Anioły i Demony
reż. Ron Howard, USA, 2009
138 min. United International Pictures
Nie wiem co mnie podkusiło żeby rzucić okiem na kolejny (s)hit Rona Howarda. Zapewne spora w tym zasługa kolejnych już w ostatnich dniach darmowych wejściówek do kina, które zwykle przyjmuje bez mrugnięcia okiem. Nie inaczej było więc i tym razem. Ex kino Moskwa zapełniło się więc wczoraj mniej więcej w ośmiu procentach, co biorąc pod uwagę rangę wydarzenia, uznaję za wynik co najmniej przyzwoity.
Poprzednie "sakralne" dzieło Howarda, "Kod da Vinci", dość wysoko wzniósł tumany kurzu na światowych kinowych szlakach. Dzięki darmowej reklamie w postaci krytyki kleru, film obejrzało... no nie wiem ile, bo nie chce mi się szukać, ale umówmy się że dużo za dużo. Głodni sensacji i będący w opozycji do kazań swojego lokalnego proboszcza z ambony, szturmowali sale kinowe na całym świecie. Ja doświadczyłem tego obrazu jakoś stosunkowo nie dawno. W któreś z ostatnich świąt pewna komercyjna stacja wyemitowała ów produkt reklamując go wzniosłym "po raz pierwszy w telewizji". Zapomnieli jeszcze dopowiedzieć "tylko u nas najdłuższe bloki reklamowe". Z kilkugodzinnego bełkotu poprzedzanego co i rusz licznymi stękami Dosi i świątecznymi dzwonkami Orange, jedyne co zapamiętałem to fakt, iż główną rolę w tym światowym hicie grał Forrest Gump.
Idąc więc do ex Moskwy na dalsze losy naszego niestrudzonego profesora Roberta Langdona, spodziewałem się co najmniej podobnych emocji. No... może z wyjątkiem półgodzinnych przerywników na reklamy. Choć w pewnym sensie tych też nie uniknąłem. Ale o tym później. Na wszelki wypadek przed seansem z dwoma kumplami uraczyliśmy się szybkim piwkiem. Aczkolwiek w niczym mi to nie pomogło. A jednemu koledze wręcz zaszkodziło (strasznie to moczopędne te piwa jakieś teraz robią...).
Po zajęciu miejsc gdzieś na środku środka, zrzedła mi mina. Z dwóch powodów. Po pierwsze kumpel siedzący obok przypomniał mi że film trwa ponad dwie godziny. Niby doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, jednak w jego ustach zabrzmiało to prawie tak, gdyby powiedział do mnie śmiertelnie poważnie "zjem cię na żywca, a resztki wrzucę do Wisły". A po drugie usiadł przede mną typowy miłośnik kina akcji, który swoją łysiną zakrywał mi ogromną większość dolnego rzędu napisów na ekranie. Nie wiem czemu, ale oni zawsze siadają przede mną. Spisek grubymi nićmi szyty. Nic to. Wspiąłem się wyżej na półdupkach i uzbroiłem w cierpliwość. Może jednak nie będzie tak źle?
Kilkanaście reklam później. Początek nie powiem. Dość obiecujący. Watykan, pogrzeb papieża, przygotowania do konklawe, chrześcijańska wzniosłość, acz sztuczna... ale zaraz szybki powrót na ziemię. A konkretnie pod. Dokładnie to gdzieś w okolice Genewy do wybudowanego przez szalonych fizyków wielkiego zderzacza atomów. Zacząłem się wtedy zastanawiać czy my przypadkiem nie pomyliliśmy sal kinowych, bowiem akcja jaką mi właśnie zaproponował Howard, przypominała raczej żywcem wyjętą z filmów o równie szalonym co profesor Langdon... Bondzie. Dżejmsie Bondzie.
Powrót do Watykanu na szczęście mnie trochę uspokoił i ponownie naprowadził na właściwy tor. Niestety nie na długo. Ponownie poczułem że się wykoleiłem. Tym razem jakby świadomie i z pełną premedytacją. Zacząłem się rozglądać na prawo i lewo. Kurcze. Może ten film jest przeznaczony dla widzów do lat 16? Chwila otrzeźwienia... Dostrzegłem jarzącą się żarówkę. Nie. To przecież film dla durnych amerykanów. Tylko im trzeba tłumaczyć co to jest i gdzie leży Watykan, kim jest papież i dlaczego ludzie ekscytują się na widok konkretnego koloru dymu lecącego z komina. Moja inteligencja została po raz pierwszy boleśnie spoliczkowana.
Przedzierając się jednak jakoś przez ten gąszcz tandety i płytkości w treści, starałem się podążać za dość dynamicznie poruszającą się akcją. Było więc dość szybko, błyskotliwie, niestety nadal płytko, ale za to wybuchowo. Nie pomogła Howardowi nawet zatrudniona do specjalnych celów piękna ciemnowłosa włoszka. Prywatnie pani fizyk vel nie noszę stringów, która wespół z Landgonem próbowała ratować chrześcijaństwo przed nieuniknioną duchową zagładą. Z biegiem filmu dowiedziałem się że nasza południowa piękność zna się nie tylko na fizyce kwantowej, ale również na medycynie i religioznawstwie na poziomie średnio-zaawansowanym. Czy tylko ja odnoszę czasem wrażenie, że tak piękne i uzdolnione kobiety występują tylko w filmach? Dlaczego więc nie zostałem aktorem?
Nieustępliwy i przebiegły profesor Gump.. przepraszam.. Langdon, dosłownie za pięć dwunasta wpada co i rusz na wspaniałe pomysły. Oczywiście nikt poza pewnym policjantem i naszą uroczą włoszką go nie słucha. Nie ważne że teorie Langdona są w 175% trafne. Watykan jest cały skorumpowany i pod władaniem żądnych zemsty Illuminatów. Mówi się trudno. Radzić sobie trzeba więc samemu. No i Langdon radzi sobie, oj radzi. Kolejne przyśpieszenia i wybuchy przerywane są niby realistycznymi zdjęciami z Placu św. Piotra, na którym to nawet na pogrzebie papieża nie uświadczyłem ani jednej polskiej flagi. Wiem wiem. Czepiam się. Za to mamy do czynienia z innym polskim akcentem. Pamiętacie tą komercyjną stację TV o której pisałem na początku? No. To oni właśnie zafundowali sobie całkiem niezłą reklamę na cały świat. Otóż wykupili kilka(naście?) sekund czasu seansowego i tak oto widzimy na ekranie tu i ówdzie logo tejże stacji. Ba. Nawet słychać raz polskiego korespondenta "Na żywo z Watykanu mówił do państwa Alojzy Pierożek". ŁAŁ.
Kilka odnalezionych porwanych kardynałów później myślałem już tylko o kolejnym zimnym piwie które gdzieś tam z kilkudziesięciu metrów woła do mnie "weź mnie". Wziąłbym. Nawet w aucie, ale nie mogłem. Musiałem obserwować nagły i nieoczekiwany zwrot akcji, oraz mimowolnie podsłuchiwać komentarzy jakichś dzieciaków siedzących kilka krzesełek na lewo od mojego lewego ramienia. Że też musieli dostać mutacji akurat w kinie. Jeszcze tylko ekwilibrystyczna pokazowa akcja kaskaderska na koniec i można było otwierać szampany. Końcowe napisy przyjąłem z podobną ulgą jak zapewne kolega obok, który czym prędzej i na złamanie karku pobiegł do drzwi z namalowanym nań chłopczykiem.
Przepraszam was, ale nie potrafię być w tym przypadku obiektywny ani nawet wyrozumiały. Chciałbym, ale nie umiem. Ten film jest kompletnie nie dla mnie. Zwyczajnie poczułem się przez Howarda publicznie znieważony. Gdybym musiał wydać choć złotówkę na bilet, przez tydzień walczyłbym z kacem moralnym. Być może mam za duże klapki na oczach, być może brak mi też dystansu. Ale mi po prostu szkoda czasu na oglądanie takich hitów. Na szczęście przynajmniej piwo smakowało.
2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz