poniedziałek, 31 października 2011

Wóz albo przewóz

Zaparkowany
reż. Darragh Byrne, IRL, FIN, 2010
90 min.




Za dzieciaka, jak na typowego chłopca przystało, miałem wręcz destrukcyjnego fioła na punkcie samochodów. Począwszy od zbierania matchboxów i innych blaszanych modeli dostępnych tylko za dolary w Pewexie, przez wieszanie w pokoju na ścianie cudem zdobytych plakatów z samochodami, a na wkuwaniu na pamięć wszystkich marek i modeli kończąc. A trzeba powiedzieć, że były to trudne czasy dla młodego miłośnika motoryzacji, bowiem w naszej smutnej rzeczywistości przełomu PRL/Okrągły stół, większość z tych zagranicznych czterokołowych cudów techniki, była dla mnie dostępna tylko za pośrednictwem zdjęć w Młodym Techniku lub w zagranicznych prospektach.

Uwielbiałem też siedzieć godzinami za fajerą w samochodach ojca, prywatnie także samochodziarza, tyle, że z zawodu. Wirtualnie prowadziłem jego duże Fiaty i Polonezy po bezdrożach dziecięcej wyobraźni, a gdy tylko dorosłem do pedałów w podłodze, robiłem to już tak jak kodeks drogowy nakazał. Z tą różnicą, że nielegalnie (miałem może ze dwanaście lat). Dziś sam już jestem dużym chłopcem i… nadal mam fioła na punkcie samochodów. Może już nie tak obsesyjnego jak kiedyś, ale i tak chcąc nie chcąc, znam je wszystkie na pamięć. Gdybym miał taką głowę do nauki, dziś pewnie robiłbym coś innego.

W zasadzie to nie wiem po co to wszystko piszę. Zwyczajnie nie miałem pomysłu na wstęp. Chciałem tylko doszukać się wspólnego mianownika pomiędzy moim motoryzacyjnym odchyłem, a głównym motywem w filmie Zaparkowany. I to też tak tylko z przymrużeniem oka oraz trochę na siłę. Mnie za dzieciaka nie można było wypędzić z samochodu, bo szukałem w nim realizacji swoich szczeniackich marzeń, a głównego bohatera filmu, Freda Daly (Colm Meaney), w samochodzie trzymała siłą tylko trudna sytuacja życiowa oraz materialna.

No tak to się w życiu czasem układa, że się nic nie układa. Nasz Fred po śmierci ojca, postanowił na stare lata wrócić z Londynu do swojego rodzinnego Dublina. No ale nie miał dokąd. Rodzinny dom sprzedany, stałego meldunku nie ma, co za tym idzie zasiłku również. Gdzie więc się podziać? Pozostała mu tylko stara Mazda 626, trochę gratów i nabrzeżny parking w bliżej nieokreślonym miejscu w roli posesji. Nie jest to jednak film o samochodach. Nie ma w nim nic, bądź prawie nic, co rajcowało by fana zapachu spalin i gangu ośmiocylindrowego silnika. A jednak oglądając go, coś tam mi się w środku z raz czy dwa przelało.

Zaparkowany to debiut reżyserski kompletnie nieznanego mi człowieka, Darragha Byrne’a. Bardzo dziwna koprodukcja irlandzko... fińska. Jak już wspomniałem przed sekundą, to nie jest film dla fanów czterech kółek. To, że moja szczeniacka spalinowa fanaberia odezwała się w czasie projekcji o niczym jeszcze nie świadczy. To w istocie dramat i kino społeczne w jednym. Film o relacjach międzyludzkich, o szorstkiej przyjaźni pomiędzy starszym panem po przejściach, a buntowniczym szczeniakiem błądzącym po zakazanych rejonach ze strzykawką w żyłach. Przyjaźń, która pokonuje bariery wieku i przynależności do różnej grupy społecznej. W końcu przyjaźń, która czerpie od siebie nawzajem życiowe prawdy i zmienia na lepsze naszych głównych bohaterów.

Jest to bardzo sympatyczna opowieść o pokonywaniu trudności losu i próbie dostosowania się do smutnych realiów dnia codziennego. Typowe brytyjskie podejście do dramatu jednostki z elementami czarnego humoru. Trochę podobny do opisywanego chwilę wcześniej Tyranozaura, choć zdecydowanie od niego lżejszy. Mimo smutnych momentów zaraża optymizmem i bawi. Tak zwyczajnie czułem się dobrze w jego towarzystwie podczas półtoragodzinnej projekcji w skrzypiącym fotelu. Duża w tym zasługa odtwórcy głównej roli, Colma Meaneya. Nie sposób się z nim nie zaprzyjaźnić. Z jego Mazdą w sumie także. Stara, zupełnie bezjajeczna, typowa dla szarego Kowalskiego bez motoryzacyjnych pasji. W życiu bym jej zdjęcia nie powiesił na ścianie, nigdy też do niej nie wzdychałem, a mimo to, cholernie się z nią zaprzyjaźniłem.

4/6

IMDb: 7,1
Filmweb: 7,0

1 komentarz: