Paterson
reż. Jim Jarmusch, USA, GER, 2016
113 min. Gutek Film
Polska premiera: 30.12.2016
Dramat
Witam w Nowym Roku. Znów jesteśmy o rok starsi i o rok bliżsi spotkania z kostuchą. Ciągle nie mogę uwierzyć w znany w psychiatrii wzorzec epidemiologiczny, z którego wynika, iż każdego roku, gdy na świecie zaczyna kwitnąć bez, a niewiasty coraz śmielej odkrywają swoje ramiona i zawadiackie uda, zdarza się wtedy najwięcej samobójstw. Statystyki są bezlitosne i cholernie niedorzeczne, ale twierdzą one kategorycznie, że znacznie więcej ludzi (wzrost o całe 15%) popełnia samobójstwo wiosną i wczesnym latem, a nie np. późną jesienią i zimą, kiedy chlapa, błoto pośniegowe i minus osiem Celsjuszów za oknem odbierają smutnym ludziom na dużej części tego padołu chęci do dalszego spłacania wysoko oprocentowanych rat kredytu hipotecznego. Ja jeśli chciałbym się zabić, zrobiłbym to właśnie w Sylwestra, albo nie, zaraz po nim. Być może poczekałbym jeszcze do Trzech Króli, bo to zawsze wolne od pracy, ale na pewno zrobiłbym to jeszcze w styczniu, najgorszym z miesięcy, z którego wynika całe zło ludzkości. To najbardziej zakłamany miesiąc w roku, a jakby tego było mało, do wiosny i pierwszego długiego weekendu nadal jest w chuj daleko.
Być może moja niechęć do stycznia spowodowana jest tym, że w tymże miesiącu przyszedłem na świat i w sumie fajnie byłoby zdać klucze w tym samym porządku numerycznym, najlepiej jeszcze w środę, bo to najbardziej znienawidzony przeze mnie dzień tygodnia. Nie cierpię go nawet bardziej od poniedziałku, bo ten w przeciwieństwie do zdradzieckiej szmaty środy przynajmniej nie udaje kogoś, kim w rzeczywistości nie jest. Ba, nawet statystyki to potwierdzają. Właśnie w środy zostało popełnionych 25% wszystkich samobójstw na świecie. Co czwarty skubaniec skacze z mostu, strzela sobie w łeb i wiesza na sznurowadle właśnie w pieprzoną środę. Czyż to nie daje do myślenia?
Główny bohater filmu Paterson o nazwisku Paterson, mieszkający w miasteczku, tak tak, Paterson, wiedzie żywot właśnie takiego statystycznego środowego samobójcy. Do tego tak jak wielu z nich jest domorosłym poetą, co poniekąd świadczy o jego nadwrażliwości i uczulenia na życie. Zawsze nosi ze sobą notes z długopisem, w którym zapisuje swoje wiersze bez rymów. Z jego życia na pierwszy rzut oka ciężko jest wychwycić więcej niż pięć kolorów. Nasz główny bohater wstaje każdego dnia rano parę minut po szóstej, pochłania płatki z mlekiem i idzie do zajezdni, żeby po chwili wyjechać z niej zdezolowanym autobusem komunikacji miejskiej. Po pracy wraca do domu, w międzyczasie napisze jeszcze kilka wersów nigdy nieopublikowanego wiersza, porozmawia zupełnie o niczym ze swoją stukniętą dziewczyną (acz ładną), wieczorem wyjdzie z jej buldogiem angielskim na spacer, zostawi go pod barem, w którym wypije jedno piwo, po czym wróci do domu, położy się spać i znów będzie szósta rano.
Wyjątkowo nudne i bezbarwne życie, niewiele lepsze od większości naszych, prawda? Otóż nieprawda. Jim Jarmusch, jako niekwestionowana ikona niezależności w kinie nie byłby sobą, gdyby znów nie poszedł pod prąd i nie zrobił nam psikusa. Zaskoczył, ale nie tą wszędobylską nudą, bo z nią to już od dawna ma romans i trzeba się do niej po prostu przyzwyczaić, Jarmusch zaskakuje nas głównie zjawiskowym pięknem, poczuciem wolności i naturalnością jakie czają się między wierszami w tym z pozoru marnym żywocie Patersona. Zapytacie pewnie, co może być pięknego we wstawaniu każdego dnia o 6 rano do pracy? Co jest pięknego w wykonywaniu ciągle tej samej i nudnej czynności, której nawet nie lubimy? Co jest pięknego w życiu pod jednym dachem z kobietą, której nie rozumiemy i ledwie akceptujemy jej dziwactwa? Co jest pięknego w posiadaniu psa, który ma cię generalnie w dupie oraz ma wyższe poczucie wartości od Ciebie? Co jest pięknego w piciu piwa co wieczór w tym samym opuszczonym barze i w rozmawianiu z tym samym smutnym barmanem? Właśnie to. Tylko tyle i aż tyle.
Jarmusch zobrazował żywot człowieka zwyczajnego, wiodącego wyjątkowy nudny tryb życia i pozbawionego wielkich życiowych ambicji, który mimo cyklicznych poranków rodem z Dnia Świstaka żyje tak jak lubi i który na swój sposób cieszy się każdą chwilą. Paterson jest wbrew powierzchownym obserwacjom człowiekiem szczęśliwym. Nie posiada komórki, nie ogląda telewizji, nie serfuje w sieci, bo nie potrzebuje, do tego codziennie pije piwo w barze i poznaje wielu nowych, ciekawych ludzi. Definicja szczęścia według Jarmuscha? Właśnie tak to powinno mniej więcej wyglądać. Zwolnij kroku człowiek, weź wdech i wydech, porzuć utopijne i nierealne do realizacji marzenia ściętej głowy i skup się na rzeczach trywialnych i nic nieznaczących. Jakież to proste i oczywiste, a jakże trudne do realizacji w tym zabieganym i pędzącym na złamanie karku świecie. Dlatego waśnie Jarmusch do wykrzyczenia tej zawiłości, oraz do zobrazowania naszego podwójnego życia jakie dźwigamy niczym krzyż na swoich barkach, pełnego marzeń oraz tego realnego i pozbawionego złudzeń użył symbolu dualizmu w postaci bliźniaków, którzy ukazują nam się kilkukrotnie w filmie. Prosty chwyt, a jakże wymowny. Oprócz tego jest tu sto procent Jarmuscha w Jarmuschu jakiego znamy. Pejzaż ulicy, wyraziste postacie, groteska i humor. Cały on.
I wiecie co? Pieprzyć tych samobójców. Paterson jest świetną odtrutką na zimowe doły, na te wiosenne i środowe również. Udowadnia, że życie może być mimo wszech otaczającej nas szarości ciekawe i wystarczająco kolorowe, a my możemy żyć po swojemu szczęśliwie dając przy tym światu tak niewiele z siebie. Bo też nie o to w życiu winno chodzić, żeby się nabiegać, bo tylko się spocimy bez sensu, tylko o to, żebyśmy szli naprzód swoim własnym tempem pozwalając się przy tym wyprzedzić innym wariatom. Jak ktoś chce, to może przy tym jeszcze pooddychać sobie zielenią i poezją, albo muzyką, filmem i miłością, no co kto lubi. Mamy wybór. Ciągle mamy ten pieprzony wybór, acz z roku na rok jest go jakby mniej coraz. Nie wolno nam tego spieprzyć, a już tym bardziej nie wolno nam tego nie docenić. I to jest własnie największa siła jaka bije z tej niezwykle wyciszonej i ociekającą requiem do wolności produkcji. Paterson daje pozytywnego kopa, przy absolutnie minimalnym nakładzie środków ekspresji. Namawiam do zwolnienia swoich obrotów z Jarmuschem, zachęcam także do dostrzeżenia w tym filmie wszystkiego tego, o czym już dawno zapomnieliśmy. Idealny film na rozpoczęcie nowego roku nabrzmiałego od naszych kolejnych bzdurnych postanowień. Zamiast skakać z mostu, skocz lepiej do kina.
IMDb: 7,7
Filmweb: 7,5
reż. Jim Jarmusch, USA, GER, 2016
113 min. Gutek Film
Polska premiera: 30.12.2016
Dramat
Witam w Nowym Roku. Znów jesteśmy o rok starsi i o rok bliżsi spotkania z kostuchą. Ciągle nie mogę uwierzyć w znany w psychiatrii wzorzec epidemiologiczny, z którego wynika, iż każdego roku, gdy na świecie zaczyna kwitnąć bez, a niewiasty coraz śmielej odkrywają swoje ramiona i zawadiackie uda, zdarza się wtedy najwięcej samobójstw. Statystyki są bezlitosne i cholernie niedorzeczne, ale twierdzą one kategorycznie, że znacznie więcej ludzi (wzrost o całe 15%) popełnia samobójstwo wiosną i wczesnym latem, a nie np. późną jesienią i zimą, kiedy chlapa, błoto pośniegowe i minus osiem Celsjuszów za oknem odbierają smutnym ludziom na dużej części tego padołu chęci do dalszego spłacania wysoko oprocentowanych rat kredytu hipotecznego. Ja jeśli chciałbym się zabić, zrobiłbym to właśnie w Sylwestra, albo nie, zaraz po nim. Być może poczekałbym jeszcze do Trzech Króli, bo to zawsze wolne od pracy, ale na pewno zrobiłbym to jeszcze w styczniu, najgorszym z miesięcy, z którego wynika całe zło ludzkości. To najbardziej zakłamany miesiąc w roku, a jakby tego było mało, do wiosny i pierwszego długiego weekendu nadal jest w chuj daleko.
Być może moja niechęć do stycznia spowodowana jest tym, że w tymże miesiącu przyszedłem na świat i w sumie fajnie byłoby zdać klucze w tym samym porządku numerycznym, najlepiej jeszcze w środę, bo to najbardziej znienawidzony przeze mnie dzień tygodnia. Nie cierpię go nawet bardziej od poniedziałku, bo ten w przeciwieństwie do zdradzieckiej szmaty środy przynajmniej nie udaje kogoś, kim w rzeczywistości nie jest. Ba, nawet statystyki to potwierdzają. Właśnie w środy zostało popełnionych 25% wszystkich samobójstw na świecie. Co czwarty skubaniec skacze z mostu, strzela sobie w łeb i wiesza na sznurowadle właśnie w pieprzoną środę. Czyż to nie daje do myślenia?
Wyjątkowo nudne i bezbarwne życie, niewiele lepsze od większości naszych, prawda? Otóż nieprawda. Jim Jarmusch, jako niekwestionowana ikona niezależności w kinie nie byłby sobą, gdyby znów nie poszedł pod prąd i nie zrobił nam psikusa. Zaskoczył, ale nie tą wszędobylską nudą, bo z nią to już od dawna ma romans i trzeba się do niej po prostu przyzwyczaić, Jarmusch zaskakuje nas głównie zjawiskowym pięknem, poczuciem wolności i naturalnością jakie czają się między wierszami w tym z pozoru marnym żywocie Patersona. Zapytacie pewnie, co może być pięknego we wstawaniu każdego dnia o 6 rano do pracy? Co jest pięknego w wykonywaniu ciągle tej samej i nudnej czynności, której nawet nie lubimy? Co jest pięknego w życiu pod jednym dachem z kobietą, której nie rozumiemy i ledwie akceptujemy jej dziwactwa? Co jest pięknego w posiadaniu psa, który ma cię generalnie w dupie oraz ma wyższe poczucie wartości od Ciebie? Co jest pięknego w piciu piwa co wieczór w tym samym opuszczonym barze i w rozmawianiu z tym samym smutnym barmanem? Właśnie to. Tylko tyle i aż tyle.
I wiecie co? Pieprzyć tych samobójców. Paterson jest świetną odtrutką na zimowe doły, na te wiosenne i środowe również. Udowadnia, że życie może być mimo wszech otaczającej nas szarości ciekawe i wystarczająco kolorowe, a my możemy żyć po swojemu szczęśliwie dając przy tym światu tak niewiele z siebie. Bo też nie o to w życiu winno chodzić, żeby się nabiegać, bo tylko się spocimy bez sensu, tylko o to, żebyśmy szli naprzód swoim własnym tempem pozwalając się przy tym wyprzedzić innym wariatom. Jak ktoś chce, to może przy tym jeszcze pooddychać sobie zielenią i poezją, albo muzyką, filmem i miłością, no co kto lubi. Mamy wybór. Ciągle mamy ten pieprzony wybór, acz z roku na rok jest go jakby mniej coraz. Nie wolno nam tego spieprzyć, a już tym bardziej nie wolno nam tego nie docenić. I to jest własnie największa siła jaka bije z tej niezwykle wyciszonej i ociekającą requiem do wolności produkcji. Paterson daje pozytywnego kopa, przy absolutnie minimalnym nakładzie środków ekspresji. Namawiam do zwolnienia swoich obrotów z Jarmuschem, zachęcam także do dostrzeżenia w tym filmie wszystkiego tego, o czym już dawno zapomnieliśmy. Idealny film na rozpoczęcie nowego roku nabrzmiałego od naszych kolejnych bzdurnych postanowień. Zamiast skakać z mostu, skocz lepiej do kina.
IMDb: 7,7
Filmweb: 7,5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz