niedziela, 23 stycznia 2011

Who's the King?

The King's Speech
reż. Tom Hooper, GBR, AUS, 2010
118 min. Kino Świat
Polska premiera: 28.01.2011


No dobra. Za nami pierwsze festiwalowe przetasowania. Tydzień temu Złote Globy zapoczątkowały sezon na czerwone dywany, suknie Lagerfelda, oraz na plotkarskie ochy i achy. Jeśli jednak przebrniemy przez wierzchnią warstwę przepychu tandety i kiczu, zaobserwujemy trendy w branży i przyrównamy je do własnych filmowych preferencji. Czyli coś co lubię najbardziej. Sprawdzenie swojego gustu, a przy okazji trochę bukmacherskiej adrenaliny. Zupełnie jak przed losowaniem Lotto. Jeśli więc chodzi o Złote Globy, szóstki w totka niestety i tym razem nie trafiłem, ale jest za to niezła czwórka. Festiwal zdominował David Fincher i jego typowy średniak The Social Network. Aronofksy znowu dostał kopniaka w zad, za to trafnie przewidziałem nagrodę dla Natalie Portman i Colina Firtha. I to pomimo tego, że wyróżnioną rolę tego drugiego w The King's Speech zobaczyłem dopiero wczoraj. Tak więc teraz słów parę o Królu. Obok Czarnego Łabędzia to największy przegrany Złotych Globów. Na 7 nominacji tylko jedna statuetka. Czy słusznie?

Na wstępie nagana dla dystrybutora w Polsce. Za takie tłumaczenia tytułów powinno dostawać się roczne nakazy oglądania filmów z Bollywood. Dożylnie i po dziesięć dziennie. Jak zostać Królem? Kto to wymyślił i po co? Mają nas za idiotów? Wypada się tylko cieszyć, że nie przemianowano go na "Dzienniki Królewskiego jąkały". Dirty Dancing aka Wirujący Seks, doczekał się więc kolejnego towarzysza w swej niedoli.

No ale do rzeczy. Film nawiązuje do biografii Króla Jerzego VI Windsora, z tych Windsorów, czyli ojczulka obecnej Królowej Wielkiej Brytanii, uwielbianej Elżbiety II. Jednak nie o potędze Zjednoczonego Królestwa w nim mowa, choć z pewnością typowy dla synów Albionu patos można gdzieś między wierszami dostrzec. Ale na szczęście w niczym specjalnie on nie przeszkadza. W filmie ukazane są po trochu kulisy rodziny królewskiej, trochę dworskiego savouir vivre, ale przede wszystkim sporo niezłego angielskiego humoru i dystansu do własnej monarchii. Kto jak kto, ale Brytyjczycy potrafią śmiać się z samych siebie chyba najlepiej.

Okazuje się więc, że Książę Albert, zanim został Królem Jerzym VI, był cherlawą zakałą rodziny królewskiej. Jąkała nie potrafiąca wydukać z siebie nawet jednego zdania, w dodatku chorowity z powykrzywianymi kolanami oraz zwyczajnie słaby i bez charyzmy. W przypadku śmierci jego ojca (Króla Jerzego V) był dopiero drugi w kolejce do królewskiego tronu, zaraz po jego starszym bracie, Księciu Edwardzie. Los jednak był dla niego złośliwy i umieścił go siłą na tronie będąc kompletnie do tego nieprzygotowanym. W dodatku w przededniu rozpoczęcia II Wojny Światowej, czyli w najtrudniejszej chwili wymagającej od niego królewskiej siły i zdecydowania. Próbę charakteru Król Jerzy VI ostatecznie wygrywa, zdobywając uznanie i sympatię poddanych. W czasie niemieckich nalotów na Londyn ani razu nie opuścił miasta.

Reżyser Tom Hooper skupia się przede wszystkim na słabościach kandydata na Króla. Na jego wadach i problemach samego z sobą. Na próbie okiełznania oraz nazwania jego licznych przypadłości. Jego walka i upór budzą podziw i sympatię. Dopingujemy mu oraz ściskamy kciuki za jego powodzenie, a także spalamy się ze wstydu i łapiemy za głowę kiedy daje plamy podczas publicznych wystąpień. Jednak gdyby nie wręcz Oscarowa rola Colina Firtha, gdyby nie jego kapitalne "wrodzone" jąkanie, The King's Speech byłby niestety bardzo przeciętnym filmem. No, może trochę przesadzam, ale chcę przede wszystkim podkreślić ogromne zasługi Firtha dla tej produkcji.

Sądzę jednak że trudno było z tej biografii wycisnąć coś więcej. Ciekawie ukazano losy brytyjskiej monarchii, uwypuklając nie tylko jej zalety, ale także liczne wady. Ich królewskie obowiązki, powinności i przeznaczenie. Traktuję ten film po trochu jako lekcję historii, a także jako lekką i przyjemną opowiastkę o charakterze humorystycznym. I tak też polecam do tego podejść. Film bez wygórowanych ambicji i żadnych ważnych moralitetów. Być może ważniejszy dla samych Brytyjczyków, chyba jednak słusznie niedoceniony za oceanem. Jednak dla samego tylko Firtha warto poświęcić mu prawie dwie godziny życia. To on jest prawdziwym Panem i władcą, Królem Zjednoczonego Królestwa Aktorów. Chylę czoła Wasza wysokość. You Are The King.

4/6

4 komentarze:

  1. Opis jak zwykle najwyższych lotów ... co do The social network jednak się nie zgadzam (dla mnie mocne 91/100) Tłumaczenie "Jak zostać królem" może faktycznie nie trafione (chętnie zobaczyłbym przynajmniej 10 lepszych propozycji...) Po wpisie do Black swan o osiemnastej zaliczyłem jeszcze "The fighter" (69/100) (Wahlberg / Bale) Jak widać nie spieszyłem się do "Króla" ...a błąd bo jest to najlepsza rola Colina (z ponad 20 filmów jakie miałem okazję widzieć) Mam nadzieję że chłopak powalczy o oskara za pierwszoplanową rolę, zresztą G.Rush był również bardzo dobry. Super klimat , muzyka , właściwie to nie wiem do czego by się "czepnąć"...a wszystko oceniam jedynie po Marrani , po Martell obawiam się że wystawiłbym ocenę "jego wysokość" a tak tylko 92/100 ... pozdr.arti. ps. (artykuł 6/6)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lekki film na niedzielne popołudnie. Szacuneczek dla Colina Firtha, choć i w Helena Bonham Carter też nie zawiodła. W finałowej scenie to była prawdziwa świętej pamięci królowa matka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A jeśli chodzi o The social network to chyba skasuję konto na fb. Film całkiem, całkiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zuckerberg i tak cię dopadnie ;)

    OdpowiedzUsuń