Jack uczy się pływać
reż. Philip Seymour Hoffman, USA, 2010
89 min.
Polska premiera: ?
Czy można nauczyć się kochać? Chyba nie bardzo. To albo się czuje albo nie. Samo jakoś przychodzi. Przeważnie gwałtownie i znienacka. Zanim się obejrzysz, tkwisz już po uszy zakuty w kajdanki przeznaczenia, a w twoich plecach pręży się precyzyjnie wbita strzała Amora. Nikt nie musi pokazywać nam jak to się robi, bo tak naprawdę nikt tego nie umie. Próbowali to okiełznać wielcy poeci, nazwać artyści, logicznie uzasadnić uczeni. Próbował to wiele razy każdy z nas. Efekt? W najlepszym wypadku potrafimy tylko nie przeszkadzać. Mimowolnie dajemy się ponieść emocjom. Niech wszystko dzieje się samo. Myślę, że to błąd jest naszym najlepszym nauczycielem. Towarzyszy nam przez całe życie i bezlitośnie punktuje wszystkie nasze źle podjęte decyzje. Problem w tym, że jego lekcje doceniamy dopiero po fakcie. A to boli. Czasem za bardzo.
Nasze relacje międzyludzkie to także poligon na którym co i rusz wybucha jakiś niewypał. Sztuką jest żyć i pozwalać żyć innym. Ale tak umieją tylko orły szybujące samotnie. Stado baranów musi się jednak ze sobą użerać i walczyć o powietrze oraz pożywienie wyrywając je sobie nawzajem. Tkwiąc w związku ludzie często się zawłaszczają i stawiają w rolach zakładników. Niektórzy to lubią, inni nie mają wyjścia. Wspólne życie to także wspólne obowiązki, problemy i radości. Wie to niby każdy, ale umie nieliczny.
Bardzo lubiany przeze mnie aktor - Philip Seymour Hoffman, w swoim reżyserskim debiucie postanowił tak trochę z przymrużeniem oka i z bezpiecznym dla wszystkich dystansem rozprawić się z tymi wszystkimi demonami. Na przykładzie dwóch par po przejściach i w średnim wieku (sam wcielił się w główną rolę) pokazuje nam najbardziej charakterystyczne schematy i problemy jakie każdego dnia czyhają na miliony par gruchających gołąbków. I to bez względu na staż i stadium miłosnego zaawansowania.
Jack jest samotnikiem, takim trochę nieudolnym i ciapowatym bez specjalnych zalet o które na noże i widelce walczyłyby kobiety. Kto kojarzy warsztat aktorski Hoffmana, od razu wie z jakiego rodzaju ekspresją może mieć do czynienia. Jack ma przyjaciela Clyde’a, z którym razem pracuje i który dla odmiany tkwi w wieloletnim, podręcznikowym wręcz związku bez skazy. Wraz z żoną Lucy, pragną naszego biednego Jacka uszczęśliwić. Martwią się, że z powodu braku regularnego bzykania uschną mu w końcu skrzydełka. Pojawia się więc Connie, przyjaciółka Lucy, która ma wypełnić pustkę w życiu Jacka, dopiąć klamrę przeznaczenia, a przy okazji zamknąć się w idealizmie swojej kobiecej naiwności. Brzmi trochę jak tania historyjka zaczerpnięta z ckliwej komedii romantycznej w wydaniu zaoceanologicznym, czyż nie?
No tak. Ale tylko na pierwszy rzut oka. W istocie Hoffman wyzbył się nadmiaru lukru i słodkiej tandety w treści, a postawił na trochę obłą naturalność i czarny humor. Dla zmyłki wplótł w ich miłosne gierki i związkowe perypetie trochę takiej futerkowej, romantycznej muzyki. Całkiem niezłej trzeba powiedzieć, choć oklepanej. W ogóle wszystko co widzimy na ekranie ma koniec końców doprowadzić nas do odkrycia w sobie ogromnych pokładów pozytywnej wibracji. No ale do czego to nas wszystko prowadzi? Jakie płyną do nas tym Atlantykiem wnioski?
Jack wraz z Connie, mimo, że o życiu w związku, tak jak i większość ludzkości, zbyt wiele raczej nie wiedzą, to jednak w trakcie ich mozolnej nauki bycia ze sobą, przełamują wiele istotnych barier. Na podstawie błędów innych, swoich także, dochodzą do wspólnego wniosku, że idealny związek to fikcja. Przynajmniej ten znany im z życia ich wspólnych przyjaciół – wzorów do naśladowania. Odnajdują w nim mnóstwo zakłamania i obłudy. Uciekają więc od pozornej doskonałości, by zbudować własną definicję szczęścia. Daleko od oparów absurdu w których dominuje zdrada, cierpienie i kłamstwo. Ale czy da się od tego uciec na zawsze? Pewnie nie. Aż tak daleko Hoffman nie wybiega w przyszłość. Skupia się na tu i teraz, na przyczynach i skutkach, choć do celu kroczy trochę okrężną drogą. Stara się także uświadomić swoim widzom, że nauka kochania jest w każdym wieku i momencie życia tak samo trudna, by nie powiedzieć wprost, naiwna. Wymaga od nas wielkich wyrzeczeń, siły i samozaparcia. Zmusza do pokonywania własnych słabości oraz do leczenia licznych niedoskonałości. W przypadku Jacka, nauki pływania i gotowania. Po co? No właśnie. W tym rzeźbieniu własnego popiersia według wzoru na idealność, zapominamy o najprostszych odruchach oraz instynktach. To na nich powinniśmy się skupić najbardziej. Dajmy się ponieść emocjom. Nie bójmy się marzyć. Zamknijmy oczy. Niech się wszystko dzieje samo.
Pouczające.
4/6
IMDb: 6,3
Filmweb: 6,1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz