sobota, 8 stycznia 2011

Döner Kebab na cienkim

Soul Kitchen
reż. Fatih Akin, GER, 2009
99 min. Kino Świat
Polska premiera: 07.01.2011


W związku z wczorajszą polską premierą (jak zwykle prawie dwa lata po czasie) wcale już nie najnowszego filmu Fatiha Akina, postanowiłem poświęcić mu kilka swoich jakże cennych godzin, oraz podobną ilość umiarkowanie złośliwych akapitów. Tureckiego pochodzenia Akin po dwóch absolutnie genialnych dramatach (Głową w mur i Na krawędzi nieba), tym razem zszedł z wyznaczonej przez samego siebie ścieżki, by w oparach lekkości pobaraszkować z mniej ambitnym repertuarem. Niestety.

Od razu przejdę do puenty i przyznam, że czuję się trochę oszukany. Może to trochę za duże słowo, powiedzmy, że zwyczajnie zawiodłem się po Akinie. Właściwie to nawet specjalnie nie chce mi się rozpisywać o filmie samym w sobie, bo po pierwsze nie bardzo jest o czym, a po drugie, sen z powiek spędza mi w tym momencie przede wszystkim myśl o zbrodni jakiej dopuścił się sam na sobie Akin.
To nawet nie chodzi o to, że film jest słaby. Soul Kitchen jest dramatycznie źle skonstruowany. Nudny, oklepany, fatalnie zagrany i przewidywalny jak Foremniak w Mam talent. Zapowiedź oraz zwiastuny w TV w żaden sposób nie odzwierciedlają jego faktycznej marności. Dystrybutor korci widza górnolotnymi hasłami. Oczywiście to żadna nowość, ale jednak nabijanie widza w butelkę zawsze i niezmiennie mnie irytuje. Poddałem się więc pewnego rodzaju manipulacji. Zaufałem reżyserowi od którego oczekiwałem wszystkiego, tylko nie zdrady. Być może nadal operuję w stosunku do niego zbyt dosadnym i przesadnym słownictwem, ale poważnie w głowie nie mieści mi się, jak można po uznanym najlepszym filmem w Europie w roku 2008, wspaniałym Na krawędzi nieba, nakręcić coś tak banalnego.

Druga rzecz, to jak można nominować Soul Kitchen do miana Najlepszego filmu roku 2010? Jak dystrybutor może nazwać tak płytki twór „Pulsującą pozytywną energią zabawną komedią”? Muzyka, taniec, miłość? Ta pierwsza występuje, a i owszem, ale nic z niej nie zapamiętałem. Na tańcu się nie znam, ale Dirty Dancing to to nie jest. Miłość natomiast sprowadza się tu do taniego banału. O „Najgorętszej imprezie karnawału” nawet nie pomnę. Znam i uczestniczyłem w lepszych. Ja rozumiem, że kupiony tytuł trzeba dobrze sprzedać i nie być stratnym, no ale ludzie. Miejcie odrobinę przyzwoitości.
Scenariusz filmu na myśl przywodzi mi najstraszliwsze wysokobudżetowe polskie komedie minionej dekady. Bez ładu, bez składu, głośne i całuśne (jak na Niemcy) nazwiska, płytkie i durne dialogi, prowizoryczna oraz powierzchowna akcja oparta na irracjonalnych przypadkach losów naszych bohaterów. Humoru, którym miał ponoć tryskać, nie zaobserwowałem. No ale może ja się nie znam i jestem śmiertelnie smutnym człowiekiem.

Na moje oko, styl opowieści, wariactwo i mentalny luz bohaterów, aspiruje trochę do skandynawskich komedii. No ale Akin to urodzony w Hamburgu Turek, a nie Norweg, Szwed czy Duńczyk. Niech lepiej za lekkie komedie już się nie bierze. Nie ma do tego serca. Liczę że Soul Kitchen to tylko wypadek przy pracy. Taki zwyczajny kebab na cienkim strzelony szybko na mieście dla niedbałego zabicia pierwszego głodu.

Nie będę nic pisał o fabule, jak ktoś chce, to sobie przeczyta gdzie indziej. O rzeczach marnych nie lubię się rozpisywać. Bo i po co. Potraktujcie ten wpis jako uczynną przysługę. Jako zupełnie bezinteresowną przestrogę ratującą wasz podupadający domowy budżet. W styczniu w naszych kinach jest całkiem sporo premier. Soul Kitchen nie zasługuje na waszą krwawicę. Sądzę, że gorszą inwestycją może być tylko pójście na Weekend Czarka Pazury. Różnica między tymi filmami jest jednak taka, że w przeciwieństwie do omawianego dzieła, po tym drugim od początku spodziewałem się wszystkiego co najgorsze (myślę że mógłby być pierwszą jedynką na moim blogu), więc przynajmniej człowiek się nie rozczaruje. Zapomnijcie o obu. Tako rzecze wujek dobra rada.

2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz