwo, które znamy z kart najświętszej Biblii. Co ważne, nie odczuwa się w tym filmie wynaturzonej nienaturalności, czy celowo naszkicowanej karykatury, która w jakiś pokrętny sposób ma wywyższyć chrześcijaństwo nad islamem i innymi religiami. Nie. Nie o to w tym chodzi, acz takie skojarzenia mogą nasunąć się mimowolnie same.

Mam wrażenie, że twórcy filmu szukali w tej opowieści wspólnego mianownika dla obu wyznań. Zestawili ze sobą dwie wiary w Boga i wplątali je w wichry wymagającej poświęceń wojny. Mimo minimalizmu w treści, która poprzedzona jest długimi modlitwami i pieśniami, film naszpikowany jest wieloma filozoficznymi przemyśleniami. Ludzi Boga można odebrać w dwojaki sposób. Jako dość zwyczajny i dramatyczny zarys historyczny oparty na faktach, oraz jako wstęp do głębszych rozważań na temat istoty wiary i jej wpływu na życie codzienne. Cieszy mnie fakt, że we Francji film obejrzało kilka milionów Francuzów, a tytuł przez wiele tygodni nie schodził z pierwszego miejsca listy bestsellerów. To może oznaczać, że wielokulturowa ludność francuska, przedstawiciele tego teoretycznie zgniłego i zepsutego moralnie zachodu, chce rozmawiać o Bogu i szuka w nim jakiegoś głębszego sensu, nadziei i wskazówek moralnych. Może po latach postępowej antyklerykalnej polityki tolerancji i miłości, nieco zagubiona kultura zachodu odczuwa nagłą potrzebę sięgnięcia do korzeni swojego chrześcijaństwa. A może po prostu to tylko chwilowy kaprys i moda. Nie wiem. Wiem natomiast, że film zdecydowanie warto obejrzeć. Bez obaw, to nie jest kościelny propagandowy bełkot, lecz wyzbyta wszelkich uprzedzeń, czysta i prawdziwa podróż do biblijnego Ogrodu Oliwnego, w którym to niegdyś Jezus przeżywał lęk i ludzki strach, a także prosił swojego Ojca o to, aby nie przyszło na niego to, co ostatecznie przyszło. Nie lękajcie się. Oglądajcie.

4/6

IMDb: 7,5
Filmweb: 7,3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz