środa, 16 października 2013

29'WFF - vol.3

Wir
reż. Bojan-Vuk Kosovčević, SRB, 2013
110 min.
Polska premiera: ?
Dramat



Bałkany. Wiecznie tykająca bomba Europy. Wielowyznaniowy i wielokulturowy zlepek dumnych narodów, który na przestrzeni wieków doświadczał całej masy konfliktów, począwszy od czasów Cesarstwa Bizantyjskiego, panowania tureckiego, czy też na okresie zasiedlenia ziem przez Słowian kończąc. Lubię tą część Starego Kontynentu. O wiele bardziej szanuję i cenię sobie walecznych Serbów, czy Chorwatów, aniżeli reprezentantów krajów tzw. starej Unii. Ich kształtowane latami charaktery nigdy nie pękały przed wzięciem odpowiedzialności za swój kraj. W ich bolesnej i mocno doświadczonej latami wojen historii, mimo czasem dużych różnic, zwłaszcza wyznaniowych, dostrzegam wiele podobieństw do nas, do Polski w sensie i naszej mentalności. Pewnie właśnie stąd ta moja sympatia i słabość. Ale to temat rzeka.

Wir, to film Bojana-Vuka Kosovčevića, który jest pewnego rodzaju rozliczeniem się Serbów z ich własną przeszłością. Acz umówmy się, dość luźnym rozliczeniem. Przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy. Za pomocą trzech mocno powiązanych ze sobą wątków, opowiadana jest nam historia o trzech młodych ludziach, którzy dorastają w latach 90-tych w Belgradzie, chwilę po rozpadzie się Jugosławii. W kraju pogrążonym w hiper inflacji, korupcji, potwornym zadłużeniu, fali bezrobocia oraz ogólnym braku perspektyw, trzy charakterne, niepokorne, mocno doświadczone życiowo jednostki walczą o utrzymanie się na powierzchni lustra wody. O realizację utopijnych marzeń i wyrwanie się z macek zniewolenia, także tego psychicznego, bowiem każdy z nich targany jest jakimiś koszmarami z przeszłości.

Najpierw poznajemy Bogdana, potężnego skina szlajającego się wraz ze swoją bandą po ulicach i ciągle szukającego guza. Jego demonem przeszłości jest własny ojciec (w tej roli Emir Kusturica), niezwykle surowy i ostry, który lał go gdzie popadnie próbując wychować na ludzi. Bezskutecznie. Drugą postacią jest lokalny gangster Kale - fruwający po mieście swym czarnym Porsche z giwerą wciśniętą za ściągacz od dresów, do tego przystrojony złotymi łańcuchami na szyi (ach te szalone lata 90-te). Jego z kolei męczy tragiczna śmierć jego ukochanej, ciągle objawiającej mu się siostry. Trzecim, chyba najsympatyczniejszym bohaterem ich wspólnej historii jest Count - weteran i umysłowy niewolnik niedawnej wojny domowej w Bośni i Hercegowinie. Artystyczna i niezwykle pozytywnie zakręcona dusza, która często z przaśnym humorem spaja wszystkie trzy historie w jedną całość, oraz buduje główny motyw przewodni jakim jest tytułowy wir. Ten kręci się ciągle w umysłach całej naszej trójki i powoli wciąga ich wszystkich na sam dół.
W otchłań, w której rządzi jedynie przemoc, zagłada, pustka emocjonalna i w konsekwencji, niechybna śmierć. Jak mówi sam reżyser ustami jednego z bohaterów: "Kiedy pływasz w rzece i zacznie cię wciągać wir, nie walcz z nim. Pozwól się wciągnąć na samo dno. Tam wir jest najsłabszy i będziesz miał szansę się wydostać. Ci, którzy dorastali na Bałkanach w latach 90. czuli się właśnie jak złapani w taki wir. Zostaliśmy wciągnięci w niego bez własnej woli i nawet dziś czujemy jego obecność."

Trzy, z pozoru różne opowieści ciągle się przez siebie przenikają i poprowadzone są zaiste zacnie. Budują w ten sposób jedną spójną historię oraz jeden wspólny mianownik. Ogląda się to wszystko dobrze, może bez fajerwerków, ale na pewno z dużym skupieniem na twarzy. Reżyser nie unika też filozoficznych rozważań, które może i czasem przyjmują nieco groteskową pozę, nie mniej wydają się całkowicie zasadne. Każda z przedstawionych w filmie postaci ma jakiś problem, który wynika w większym, bądź mniejszym stopniu z sytuacji politycznej kraju w jakiej przyszło jej egzystować. Odbieram ten film jako pewnego rodzaju wyznanie grzechów przez serbską, zwłaszcza młodą, dojrzewającą w latach powojennych społeczność, ale też, jako wykrzyczenie żalu w kierunku tych państw, które opuściły Bałkany, kiedy te potrzebowały pomocy i wsparcia najbardziej.

Około dwadzieścia lat później temat jest nadal aktualny. W tamtym rejonie co prawda wiele się już zmieniło, ale aby skutecznie wyleczyć się z bałkańskiej traumy przeszłości, potrzeba jest znacznie więcej czasu i kilku pokoleń. Nie jest lekko, zwłaszcza kiedy ciągle ktoś im przeszkadza, np. zabierając im nielegalnie zawsze przecież serbskie Kosovo.

Ale to także i tak zwyczajnie, zgrabnie zekranizowana ciekawa historia o młodych, zbuntowanych jednostkach żyjących prawem ulicy. Jeśli ktoś nie czuje potrzeby, aby doszukiwać się w tym filmie ukrytych głębi i metafor, nie chce się też zastanawiać z czego to wszystko wynika, to i tak może poczuć się usatysfakcjonowany. Uniwersalność Wiru jest jego dużą zaletą. Polecam, a jakże. O ile gdzieś, kiedyś trafi nad Wisłę.
Slava.

4/6







Geograf przepił globus
reż. Alexander Veledinsky, RUS, 2013
120 min.
Polska premiera: ?
Dramat, Komedia




Za każdym razem, no dobra, często. Często, kiedy obcuję z jakimś dobrym, nowym polskim filmem, odnoszę nieodparte wrażenie, że tak oto właśnie wykonujemy kolejny milowy krok w dziejach ludzkości, że znów zbliżamy się do jakże pożądanej przez naszych filmowców średniej europejskiej, w której robi się dobre i wartościowe kino. Niestety, gdy sięgam zaraz potem po nowe kino rosyjskie, jakiekolwiek, wtedy cały ten patriotyczny czar i misterny plan idzie sobie wiadomo gdzie. Nie wiem jak oni to robią, tzn. wiem, za pieniądze oligarchów, ale ilość wysmakowanych i naprawdę udanych produkcji jaka rok rocznie wychodzi od tych wyznawców Putina, robi na mnie wielkie wrażenie. Rosja to nie kraj. To faktycznie stan umysłu. Tam wprost niczego nie da się ogarnąć swoimi percepcjami.

Nawet teraz trochę żałuję, że z początkowo trzech wybranych rosyjskich filmów z tegorocznej oferty WFF, zdecydowałem się ostatecznie tylko na jeden. Na szczęście był to strzał w przysłowiową dychę. O ile pozostałe dwa filmy (Major i Pragnienie) zbierają świetne recenzje, o tyle Geograf przepił globus wprost rozłożył mnie na części pierwsze. Może nie w takim stopniu jak przedwczorajszy Still Life, ale równie mocno, co bez dwóch zdań zostanie mu zapamiętane.

Geograf przepił globus to ekranizacja powieści (pod tym samym tytułem) Aleksieja Iwanowa, uważanego za jednego z najciekawszych współczesnych prozaików rosyjskich. Oj wiele się w niej dzieje. Na ekranie również. Jest to dwugodzinna, niezwykle barwna, mimo okrucieństw klimatycznych opowieść o pasji, pragnieniach, miłości i mądrościach życiowych widzianych oczami ludzi często przegranych, lecz pogodzonych ze swoim przeznaczeniem. Żyją sobie w niezwykle brzydkim i obskurnym mieście Perm nad rzeką Kamą, u stóp gór Ural na granicy Europy i Azji, gdzie częściej jest zimno i brzydko, niż ciepło i… w sumie też brzydko.

Tytułowy geograf - Wiktor, to postać niezwykła. Człowiek orkiestra, ekscentryk i filozof spod monopolowego. Niepoprawny romantyk, pijak i leń, który nigdy nie stanął przed szansą na samospełnienie się w jakiejkolwiek odpowiedzialnej roli. Zwłaszcza w roli męża. Pije (a kto tam nie chleje?), pisze wiersze, śpiewa pod prysznicem, zawsze towarzyszy mu pogoda ducha, ale to tylko pozory. W istocie jest bardzo samotny wewnętrznie i sfrustrowany. Sytuacja poprawia się, kiedy mimo fachowego braku przygotowania (z wykształcenia jest biologiem), przyjmuje posadę nauczyciela geografii w podstawówce, gdzie zderza się ze ścianą w postaci rozkapryszonych i rozwrzeszczanych dzieciaków. Nie zna się na mapach, globusie ani kompasie, ale powoli odnajduje wspólny język z klasą, a nawet wyrusza z nimi na wyprawę, która ostatecznie bardzo wzbogaci i odmieni życie zarówno jego, jak i swoich podopiecznych.

Opowieść ta jest nacechowana ogromem niezwykle pozytywnej energii. Mimo, że prywatnie nie przepadam za "ruskimi", zwłaszcza mając w pamięci lata wiecznego terroru, gwałtu, najazdów i okupacji, to jednak z każdą kolejną minutą filmu nabierałem coraz większej sympatii do bohaterów tej szalonej opowieści. To taka współczesna Rosja w pigułce. Trudne warunki mieszkaniowe, pogodowe, do tego bieda, brak pieniędzy i dóbr majątkowych, a jednak ludzie są tu weseli i na swój sposób szczęśliwi. Pewnie dlatego, że piją ;) Życie Wiktora dzięki wódzie jest bardziej kolorowe, pojawiają się w nim też kobiety, co tylko podkręca w nim jego ogólne wrażenie zajebistości. Dialogi są momentami wprost epickie. Można się zdrowo pośmiać, a humor jest inteligentny. To nie jest tania komedia. Bardziej tragikomedia, zarówno do pośmiania się, jak i zapłakania nad duszą. Piękny miks. Wspaniały film.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz