niedziela, 5 grudnia 2010

Odloty.fr

Wkraczając w pustkę
reż. Gaspar Noe, FRA, ITA, GER 2009
154 min. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty


„Sensacja ubiegłorocznego festiwalu w Cannes, film totalny, kino ery techno”. Tymi słowami zapowiadany jest film, który z blisko półtorarocznym poślizgiem, w styczniu zadebiutuje na polskich ekranach. Produkcja jednocześnie odważna, jak i oryginalna. Co nie powinno dziwić nikogo, kto poznał już wcześniejsze dokonania mistrza kontrowersji, francuza (urodzonego w Argentynie) Gaspara Noe. Jego głośne Sam przeciw wszystkim, a przede wszystkim Nieodwracalne wzbudziły multum kontrowersji i przyczepiły mu łatkę skandalisty. Wejście w pustkę bez wątpienia jeszcze bardziej pogłębi obiegowe stereotypy reżysera. Ale także... przysporzy mu wielu nowych fanów.

Noe tym razem wziął na tapetę zagadnienie życia po śmierci widziane z perspektywy tybetańskiej filozofii. Tą podróż w nieznane postanowił wzbogacić za pomocą psychotropowych narkotyków, które miały stać się wytłumaczeniem na wszelką subiektywną irracjonalność myśli obrazu. I w sumie słusznie. W taki trip na trzeźwo nikt by chyba nie uwierzył. Całość szaleńczej wizji przekazu potęgują wyalienowane ulice nocnego i egzotycznego Tokyo, co przyznaję, dla europejczyka nadal tworzy klimat na miarę Kosmicznej Odysei.

Film jest długi. Nawet za długi. Ponad dwie godziny kinematograficznych halucynacji nie jednego kinomaniaka zapewne znuży. No ale to kwestia odpowiedniego podejścia i postawionych przed seansem prywatnych oczekiwań. Moje były takie, aby na spokojnie zmierzyć się z chaosem scenografii i technicznych fajerwerków, oraz napawać się ich nowatorstwem przekazu. Mam słabość do filmów, które próbują ukazać narkotyczne doświadczenia bohaterów w sposób bardziej dogłębny, ukazując coś więcej niż tylko strzykawkę wtłaczającą do organizmu chemiczną substancję. Czy jednak nowe dziecko Gaspara Noe można zestawić w jednym rzędzie z takimi tytułami jak Trainspotting, Requiem dla snu, czy Las Vegas Parano? Otóż można, ale czy wypada?

Nie jest to zupełnie film tylko i wyłącznie o wysokich narkotycznych parabolach lotu, mimo że wbrew pozorom tak przez cały czas swojego trwania wygląda. Główni bohaterowie filmu, rodzeństwo Oscar i Linda, zmagają się z problemem egzystencji, z traumą z dzieciństwa i dramatyczną utratą rodziców. Nagła śmierć Oscara wprowadza widzów w świat zawieszony między życiem, a śmiercią. Poruszamy się wraz z jego zbłąkaną duszą po ulicach Tokyo, a za pomocą licznych retrospektyw, dowiadujemy się więcej o przeszłości i wyjątkowej więzi jaka łączy naszą dwójkę rodzeństwa. Noe bombarduje nas wysokich lotów świetlną i dźwiękową miksturą, odwracając uwagę od treści, która jest niestety stosunkowo uboga. Nic co jest w filmie wypowiadane na głos nie jest ważne, odkrywcze, ani nawet ciekawe. Aczkolwiek w niczym specjalnie to nie przeszkadza, gdyż w tej produkcji wszystko co istotne, przekazywane jest podprogowo za pomocą miliona kolorów i dźwięków, oraz poprzez nieszablonowość ruchów kamery. Całość ogląda się niczym świetnie skrojony teledysk i tak też radzę podejść do tej lektury.

O treści to w zasadzie tyle. Nie widzę sensu, aby nad nią się dłużej rozwodzić. Życie po śmierci to zagadnienie nie tylko poważne, co też i szalenie niebezpieczne. Łatwo jest zostać zdegradowanym ze sfery poważnych naukowych rozważań, do kiczowatego wróżenia z fusów. Noe myślę, że ze swoją produkcją uplasował się gdzieś tak pomiędzy, w bezpiecznym środku. Choć też, jeśli przyjmiemy, że szalony trip Oscara ponad głowami żywych, był spowodowany tylko i wyłącznie narkotyczną halucynacją po zażyciu DMT (Dimetylotryptamina), to wszelkie te rozważania o życiu i śmierci biorą w jednej chwili w łeb, a Wejście w pustkę z miejsca staje się filmem o wielkim narkotycznym tripie dedykowanym milionom narkomanom na całym świecie. Ale... ale można też interpretować ten film w zupełnie odwrotny sposób. Jako ostrzeżenie przed igraniem z używkami, które ZAWSZE prowadzą do zguby. Cóż... to tylko dwie z zapewne licznych interpretacji. Dam sobie jednak rękę uciąć, że wielu narkusów uzna ten film za kult i kinematograficzny geniusz, a jednocześnie za swój duchowy i mentalny przewodnik.

Ciekawe są też pewne niuanse, których naliczyłem tu co najmniej kilka. Przede wszystkim rzucają się w oczy ciągle niezaspokojone fascynacje reżysera, z którymi próbuje się rozprawić już od lat. Jest to np. jego fascynacja erotyką, czy wręcz pornografią. Nie wiem czy Noe prywatnie ma jakieś problemy w tej materii, ale w jego filmach ciągle natrafić można na liczne i śmiałe sceny aktów miłosnych. W Nieodwracalne kontrowersyjna była dość długa i wiernie odwzorowana scena gwałtu. Noe ma na swoim koncie także krótkometrażowe nowele erotyczne, no i swego czasu próbował (bezskutecznie) namówić przed laty ówczesną parę Bellucci&Cassel, by zagrali w wyreżyserowanym przez niego pornosie. Również i w jego najnowszym dziele natrafiamy na wiele śmiałych scen, które tylko potęgują doznania i do samego końca utrzymują widza w hipnotycznym transie pełnym szaleństwa i zagubienia w grzechu.

Tym razem nie umiem jednoznacznie powiedzieć, co autor miał na myśli. Jak napisałem wyżej, ten film można interpretować na wiele sposobów. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby właśnie to było nadrzędnym celem reżysera. Chaos i perfekcja w sposobie montażu i przekazu obrazu, wyznaczają nowe kinematograficzne standardy. Pod kątem technicznej jakości produkcji, nie można filmowi niczego zarzucić (poza jego długością trwania). Gaspar Noe stworzył obraz, który ma ogromne predyspozycje do tego, aby stać się kultową produkcją dla pewnego pokolenia młodych ludzi, którzy żyją w rytm co weekendowego tąpnięcia bitu w nocnym zadymionym klubie, w dodatku w akompaniamencie tablicy Mendelejewa. Być może także zbłąkane i dotąd jeszcze nieokreślone artystyczne dusze również pokochają ten film, dzięki któremu będą potrafili znaleźć w nim liczne odnośniki do swoich prywatnych i umiarkowanie problematycznych rozważań o egzystencji.
Ja osobiście, aż tak głęboko się w niego nie zgłębiłem. Oczekiwałem więcej mądrości, ale mimo wszystko nie czuję zawodu. Uradowały mnie techniczne fajerwerki i wizualizacyjne piękno wypływające z ekranu. Do tego Gasparowi należy się szacun za podjęcie walki. Jak widać, w zupełności mi to wystarczyło. Mocna czwórka jak się patrzy.

4/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz