niedziela, 7 sierpnia 2011

Życie seksualne zwierząt

Attenberg
reż. Athina Rachel Tsangari, GRE, 2010
95 min. Gutek Film
Polska premiera: 08.09.2011



Jedno z objawień ostatniego festiwalu w Wenecji, nagrodzony także przed kilkoma dniami we Wrocławiu na Nowych Horyzontach Attenberg, to kontynuacja greckiego renesansu w kinie. Niedawno pisałem o swoim pozytywnym zaskoczeniu Kynodontasem (znaczy się Kieł po naszemu). Rok po premierze, jego współproducent, Athina Rachel Tsangari, zakasała rękawy i już samodzielnie nakręciła kolejne dość awangardowe kino, dzięki któremu świat ponownie skieruje swoje oczy na kraj bogów i oliwek. Wygląda na to, że grecka kinematografia odnalazła własny, unikatowy styl. Acz trzeba przyznać, trudny w odbiorze.

Słynny zwłaszcza na wyspach, sir David Attenborough, brytyjski popularyzator wiedzy przyrodniczej na świecie, pisarz i podróżnik, stał się niespodziewanie inspiracją dla współczesnej greckiej komedii. Ta antyczna, była z początku pieśnią kosmosu wykonywaną przez orszak młodzieńców na cześć boga wina, płodności i zabawy, Dionizosa. Początkowo przedstawienia miały charakter sporu pomiędzy dwoma chórami, potem pojawił się aktor w karykaturalnym przebraniu z ogromnym brzuchem i członkiem. Te elementy nawiązywały do kultu płodności i kultu boga Dionizosa. Tsangari także krąży wokół tego kultu i wychwytuje z naszego człowieczeństwa, prymitywne, zwierzęce instynkty. W tym właśnie celu pomaga jej wspomniany Attenborough.

Oczami naszej bohaterki, wyalienowanej 23-letniej Mariny, odkrywamy tajemnice ludzkiego gatunku. Jej relację z umierającym ojcem, pierwszą inicjację seksualną, a także przyjaźń z jej rozwiązłą przyjaciółką Bellą. W międzyczasie sir David Attenborough z perspektywy telewizora, opowiada nam o zachowaniach dzikich zwierząt, o człekokształtnych pięknych gorylach, które według Mariny nie wiele różnią się od nas samych. W jej oczach kobiety są cudowną tajemnicą królestwa zwierząt. Nienawidzi ich, tak jak ignorancji i współczucia, ale je podziwia. Brzydzi się aktem seksualnym z mężczyzną. Lekcja nauki pocałunków sprezentowana jej przez Bellę prowokuje tylko mdłości. Ucieka się więc do zawężenia ścisłych i bardzo bliskich kontaktów z umierającym, lekko zgorzkniałym już ojcem, który także ma swoje szaleństwa. Próbuje też przezwyciężyć swoje uprzedzenia przy okazji nowej znajomości z przypadkowym mężczyzną, ale traktuje to wszystko w bardzo przedmiotowy i zdystansowany sposób, zupełnie jakby była tylko narratorem filmu przyrodniczego.

W filmie tym nie ma niczego pozytywnego. Nie ma powodów do uśmiechów i radości. Tu wszystko jest dziwne, nienaturalne i sterylne. Wspaniały koncert przedziwnych kroków w wykonaniu Mariny i Belli, stanowi niezwykle ekscentryczny przerywnik pomiędzy scenami. Tak samo jak udawanie przez nie zachowań goryli i innych zwierząt. Iście szalona awangarda. Reżyserka umieściła losy naszej czwórki bohaterów w małym, w sumie zwyczajnym nadmorskim miasteczku, które pełni tu rolę klatki, lub w najlepszym przypadku, rezerwatu w wielkim zoo. Wnioski z obserwacji ludzi są ambiwalentne. Z jednej strony różnice pomiędzy zwierzętami i ludźmi są oczywiste. Z drugiej zaś, kiedy porównamy nasze prymitywne instynkty i zachowania, takie jak rozmnażanie, jedzenie, czy spanie, łatwo zestawimy je z zachowaniami niemal wszystkich znanych nam gatunków zwierząt.

I chyba właśnie o to chodziło pani Tsangari. Chciała przy pomocy swojego eksperymentu zatrzeć granice pomiędzy gatunkami ssaków, zaprezentować wszystkie nasze podobieństwa, przypomnieć od kogo pochodzimy, ale także pokazać, że każdy z nas jest Attenbergiem. Podróżnikiem, który obserwuje inne gatunki ludzi. Cieszy się wraz z nimi, je, śpi, współpracuje, zaprzyjaźnia się, wiąże na lata, rozstaje i wyciąga wnioski. Wszak wszyscy jesteśmy zwierzętami. Celowo przekręcone nazwisko sir Attenborougha symbolizuje naszą niedoskonałość i słabość. Chyba po prostu nie każdy z nas może być wielkim podróżnikiem i znawcą gatunków zwierząt... tzn. ludzi. Ciągle się w tym gubimy, napalamy się i szybko zawodzimy na innych.

Attenberg to grecki kandydat do przyszłorocznego Oscara. Już Kieł otarł się w tym roku o tą nagrodę. Oba filmy łączy podobny styl i klimat. Oba są szalone, na swój sposób ekscentryczne i bardzo minimalistyczne w podejściu do sztuki filmowej. W pewnym sensie są czymś więcej niż tylko filmem. To coś z pogranicza teatru i sztuki. Niewielu je polubi, jeszcze mniej je zrozumie, ale nie sposób przejść jest obok nich obojętnie. Poruszają w dość ekstrawagancki sposób najważniejsze motywy sensu naszego życia. Warto się z tym zmierzyć.

4/6

IMDb: 6,0
Filmweb: 6,7

2 komentarze:

  1. Bardzo dobry blog, świetne recenzje.

    Jedna jedyna uwaga - napisałeś "pierwszą inicjację seksualną"

    A inicjacja seksualna jest z definicji pierwszym doświadczeniem seksualnym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, mogłem zapomnieć. To już przecież tyle lat...

    OdpowiedzUsuń