wtorek, 20 marca 2012

Świat, który stracił Boga

Pewnego razu w Anatolii
reż. Nuri Bilge Ceylan, TUR, BiH, 2011
150 min. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
Polska premiera: 09.03.2012


Teraz będzie trochę o nudzie. No wiecie. O bolącym tyłku w kinie, o żadnej zadowalającej formie ułożenia nóg w ciasnym rzędzie, tudzież o odciskach na opuszkach palców od notorycznego wciskania na pilocie telewizora przycisku przewijania dłużyzn na jego ekranie. To powszechne i bardzo znane zjawisko na które w zasadzie nie ma żadnego lekarstwa. Tyle, że ja tą nudę w kinie i na kanapie w pewnym sensie lubię. Wręcz wydaje mi się nader interesująca, o ile rzecz jasna występuje w uzasadnionych sytuacjach i że tak powiem, stosuje się ją z głową. Jeśli jednak nuda pojawia się wtedy kiedy według zamysłu autorów wcale nie miało być nudno, a wręcz przeciwnie, miało tryskać interesującą dynamiką obrazu i treści... no to dupa. Nuda kliniczna. Zakopać. Spalić. Iść na piwo.

Z dobrą nudą to jest tak, że musi dać coś strapionemu widzowi w zamian. Dajmy na to te „polskie filmy w których to nic się nie dzieje proszę pana. Nic. Taka, proszę pana... Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje”. No faktycznie. Niby nic. Stwierdzenie za przeproszeniem z dupy. No ale ta mina... ten grymas na twarzy inżyniera Mamonia proszę pana i jego interlokutorów... Bezcenne. To jest właśnie przykład interesującej nudy. Nie potrzebny nadmiar inteligenckich słów, kilka ujęć kamery, trzech widowiskowych wybuchów i jednego efektu specjalnego. Nuda do nas mówi może i w zawoalowany sposób, ale tylko od nas samych zależy czy będziemy potrafili wycisnąć z niej jej najsmakowitszy miąższ, by napawać się jej słodkością.

Ale o czym to ja chciałem. Aha.
Tak więc właśnie dotarł do naszych kin film, który będzie musiał odpierać ataki potwornie znudzonej nim publiki. Zapewne najbardziej zawiedzeni będą niedzielni kinomani i ich wszech klony zwabieni do kin wyróżnieniem szacownego jury festiwalu w Cannes, które obdarowało najnowszą produkcję Nuri'ego Bilge Ceylana zaszczytną nagrodą Grand Prix. Oczywiście będą mieli rację. Pewnego razu w Anatolii bez pardonu atakuje widza potwornymi dłużyznami, ekranową monotonią oraz rześkim minimalizmem w treści i w obrazie. Tak więc brać poduszki pod tyłek, naładować komórki, zrobić kanapki na zaś i naparzyć full kawy do termosu. Ale już tak bardziej serio, jest to instrukcja tylko dla kinowych lamusów. No offence jakby zabolało. Choć, czy ja wiem... Może jednak powinno. Nie ważne.

Jako umiarkowany zwolennik kinematograficznej nudy z przyjemnością stanę w opozycji i będę odpierał ataki jej fanatycznych wrogów. Cierpiałem w kinie, a i owszem, ale to dość przyjemne z tych najbardziej kafkowskich doznań. Zapachniało perwersją i słusznie. Z jednej strony film jest trochę za długi i zbyt męczący, z drugiej zaś, nie chciałem by się skończył. Taki to z niego dziwoląg. Albo ze mnie. Możliwe też, że jedno i drugie.

Pewnego razu w Anatolii pod płaszczykiem nudy skrywa także całkiem okazałe przyrodnicze rarytasy. Sypie też miłymi dla szukającego rozumu mądrościami, acz zakopanymi głęboko jak nieboszczyk którego przez bite dwie godziny poszukują bohaterowie filmu. Jeśli komuś zachce się wziąć do ręki saperkę i solidnie nią popracować podczas seansu, to w nagrodę być może odkryje prawdziwy skarb. Nie ważne że będzie nim stary but z gumoleum. Istotniejsze będzie to, że jednak coś się odkryło. Samemu.

Autor świetnych Trzech małp, uznanych Klimatów i odkrywczego Uzaka bardzo lubi znęcać się nad widzem. Nie podstawia mu pod nos pachnącego talerza i ciągle od niego wymaga. Przynieś sól! Wyrzuć śmieci! Weź pigułkę! No chyba jednak nie po to większość ludzi chodzi do kina, żeby zamiast spodziewanego relaksu i wyszukanej rozrywki, dostawać publicznie pasem po dupie i jeszcze za tą przyjemność słono płacić. Ale są tacy co to lubią. Np. niżej podpisany. Lubię to, ponieważ w dzisiejszych czasach ludzi trzeba zmuszać do samodzielnego myślenia. Należy naprowadzać ich lekko na odpowiednie tory, gdyż sami tego niestety nie potrafią. Im więcej się od ludzi wymaga, tym więcej będą mieli z tego profitów w przyszłości. W technikum nienawidziłem swojej nauczycielki matematyki. Dziś ją dziś miło wspominam i szczerze szanuję. Zmuszała nas do myślenia i ciągle wymagała. No ale młody gnój tego nie rozumie. Dla niego liczy się tylko zabawa i święty spokój. Zupełnie jak dzisiaj w kinie. Ludzie ciągle muszą myśleć w pracy, w domu, przy płaceniu rachunków kombinują jak koń pod górę, lecz gdy idą do kina, chcą się odmóżdżyć i już nie myśleć. Przynajmniej przez te półtorej godziny. Jestem w stanie to zrozumieć i nikogo za to nie ganię. Taki lajf po prostu. Dlatego filmy Ceylana są trudne i przeznaczone dla nielicznych. Nie chcesz myśleć także w porze relaksu i szprycować się nudą w oparach artystycznego nieładu? Nie oglądaj tego filmu.

Nie mniej jednak namawiam do spróbowania i złapania się z nim za łby. Zaczyna się bowiem bardzo interesująco. Jest środek nocy, pustynny, letni pejzaż i trzy samochody. W środku ściśnięci jak sardynki policjanci, lekarz, prokurator oraz dwóch podejrzanych o zabójstwo. Wszyscy szukają zakopanego gdzieś w pobliżu ciała. Rutynowa operacja. Podejrzani mają wskazać miejsce zabójstwa, policjanci eskortować i zabezpieczyć zwłoki, lekarz stwierdzić przyczynę zgonu, a prokurator spłodzić odpowiedni nastrój na urzędniczym papierze. Problem w tym, że podejrzani nie pamiętają gdzie dokładnie leży nieboszczyk, policjanci są tym faktem podirytowani i gadają z nudów o serach i jogurtach, a także o prostacie prokuratora, natomiast lekarz zastanawia się nad sensem istnienia w tej zabitej dziurze. Co można robić przez dwie godziny ściśnięty w samochodzie gdzieś na odludziu i w środku nocy? Rozmawiać.

Niby tak. Ale bohaterowie Ceylana wcale dużo nie mówią. Przemawiają przez nich gesty i grymasy twarzy, a także puste i nic nie znaczące w pierwszym odczuciu słowa. Asystuje im też surowy krajobraz, długie kadry oraz pauzy. To wszystko może trochę irytować, ale dość szybko zacząłem się z taką formą ekspresji zaprzyjaźniać. Wspólny los jednej chwili splata w wianuszek wszystkich naszych bohaterów i z czasem zaciera między nimi granice z punktu widzenia statusu społecznego. Policjant, morderca, prokurator, lekarz... na tej pustyni ich pozycje w społeczeństwie zaczynają być nieistotne. W patowej sytuacji w jakiej się wszyscy znaleźli do głosu zaczyna dochodzić człowieczeństwo. Im bardziej są zmęczeni poszukiwaniami, tym szerzej otwierają się na innych. Płaczą, rażą szczerością, śmieją, zwyczajnie głupieją. Reżyser skupia się właśnie na tej przemianie i relacjach między nimi. Bawi się też w zakrzywianie pryzmatu ludzkich osobowości. Przeskakuje z jednej postaci na drugą i za każdym razem próbuje coś z niej wyciągnąć. Czasem coś zupełnie nieistotnego, czasem zabawnego, innym razem odkrywa tkwiący w nich dramat.

Jednak na próżno szukać w ich małym świecie wielkich metafor. Nie dowiadujemy się o nich zbyt wiele. Warto raczej skupić się na relacjach między nimi. Nad sensem życia i śmierci. Każdy z bohaterów wyznaje jakby inną ich definicję, inną moralność, innego Boga. Każdy z nich jest na swój sposób samotny i zagubiony we własnym świecie. Przedłużająca się rutynowa czynność zakłóca w nich pozorny ład i porządek oraz zdradza ich liczne słabości. To wszystko ich do siebie zbliża i stają się bardziej prawdziwi. Jesteśmy w stanie pochylić się nawet nad dwoma mordercami gdyż są autentyczni. Muszę przyznać, że ciekawie to wszystko Ceylan poukładał. Dotarł do najmroczniejszych zakamarków ludzkiej psychiki, a także uwypuklił jaskrawe różnice pomiędzy światem wschodu i zachodu.

Film piękny wizualnie, acz zabójczo surowy i mroczny. Długi, ale w tej dłużyźnie fajnie się siedzi. W nudzie zdecydowanie więcej widać. Bardziej czułem się w tym świecie obecny, przez co lepiej odczytywałem poszczególne subtelności bijące z ekranu. Ale też na końcowych napisach poczułem się trochę zbity z tropu. Ceylan brutalnie mi uświadomił, że tak po prawdzie, to nic o jego postaciach nie wiem. Dwie i pół godziny obserwacji i nic. Pozostał tylko niepokój, smutek i taka jakaś… dziwna nostalgiczna pustka.

4/6

Filmweb: 7,0
IMDb: 8,1 

1 komentarz:

  1. :) Wynudziłem się w "imię poszerzania wiedzy" jak w tym kawale z Jasiem "...a tatuś musi..." (gdy ojciec częstuje Jasia alkoholem a on się krzywi) Ale nie było jeszcze tak źle jak na 3D Sex And Zen Extreme Ecstasy :)

    btw. (może coś ci się spodoba)
    http://rymcymcym.blogspot.com/2012/03/luty-w-kinie.html#more

    UDAAN = BOLLYWOOD - jakiego nie znasz
    FESTEN = DENMARK - jakiego nie znasz
    DZIECI NIEBIOS - IRAN - jakiego nie znasz

    NIENAWIŚĆ Z 1995r którą zapewne przegapiłeś

    pozdro

    OdpowiedzUsuń