piątek, 23 grudnia 2011

Mój przyjaciel śmierć

Trzecia gwiazda
reż. Hattie Dalton, GBR, 2010
93 min.
Polska premiera:?



Święta za pasem, Bóg się rodzi, a ja dla odmiany o śmierci. Choć nie tylko. Jest to okres szczególny w naszej chrześcijańskiej tradycji. Radosny moment który celebrujemy z naszymi bliskimi, ale też czas, w którym często wspominamy tych, których przy wigilijnym stole już z nami nie ma. Rodzina, przyjaciele, wszyscy ci, których pogański los nam odebrał. Ich brak w okresie świąt jest szczególnie dokuczliwy. Ale nie chcę też, żeby było w tym tekście zupełnie smutno i nazbyt sentymentalnie. To nie będzie mecz tylko do jednej bramki. Film o którym chcę opowiedzieć, to także film o pięknej męskiej przyjaźni, czasem szorstkiej, ale uczciwej. Nieskomplikowana opowieść o poświęceniu się dla bliskiego, także o trudnej umiejętności rozstawania się z nim, o sztuce pożegnań. Opowieść o pięknie umierania. Tak, śmierć może być piękna, choć boli zawsze. Najbardziej tych, których zostawia przy życiu z pustką w sercach.

Trzecia gwiazda to ciekawa brytyjska produkcja z udziałem czterech wschodzących gwiazd angielskiego aktorstwa. Chciałem już się z nią zmierzyć na zeszłorocznym WFF, ale jakoś nie spasowały mi wtedy terminy emisji. Film jest z roku 2010 i nie dość, że nadal nie trafił na nasze ekrany, to nawet nie widać by ktokolwiek specjalnie się starał, żeby to zaniedbanie w bliskiej przyszłości naprawić. Cóż, bez polskiego dystrybutora może być ciężko. Należy więc przyjąć, że Trzecia gwiazda nigdy na naszych ekranach już nie zagości. Nie pierwszy i nie ostatni raz skazani jesteśmy na internet.

Ale do rzeczy. Blond włosa reżyserka Hattie Dalton, zabiera nas w szczelnie zamknięty świat czterech mężczyzn. Miles, Davy i Bill towarzyszą swojemu przyjacielowi Jamesowi, podczas sentymentalnej podróży w jego ulubione miejsca. Nie jest to zwykła pijacka wakacyjna wyprawa kumpli, ani też szalony wypad kawalerski, lecz ostatnia wspólna i w pełni świadoma dla wszystkich podróż w celu pożegnania umierającego na raka Jamesa.

Rak. Niewygodny współtowarzysz ich wspólnej wędrówki po malowniczym walijskim hrabstwie Pembrokeshire. Słowo wytrych, które o 180 stopni zmienia nasze podejście do człowieka zakażonego tym złośliwym skorupiakiem. Bilet w jedną stronę brutalnie wręczony przez posłańca w białym uniformie, zawsze w chwili, gdy ma się przecież jeszcze tyle do zrobienia ze swoim życiem. Jak żyć? Zapyta klasyk. Jak żyć ze świadomością czyhającej tuż za rogiem śmierci? No i też, jak mają żyć i funkcjonować tuż obok umierającego przyjaciela jego najbliżsi?

Nie ma na to jednej odpowiedzi, żadnej skonkretyzowanej definicji. Jakkolwiek by nie postąpić, będzie to albo nietaktowne, albo nienaturalne i sztuczne, zbyt smutne, zbyt wesołe, zbyt dosłowne. Zawsze niedosyt i czyhający po drodze emocjonalny wielbłąd. Każdy człowiek oczekujący na zielone światło znajdujące się na skrzyżowaniu życia i śmierci zachowuje się zapewne inaczej. James umiera z klasą i dumą, ale także i one mają swoje granice. Śmierć od początku filmu siedzi w nim bardzo głęboko. Zakorzeniła się w jego świadomości na długo przed pierwszymi napisami i filmowymi kadrami. Nawiedza go w snach i praktycznie przy byle okazji, nie pozwala ani przez moment o sobie zapomnieć.

Jednak jego kumple próbują. Wspólne pląsanie po wyludnionych skalistych klifach, towarzyszący im śmiech, dowcip i niczym nieskrępowany luz pozwalają na chwilę zapomnieć o tym co nieuniknione. Ich wędrówka poprowadzona jest dość schematycznie i w bardzo przewidywalny sposób, ale jakoś to specjalnie nie razi. Naszej czwórce asystują piękne zdjęcia przyrody, trochę klimatycznej muzyki w wykonaniu naszej Pati Yang (pamięta ją ktoś jeszcze?). Chłopaki jarają trawę, piją, wygłupiają się, kłócą, a dwudziestoczterogodzinna bliskość ośmiela ich do szczerych i osobistych wynaturzeń. Często trudnych, rozdzierających stare, ciągle niezagojone jeszcze rany, ale szczerych do bólu. Niestety nie wszystkie dialogi są przeze mnie trawione, rażą trochę swoja powierzchownością, ale tu też jakoś specjalnie dramatu wielkiego nie stwierdzam.

Tak więc chłopaki sobie idą i idą, po drodze spalą sobie namiot, zgubią ważne przedmioty, nawet raz czy dwa się między sobą pobiją. Spotkają też na swojej drodze kilka zwariowanych drugoplanowych postaci, które, tu trzeba napisać, są bardzo trafionym i barwnym wypełnieniem tej smutnej z pozoru opowieści. I w końcu, gdy nasza czwórka dociera do miejsca docelowego - dzikiej plaży Barafundle Bay, do gry dochodzą najważniejsze i najbardziej wymagające emocje, z którymi będzie musiał się zmierzyć także i widz.

Śmierć spojrzy w twarz nie tylko Jamesowi, ale każdemu z nas. Zmusi do postawienia się w podobnej sytuacji, być może też, do wygrzebania z naszych zakamarków pamięci własnych, prywatnych, przykrych doświadczeń związanych z pożegnaniem własnych bliskich. Zrobi się bardzo ckliwie, przygnębiająco, ktoś być może uroni łezkę, ale mi uświadomi, że nie tylko o śmierć samą w sobie tu się rozchodzi. Mam wrażenie, że w filmie stanowi ona pewnego rodzaju symbol-klucz, pod którym kryje się wiele prawd z naszego dnia codziennego, a także naszych relacji z bliskimi, rodziną, czy przyjaciółmi. Są one każdego dnia poddawane wielkim próbom i bezustannym testom. Nauka umierania i obcowania ze śmiercią swoich bliskich, to w pewnym sensie także nauka akceptacji nagłych zmian uczuciowych i statusu w swoim życiu. Rozbicie małżeństwa, rodziny, wieloletnich związków, kiedy jedna osoba odchodzi, druga zmaga się z cierpieniem, pustką, żalem i wściekłością. Utrata bliskiej nam osoby pociąga za sobą lawinę ludzkich nieszczęść. Niewinny rykoszet zamienia się w śmiercionośny efekt domino. Czasem ciężko jest się wygrzebać z psychicznego doła. Przecież jej lub jego, fizycznie już przy nas nie ma, ale w naszej głowie ciągle są obecni i cały czas nam czule szepczą do ucha.

Dlatego też trzeba nauczyć się akceptacji dla przykrych doświadczeń. Czasem musimy poświęcić się dla wyższej wartości, oddać hołd wieloletniej przyjaźni. Trudno, skończyło się. Musimy żyć dalej. By to przetrwać, chyba najlepiej pomoże nam nagły i niespodziewany wstrząs psychiczny. Bolesny okrutnie, zgoda, ale chyba jedyny rozsądny bodziec, który jest w stanie otworzyć nam oczy już na trochę inną teraźniejszość. Trzecia gwiazda stanowi co prawda tylko namiastkę powyższych aspektów. Nie zagłębia się szczególnie w meandry ekstremalnych ludzkich relacji, ale mimo wszystko porusza całkiem sporo istotnych jej elementów. Winduje przyjaźń jako dobro nadrzędne. Nie tylko daje ale i wymaga od nas lojalności oraz posłuszeństwa. Rak Jamesa, mimo, że trochę schematyczny i mało zaskakujący, testuje autentyczność przyjaźni jego najbliższych kompanów. Egzamin z życia zdają tylko najlepsi przyjaciele, najbardziej odporni na sentymentalizm i przywiązania na całe życie. Spełnienie niemożliwej do wykonania woli przyjaciela, którego przecież wcale nie chcemy pozbywać się z naszego życia, jest sztuką trudną i wymagającą, wiem to po sobie, ale tylko prawdziwy przyjaciel pozwoli odejść drugiemu na zawsze.

Pożyteczna lektura. Trochę naiwna i lekko przejaskrawiona, ale bardzo wartościowa. Świetne zdjęcia, gra młodych aktorów, walijskie skaliste wzgórza i ten przepiękny początek filmu - kadry makro z koszenia trawy. Jakże zwyczajne i oczywiste w swojej prostocie, a jednocześnie jakże pasujące do ogólnej koncepcji filmu. Świeżo skoszone źdźbło jako symbol śmierci i jednocześnie narodzin nowego, i to tylko za jednym obrotem bezlitosnego ostrza. Świetne kino. Wcale nie takie trudne i ciężkostrawne jak może na pierwszy rzut oka wynikać z moich literackich pląsów. Po prostu okres świąteczny i nadchodzący nowy rok od dłuższego już czasu nastrajają mnie w jakiś dziwnie zgorzkniały sposób.

Mimo to, życzę wam wesołych, radosnych i filmowych świąt. Oglądajcie tylko dobre filmy, bo na złe szkoda naszego czasu. Otoczcie się ludźmi dobrymi, bo ze złymi poradzimy sobie po naszej śmierci. Żyjcie tak, jakby miał to być ostatni rok naszego życia. Kto wie, może jednak Majowie będą mieli racje? ;) Wczoraj przeczytałem gdzieś spisane przez jakąś pracownicę niemieckiego hospicjum pięć najczęstszych rzeczy, których umierający na raka ludzie żałowali w chwili swojej śmierci. Numer jeden na liście: „Żałuję, że nie miałem śmiałości prowadzenia takiego życia, jakie uważałem za słuszne, a prowadziłem takie, jakiego oczekiwali ode mnie inni.” Tak więc tej śmiałości wszystkim nam życzę. Do usłyszenia w przyszłym roku. Zacznę go prywatnym rankingiem najlepszych filmów, który już od pewnego czasu układam sobie w głowie. Czuwaj.

4/6

IMDb: 6,2
Filmweb: 7,9




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz